Dzień dobry. Dzwonię do pana/pani w bardzo nietypowej sprawie…

1 Komentarz

Żadna praca nie hańbi. Prawie żadna. Szanuję każdą pracę, nie ważne, czy ktoś jest doktorem, sprzątaczką czy policjantem. Ale trzy rzeczy na mnie działają jak płachta na byka: marnowanie mojego czasu, akwizytorzy i call center. Całe call center puściłabym z dymem i tak, mogę iść siedzieć. Z jednej strony podziwiam ludzi pracujących po drugiej stronie słuchawki, z drugiej nóż w kieszeni mi się otwiera, gdy mocno zajęta odbieram telefon i słyszę:
– Dzień dobry. Dzwonię z banku X, czy mogłaby Pani poświęcić mi minutkę?”. Ano mogłabym, z szacunku do Twojej pracy. Nie ważne, że teraz obieram ziemniaki jedną ręką a drugą przebieram dziecko, które urąbało się po pachy i na dodatek wrzeszczy bo głodne ale wysłucham. Bo to tylko minutka.- Dzwonię do pani z ofertą nowej karty kredytowej…
– Przepraszam, ale od razu pani przerwę. Nie jestem zainteresowana kartą kredytową, ponieważ konta w waszym banku używam tylko w jednym celu.
– Rozumiem, w takim razie mamy dla Pani jeszcze jedną ofertę. Nasz bank przygotował propozycję kredytu na 18 tysięcy. Mogę dla pani zrobić zaraz symulację spłat…
– Przepraszam, kredytem też nie jestem zainteresowana.- Minutka przedłuża się do trzech minutek, przytrzymuję słuchawkę ramieniem i wycieram Hanisławie kupę ze stopy bo w chwili nieuwagi władowała nogi w pieluchę.
– W takim razie przedstawię ostatnią ofertę, jaką jest karta kredytowa (…)- WTF? Czy nie wyraziłam się jasno?
– Przepraszam, już mówiłam, że nie potrzebuję karty. Ostatnio zlikwidowałam u państwa kartę nie po to, by wyrabiać nową.
– Jak to? Zlikwidowała pani kartę? W takim razie nasza nowa oferta na pewno panią zainteresuje.- Witki mi odpadły do samej ziemi. Puściłam Haniutka na ziemię, niech szoruje gołą dupą po dywanie, zapowiada się dłuższa rozmowa, widocznie pani nie ma zamiaru się poddać.

W większości firm, call center to taka komórka, gdzie w pokoju o metrażu 10m x 10m siedzi stłoczonych 15 osób, odgrodzonych jedna od drugiej tekturową ścianką. Gdy call center dzwoni do ciebie, lub co gorsza ty masz tą niezmierną przyjemność dzwonić na call center (często zwanym biurem obsługi klienta), bo akurat utopiłeś telefon w kiblu w odpowiedzi na niezidentyfikowany rachunek na 500zł lub zapomniałeś PIN-u do jednej z sześciu kart, rozmawiasz na raz z 15 osobami. Nie żeby wszyscy ci pomagali, o nie. Pół biedy gdy słuchawki i mikrofony, których używają są wygłuszone, lub pracownik siedzi w osobnym pokoiku. Czasami jednak przez słuchawkę oprócz pytania o nazwisko panieńskie matki możesz usłyszeć PIN sąsiada dzwoniącego na stanowisko obok lub zapisać sobie hasło do konta pani Krysi.
Szczytem idiotyzmu 'biura obsługi klienta’, nazwijmy go dalej BOK jest weryfikacja danych osobowych. Pomijając fakt, że byle dureń może przytulić się do mojego dowodu osobistego i zweryfikować pani z BOK moje dane, kiedyś coś tam potrzebowałam z banku, dzwonię więc na jeden z trzydziestu podanych numerów. Po wysłuchaniu formułki ” Witamy … sra ta ta ta, jesteś siódma w kolejce.”, odpaliłam ekspres i czekam na głośnomówiącym na swoją kolej. Gdy w końcu osoba numer sześć skończyła rozmawiać, uprzejma pani zapytała mnie o weryfikację danych osobowych, uprzedzając, że jestem w Big Brother i wszystko co powiem może zostać użyte przeciwko mnie. Odpowiadam kolejno na pytania: imię, nazwisko, pesel, nazwisko panieńskie matki i inne, zazwyczaj w takich sytuacjach zadawane. Nagle uprzejma pani pyta mnie o hasło klienta. Zrobiłam karpika, że co? Zazwyczaj używam kilku haseł do różnych kont, skąd mam pamiętać właściwe? Szybka wyliczanka i podałam hasło. Uszami wyobraźni usłyszałam dźwięk błędu z teleturniejów i pani poinformowała mnie, że hasło jest błędne.
– Aaa! No to hasło będzie takie: „fisiumisiu”
– Bardzo mi przykro, ale aby podać nowe hasło klienta, musi pani zadzwonić jeszcze raz.
– Hę…?
Dla waszej wiadomości kolejne hasło było również błędne i na poprawne trafiłam dopiero za trzecim razem, przeczekując tym samym łącznie jakieś 30 osób.

Kolejną rzeczą, której nie trawię w tego typu rozmowach jest upierdliwość. Ja wiem, że często tacy pracownicy mają płaconą prowizję gdy namówią nas na kredyt na 30 tysięcy, ale gdy mówię raz, że zrezygnowałam z karty i nie potrzebuję nowej, nie proponuj mi kobieto innej. Czasami mi się wydaje, że wszyscy call center-owcy są szkoleni z upierdliwości albo 'przegadaj klienta’.

Ja jestem na tyle kulturalną osobą, że staram się nie przerywać komuś w pół zdania, tak mnie nauczono w domu. Wysłuchaj, później trajkotaj. Więc gdy pracownik sieci komórkowej X proponuje mi podpisanie nowej umowy, podczas gdy trzy dni temu podpisałam umowę z firmą Y, nie mam serca mu przerwać monologu pomimo, że ich ofertę wyświergotam z palcem w d.

Inną sprawą są akwizytorzy. Nie cierpię draństwa nie ważne, czy chce mi sprzedać drapaczkę do pleców za 5 złotych, czy odkurzacz za 4,5 tysiąca. Pan Tata ma jeszcze większego świra na poszanowanie pracy innych, poza tym jest łasy na gratisy dawane przy różnego typu prezentacjach. Ostatnio dzwoni do PT akwizytor, że chce nam przedstawić pewne urządzenie i czy nie poświęcimy mu chwili. PT zgodził się zachęcony darmowym masażerem z chińskiego marketu, tym samym wpuszczając nas w maliny. Pan pojawił się ze sprzętem w niedzielę o godzinie 15 i wyszedł w momencie, gdy zmyłam się do kuchni kąpać Hanisławę, czyli około 19.30. Za każdym razem, gdy szłam przewinąć lub nakarmić dziecko przerywał prezentację, przedłużając tym samym swój pobyt u nas. Wiedział dokładnie, że sprzętu nie kupimy, bo podważyliśmy wszystkie możliwe argumenty a jedyne zainteresowanie wyraziliśmy garnkami dodawanymi do zakupu, niestety nie zniechęciło go to do zakończenia. A jak wcześniej pisałam, nie cierpię marnowania mojego czasu.

I ostatnia, najbardziej kuriozalna moim zdaniem rzecz, stworzona całkiem niedawno. Pracuję jako kadrowa, więc często mam okazję dzwonić do ZUS. Wszystko było pięknie, fajnie, gdy mogłam się dodzwonić do pani Jadzi z pokoju 11. Niestety jakiś czas temu jakaś mądra głowa wymyśliła, że można wszystko pokomplikować i stworzyła coś takiego jak COT. Centrum Obsługi Telefonicznej, bo o nim mowa, nie pozwoli już dodzwonić się do pani Jadzi bezpośrednio. Żeby było śmiesznie, bo nam kadrowym i księgowym przecież w pracy strasznie się nudzi, gdy ktoś w końcu odważy się zadzwonić na COT, może usłyszeć: „Witamy w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Wybierz tonowo numer wewnętrzny.” Należy tu zaznaczyć, że jeśli chcę zadzwonić do ZUS w Lubinie, muszę najpierw dodzwonić się do Warszawy. Pyk, numer wewnętrzny wybrany. Głos w słuchawce odzywa się po raz kolejny: „Przed tobą jest szesnaście osób oczekujących. Prawdopodobny czas oczekiwania to trzydzieści siedem minut”. Zazwyczaj włączają Bethovena albo innego czasoumilacza i albo człowieku czekaj, albo zapitalaj do ZUS-u osobiście, w kolejce z dziadkami milej zleci Ci czas, a już na pewno szybciej się dostaniesz do pani Jadzi…

1 Komentarzy/e
  • ~Anonim

    Odpowiedz

    Bardzo przyjemny tekst i żywy problem. Ot co.

Skomentuj