5 sposobów na to, jak przeżyć przeziębienie dziecka. Przeżyć i nie zwariować.

9 komentarzy

Wrzesień.

Dziecko wraca do żłobka/przedszkola lub szkoły. Albo idzie tam pierwszy raz. Zakładając drugą opcję, parzysz sobie wiadro melisy i odprawiasz pacholę na pożarcie „złym paniom” w żłobie. Zakładając pierwszą opcję, parzysz sobie wiadro melisy z tym, że dopiero po pierwszym tygodniu.

Co ma melisa do żłobka lub przedszkola? Ano dużo ma, wbrew pozorom. Bo melisa moi drodzy uspokaja. Ale to pewnie każdy wie. Po co zatem melisa rodzicowi, którego dziecko wraca do placówki?

No to posłuchajcie poczytajcie.

Idzie sobie taki delikwent do żłobka. Zakładamy żłobek bo najprościej pisać mi na przykładzie własno urodzonego osobnika. Wszystko jest dobrze do czasu. Matka, w zależności czy pracująca czy „siedząca” w domu ma pole do popisu. Może na przykład rypać nadgodziny. Albo rypać krowę na kotlety. Albo rypać wszystko i wypić w spokoju kawę. Nie zapominając oczywiście o Facebooku. Mija tydzień. Nadgodziny-krowa-Facebook. I wtedy nadchodzi czas na melisę.

Pewnego słonecznego dnia bowiem, odbierasz ze żłobka dziecko jakby trochę nieswoje. To znaczy swoje ale jakby jednak trochę nie. Na dodatek dziecko nie jest samo, o czym szybko się przekonasz.
Przyjeżdżasz do domu, rozpakowujesz z kurtki i nagle zauważasz, że nie musisz biec przez pół chaty żeby ściągnąć jej buty. WTF?! Spoglądasz jeszcze raz z zainteresowaniem na dziecko. Siedzi spokojnie i czeka aż zamienisz trampy na 'kacie’. Później też jest inaczej niż zwykle. Tak jakby ktoś wymontował z dziecięcego tyłka turbodoładowanie i zastąpił je zwolnionym tempem. Wbrew pozorom teraz właśnie zaczyna się jazda.

Budzisz się rano i już wiesz, że ten dzień, podobnie jak kilka kolejnych nie będą zwykłe. Potem budzi się ona. Na dodatek w towarzystwie wirusa. A później jest już z górki. Czerwone policzki, szkliste oczy i smar kończący się pod brodą. Teraz pojedziemy po całości i zrobimy hardcorową wersję, a co. Dokładamy gorączkę i ból gardła.

Żłobek i choróbsko to nierozłączny duet, przynajmniej w naszym domu. O kant dupy rozbić wszystkie wzmacniacze odporności, hartowania i karmienie piersią. Nasz egzemplarz jest wszystkoodporny. Poza wirusami. Zdecydowanie ma to po mnie bo jako dziecko non stop wygrzewałam pod kołdrą anginę. Na szczęście w Hankę ładują wirusy, których nie trzeba leczyć antybiotykami. Jak więc przeżyć spotkanie pierwszego stopnia z dziecięcą chorobą? Ano jest kilka sposobów.

  1. Melisa.
    Najlepiej całe wiadro. Wiadomo, że dziecko w chorobie staje się rozdrażnione, jęczące i Bógwieczegochcące. To takie połączenie buntu dwulatka i bomby z opóźnionym zapłonem. Gdyby nie zagrożenie biologiczne w postaci smara, po trzecim dniu najchętniej wysadziłabyś wszystko w powietrze. Ale teraz to niepoprawne politycznie więc zaciskasz zęby i wbijasz drugi bieg.
  2. Coś na odporność.
    Najlepiej stopery do uszu. Jesteś wtedy jękoodporna, nudzimisięodporna i dobreradybabciJadziodporna. |
  3. Urządzenie z dostępem do Internetu.
    Jest tylko jedna osoba, która wyleczy twoje dziecko niż ty sama. Wujek Google. Wpisujesz objawy do przeglądarki i po chwili wiesz co jest twojemu dziecku. Jeszcze potrzebny tylko jakiś niekumaty lekarz, który zapatrzony w twoje cycki oczy wypisze podyktowaną przez ciebie receptę.
  4. Odkurzacz.
    Nie żeby porządki, o nie. Podłączasz młode do odkurzacza i smar is gone. Na całe trzy minuty, później impreza zaczyna się od nowa.
  5. Lekcje jogi.
    Najlepiej jeszcze przed ewentualną chorobą. Siedzisz w pozycji na jeźdźca… och wait to nie ta kategoria. Siedzisz w pozycji kwiatu lotosu i szukasz swojego zen. Przyda się gdy twoje dziecko będzie na przykład roznosiło chatę. Chore dziecko w domu? Totalnie przekichane (taki tam zbieg słówek). Stary jęczy gdy mu źle a gdy wpakujemy cały pakiet chorobowych niedogodności w niespełna metr ogranizmu, jęczenie level master.Uwaga! Lekcje jogi zamienne na butelka wina.

A wy jakie macie sposoby na radzenie sobie z choróbskami?

9 Komentarzy/e
  • Zuzkowa Monia

    Odpowiedz

    My właśnie po pierwszych niecałych 2tyg. żłobka przygarnęliśmy wirusa… mamy standardowe smary do pasa i bolące gardło.Gorączki na szczęście brak, za to jest mega toxyczna kupa i tyłek Zuzki wygląda jak poparzony wrzątkiem…

  • Ania

    Odpowiedz

    Mój pierworodny poszedł od 1 września do żłoba. Teoretycznie poszedł, bo więcej siedzi w domu. A ja razem z nim. On kaszle aż dudni, a ja walczę z gorączką od trzech dni. Wróciłam do pracy od 8 września i już jestem chora, zostanę chyba pracownikiem miesiąca.
    Gdyby nie małżonek, który dzielnie się nami opiekuje to już dawno bym zwariowała. Jedyna opcja jaka wydaje mi się odpowiednia, to: przeczekać choróbsko.
    Zdrówka Hanuli!

  • Marta

    Odpowiedz

    Zabawnie napisane, aż się usmiechnac chce mimo rozgoraczkowanego dziecka…i siebie. Tydz temu temp powyżej 38 trwała dobę…a od wczoraj znów. Licho wie co się przyplatalo, wiadomo ze się roznosi. Wyjścia nie ma, trzeba przetrwać☺
    Bravo za tekst!:)

  • Ola Jurkowska

    Odpowiedz

    U mnie zamiast melisy jest jednak kawa, bo większość przeziębień (szczególnie z katarem) kończy się nieprzespaną nocą i poranną pobudką. Bardzo przydatni są też dziadkowie do których można wysłać chorego delikwenta. A jak się nie da – youtube. Chociaż tego staram się nie nadużywać, ale czasami coś jednak w domu trzeba zrobić. No i oczywiście duża tolerancja na bałagan w domu 🙂

  • Anik

    Odpowiedz

    Moj 1,5 roczny lobuziak tez ostatnio zlapal wirusa chociarz do zlobka nie chodzi. Czerwone gardlo i katar dawaly nam w kosc. Ja tez sie od niego zarazilam. Moj maluch przy katarze robi sie taki biedny, marudny, ospaly i ciagle chce sie przytulac. Szkoda mi go strasznie a najgorsze jest to ze nie chce brac lekow. Mielismy przepisane syropki witc itp. Cyrki odstawialam zeby mu wcisnac cokolwiek. Nawet maz sie poswiecal i pokazywal jaki pyszny jest syropek i jak tacie smakuje.
    No i bajki tez byly grane. Siedzielismy z mlodym i ogladalismy razem. Nawet sie wciagnelam w niektore…

  • Ania

    Odpowiedz

    Moje dwa poszły do przedszkola we wtorek, tydzień później byłam już u lekarza i no i kolejny tydzień byliśmy już w domu. Jakby małych smarów było mało, kolejnego dnia przyszedł duży (ślubny) z gorączką z kolejnym l4. Czyli jazda bez trzymanki dla zasmarkanej matki i jej dwójki, a nie przepraszam TRÓJKI 😉 dzieci (wiadomo że jak chłop chory to na 37st.C umiera 😉 ) . I co zrobiłam? Zrobiłam kawę i umyłam kurna okna 😛

  • Ania

    Odpowiedz

    Mój roczny synuś poszedł do żłobka był aż 6 dni i złapał wirusa. Sytuacja podobna gile aż po kolana, marudny strasznie nic go nie interesuje, wisi mi na nodze cały dzień.. Jest mi go szkoda ale chwilowo to mój system nerwowy się pali, że nie mogę mu bardziej pomóc… Chyba nie ma żadnego rozwiązania, żeby uniknąć takich sytuacji :/

  • mija

    Odpowiedz

    U nas pójście do przedszkola to był dramat. Synek ciągle chorował, odporność mu spadła chyba do poziomu podłogi, bo łapał totalnie wszystko. Teraz to się trochę uspokoiło, bo od dłuższego czasu mu daję acidolac baby, żeby florę baktryjną uzupełniać o dobre bakterie i tak wzmacniać odporność. Ale początki przedszkolne były naprawdę trudne.

  • kicka

    Odpowiedz

    To samo nam pediatra poradził – zadbać o florę bakteryjną, bo to źródło odporności. Starszy dostaje acidolac miśki, a mała kropelki. No i jakoś w tym sezonie jesienno-zimowym nie było za dużo chorowania

Skomentuj