Dobry rodzic to taki, który pozwala popełniać dziecku błędy.

4 komentarze

Mam niewyparzony język i trudny charakter. Nawet bardzo trudny. Jestem uparta, wiem czego chcę i potrafię powiedzieć „nie”. Mówię zazwyczaj to co myślę, z naciskiem na „myślę”. Wychodzę z założenia, że jeśli mam wypowiadać się na temat, w którym nie mam nic mądrego do powiedzenia, lepiej nie odzywać się w ogóle. Bywam choleryczką ale jestem też empatyczna. Walczę jak lwica o moich bliskich a każdy kto ośmieli się ich zranić, natrafi na wypolerowaną lufę Kałasznikowa.

W dużej mierze to zasługa moich rodziców.

Nauczyli mnie, że warto być sobą. Warto mieć swoje zdanie nawet, jeśli jest zupełnie inne od zdania ogółu. Pokazali, żeby nie iść ślepo za tłumem czy to w kwestiach politycznych, religijnych czy jakichkolwiek innych. Ja i mój brat zawsze mieliśmy wybór. Żeby nie było tak pięknie, ponosiliśmy konsekwencje swoich decyzji. Jeśli moja godzina „policyjna” wybijała o 22 a ja się spóźniłam bo za długo całowałam się z chłopakiem pod drzwiami, miałam bana na wychodzenie/Internet/telefon czy inne przywileje potrzebne do oddychania nastolatce. Zawsze miałam powiedziane jasno, jakie grożą mi konsekwencje danego zachowania. To jaką podjęłam decyzję rzutowało później na dalsze relacje z rodzicami i fakt, czy ponosiłam za coś karę.
Mama zawsze otwarcie ze mną rozmawiała na wszystkie tematy. Nie istniało między nami coś takiego jak tabu. Byłam bardzo szybko uświadomiona w sprawach kobiecych. Rozmawiałyśmy o seksie, o jego konsekwencjach, o zabezpieczeniach i o szacunku do siebie i drugiego człowieka. To dzięki mamie wyniosłam pewne wartości i nawet trochę wystraszona, nie spieszyłam się z tym bardzo, nie chcąc żałować pewnych wyborów.
Wiadomo, na początku trochę się buntowałam. Jako nastolatka poczułam wiatr w gaciach i uważałam, że jestem bardzo dorosła. Spóźniałam się do domu, miałam permanentny szlaban, kosę z rodzicami i wiecznie naburmuszoną minę. Pyskowałam na potęgę, byłam panną Foch. Z czasem zrozumiałam, że wojną nic nie wygram i trzeba znaleźć złoty środek. Zaczęłam wybierać mądrze.

Rodzice zawsze wspierali mnie we wszystkim co robiłam. Powtarzali, że stać mnie na wiele, że chcieć to móc a ciężka praca z czasem się opłaci. Wiedziałam, że chcieli dla mnie jak najlepiej, marzyli o wielkiej karierze, pozostawiając jednak otwarte drzwi, nawet jeśli miały one prowadzić do kasy w sklepie.

Chcieli przede wszystkim, żeby ich dzieci były szczęśliwe. Bez względu na wiarę, na poglądy polityczne, na orientację seksualną, wykształcenie i pracę. Pokazywali wiele możliwości czy dróg, pozostawiając nam w przyszłości wybór. Przykład? Jako dziecko i nastolatka co niedzielę byłam w Kościele, czy mi się to podobało czy nie. Dopóki mieszkałam z rodzicami, kładli na to duży nacisk podkreślając jednocześnie, że w przyszłości sama podejmę decyzję co do swojego udziału we mszy.

Rodzice uczyli nas tkwić w swoich przekonaniach, ale uczyli też słuchać argumentów innych. Oprócz „nie” wpajali nam słowa „masz rację”, „myliłem się” i „przepraszam”. Chcieli żebyśmy żyli w zgodzie z własnym sumieniem i nie robili czegoś tylko po to by uszczęśliwić czyjeś ego. Z czasem zrozumiałam, że ludzkie poglądy są elastyczne i zmieniają się w zależności od sytuacji. Łatwo jest oceniać coś z pozycji kanapy. Łatwo być mądrym, jeśli coś nas nie dotyczy bezpośrednio a z czasem nasz światopogląd weryfikuje życie.  Uczyli nas szacunku do innych poglądów, innej rasy czy wyznania. Wiedzieliśmy, że nie ma ludzi gorszych a tym, którym powodzi się w życiu gorzej można i trzeba pomóc w miarę własnych możliwości.

Takie podejście bardzo pomaga mi teraz, w dorosłym życiu. Potrafię walczyć o swoje zarówno w pracy jak i prywatnie, nie spuszczam nosa na kwintę, staram się przełamywać swoje słabości. Niestety jestem bardzo niecierpliwa i nie istnieje dla mnie słowo „zaraz” czy „później”. To chyba moja największa wada.

Tego też chciałabym nauczyć moje córki.

Bycia sobą, chociaż w dzisiejszych czasach to nie jest łatwe. Własnego zdania, asertywności, trochę egoizmu ale zarazem empatii. Podejmowania racjonalnych decyzji i ponoszenia konsekwencji swoich zachowań. Dążenia do szczęścia ale nie za wszelką cenę. Nie jeśli ma przy tym ktoś cierpieć. Tego, że czasem lepiej się wycofać, przeanalizować i wybrać inną drogę, nawet jeśli ma być bardziej kręta i wyboista. Chciałabym nauczyć ich szacunku do poglądów innych ludzi i tego, że nie istnieje „jedyna słuszna racja”. Chcę po prostu by były szczęśliwe bez względu na to czy ich decyzje mi się podobają, czy są sprzeczne z moim światopoglądem. Jednocześnie chcę by wiedziały, że zawsze będą miały we mnie wsparcie.

4 Komentarzy/e
  • BeeMammy

    Odpowiedz

    Tez bym chciala tak wychowac swoje dzieci

  • anna

    Odpowiedz

    Podpisuje sie pod tym.
    Chcialabym zeby moje dziecko bylo szczesliwym i dobrym czlowiekiem. Tak po prostu. Zeby sobie tego zycia jakos strasznie pokomplikowalo

  • tarapatka

    Odpowiedz

    To szczęście mieć takich rodziców, ja również takich mam. Mimo, że czasem trudno im się godzić z naszymi wyborami, szanują je, a przede wszystkim chcą nas zrozumieć. Mam nadzieję, że tej trudnej sztuki choć trochę się nauczyłam i będę w stanie ją przekazać Mojemu Dzieciowi 😉

  • Pani Fanaberia

    Odpowiedz

    Ja mam rodziców jak z serialu – ojciec choleryk i mama, która jednym uchem wpuszcza a drugim wypuszcza;) Kocham ich oczywiście, wiem, że chcieli dla mnie jak najlepiej ale jednak w pewnych kwestiach im to nie wyszło zupełnie. Chciałabym nie powtórzyć ich błędów i docelowo wychować swoje dzieci dokładnie tak jak piszesz:)

Skomentuj