Dzień dobry, ja do porodu.

8 komentarzy

Miękka rura jestem, jeśli chodzi o sprawy szpitalno – zdrowotne. Jak widzę, że ktoś wbija się igłą w pośladek mojego dziecka, albo inną żyłę, a robi to z częstotliwością upierdliwej pani telemarketer, która dzwoni kilka razy w miesiącu z ofertą abonamentowych gaci, włącza się we mnie instynkt mordercy. Po uprzednim udzieleniu pierwszej pomocy gdy rozmażę twarzą podłogę.

Kiedy byłam w ciąży, comiesięczne badania w laboratorium były moim osobistym dramatem. Umówmy się – boję się igieł. Nie od zawsze, bo jako dziecko nazywałam się Natalia Angina Zdziechowicz i zastrzyki nie robiły na mnie wrażenia. Zastrzyki przechodziłam z palcem igłą w dupie. Odkąd obejrzałam Piłę Ileśtam, po której obraz strzykawek wpisał mi się w umysł, te mi się śnią po nocach. Igieł boję się do tego stopnia, że u dentysty nigdy nie biorę znieczulenia a przy podawaniu sobie insuliny w ciąży, zemdlałam zanim nacisnęłam spust. Trzy razy.

Generalnie nie lubię widoku krwi, wnętrzności i wszystkiego co można usmażyć na obiad. Prędzej dam sobie odciąć nogę, niż spojrzę na przetarte chodnikiem kolano. Do tej pory pamiętam sąsiada, który jadąc na rowerze zostawił naskórek na asfalcie. Nie pamiętam jego twarzy. Pamiętam ubytki w nodze. Cieszę się cholernie, że nie miałam cesarskiego cięcia, bo musieliby założyć mi po nim kołnierz, jak psu po kastracji.

A pomimo wszystko wybrałam się na „Botoks” Patryka Vegi. Nie wiem po co, chyba lubię trochę masochizmu w swoim życiu. Odkąd mam pierwsze dziecko – na pewno. Heheszki heheszkami, ale jak kobieta chce posmakować trochę hard core w łóżku, niech zrobi sobie dziecko. Do drugiego roku życia ma nocne jazdy. Do dziecięcego łóżeczka i z powrotem.

Samego filmu, na którym siedziałam z głową między kolanami i przeżywałam jelitowe koko dżambo, a jedna dziewczyna odeszła w zapomnienie w połowie seansu, nie będę streszczała bo nie o tym post. Scena, którą warto wspomnieć i która zrobiła na mnie największe wrażenie to… Tak, tak. Kto był i oglądał rozważa tutaj dwie możliwości. Aborcja, ale post również nie o tym i… Słusznie. Scena, która zmiotła mnie z nóg to obraz porodu.

Pamiętam, że długo wahałam się z decyzją, czy chcę żeby PT był przy pierwszym porodzie. Byliśmy młodym małżeństwem, na początku naszej wspólnej drogi. Obawiałam się jego reakcji na rzeźnię, którą zobaczy w trakcie narodzin Hanki. Bałam się tego, co nastąpi po narodzinach. Bałam się odrzucenia, jego urazu i faktu, że obrazek zostanie na zawsze zakodowany w jego głowie. Od początku bardzo naciskał na to, by być przy porodzie. Być może trochę z obowiązku, być może trochę z ciekawości. Od początku miał też zastrzeżone, że stoi przy mojej głowie, liczy oddechy i nie udaje się w miejsce „spustu”. Teoria, teorią. Gdy tylko położna zobaczyła główkę dziecka, poleciał głaskać Hankę po czuprynie. Co więcej, wspomnienie porodu traktuje jak najpiękniejsze doświadczenie w swoim życiu. Przy drugim porodzie wiedział na co się pisze i przeszedł to dosyć lajtowo. Tak, jakby był już co najmniej przy pięciu innych porodach. Och wait… Grzeeesiek !!!

I szczerze, podziwiam facetów, którzy decydują się być przy porodzie, u boku swoich partnerek. Z drugiej strony, nie dziwię się tym, którzy nie chcą widzieć momentu przyjścia na świat swojego dziecka, wycofują się w trakcie lub po prostu słabną. Ja bym odpadła na samym początku. Widok nie należy do najprzyjemniejszych. W trakcie mogą pojawić się problemy, nieprzewidziane sytuacje, konieczność nacięcia krocza i tak dalej i tak dalej… Fakt, że kobieta niejednokrotnie potwornie się męczy a mężczyzna nie może dać w ryj położnej i czuje bezsilność, nie jest ławą sytuacją. PT, w podsłuchanych przeze mnie telefonicznych rozmowach, już po pojawieniu się dziecka na świecie, opowiadał o swojej niemocy. O tym, że ja bardzo cierpiałam a on nie mógł zrobić nic. Na szczęście ja byłam po drugiej stronie i nie widziałam teksańskiej masakry dziecięcą główką.

Wiem też, że kobieta nie powinna zmuszać partnera do udziału w porodzie. To powinna być tylko i wyłącznie jego decyzja. Oczywiście, powinnyśmy mówić o swoich uczuciach i potrzebach. Ale jeśli facet nie czuje się gotowy na takie przeżycie, powinnyśmy to uszanować. My wyjścia nie mamy – musimy urodzić. Mężczyzna wybór powinien mieć.

Łatwo mówić. Trudniej zrobić gdy hormony odbierają świadomość.

 

8 Komentarzy/e
  • Anna W

    Odpowiedz

    Zdecydowanie się zgadzam. Mój mąż nie chciał-nie był. Ja chciałam, żeby ktoś był, wybrałam mamę. I to był najlepszy wybór 🙂

  • Marta

    Odpowiedz

    Święta prawda.
    Ja swojego męża nie przekonam. Ale w sumie nawet nie wiem, czy bym tego chciała.
    Niemniej, również podziwiam panów, którzy decydują się w porodzie uczestniczyć.

  • Klaudia

    Odpowiedz

    Rodziłam trzy razy, za pierwszym razem zasugerowałam mężowi, żeby poszedł ze mną na porodówkę- od razu powiedział nie- ale ze zbliżającym się terminem jego decyzja zaczynała się zmieniać aż w końcu SAM zdecydował, że chce być. był bardzo pomocny- oczywiście usłyszał co o nim sądzę, jak on mi mógł to zrobić i że życzę mu ataku kamienicy nerkowej. Po porodzie wszystkim chwalił się jakie to cudowne

  • Kaudia

    Odpowiedz

    C.D.
    przeżycie. namawiał do pójścia na poród wszystkich kolegów którzy mieli zostać tatusiami. Przy drugiej ciąży od początku mówił, że będzie przy porodzie i był. Przy trzecim porodzie okazało się, że sala porodowa rodzinna jest zajęta i nie będzie mógł być. Było mu bardzo przykro- na szczęście Pani przede mną musiała jechać na cesarkę i sala się zwolniła i mąż mógł być obecny przy narodzinach:)

  • Renewarte

    Odpowiedz

    Zostało mi jakieś może kilka dni do porodu, jak przy pierwszej ciąży nie widziałam innej opcji by mojego męża zabrakło, tak w tej ciąży co chwila łapały mnie wątpliwości czy aby na pewno chce by on tam był. Ale wiem, że on chce tam być, i nie ma innej opcji.

  • Marta

    Odpowiedz

    Przykre to co napisałas…. ,ale to oznacza ze można sie wymiksować z narodzin własnego dziecka? facet niepotojest na sali by patrzeć między nogi kobiecie ale po to by ona czuła sie bezpiecznie by cos podać (wiekszosc porodu sie jest samej)gdy dzieje sie cos niepokojacego interweniować -matka nie jest w stanie logicznie myśleć w tej sytuacji.To jest odpowiedzialność za zdrowie i życie 2-ch osób

  • Monika - blogMama

    Odpowiedz

    U mnie przy porodzie był mąż… choć się bał, obawiał się jak to będzie, później po narodzinach dziecka cieszył się, że był przy porodzie i widział jak się rodzi dziecko…;-)
    Zapraszam również do mnie na blog http://blogmama.pl/

  • Matka LJ Wariatka

    Odpowiedz

    Kiedy mówiłam głośno, że nie chcę aby mój mąż był przy porodzie wszyscy byli oburzeni. Setki pytań, jak lawina spadały na moją głowę -czemu? dlaczego?
    Nie ma! Jak w średniowieczu! Jak królowa rodzi to mężczyźni wypad z zamku na polowanie ?? Jestem chyba zbyt impulsywną osobą. Mogła bym go zabić niechcący ?
    Ostatecznie i tak miałam CC.
    Myślałam, że jestem ewenementem, a
    tu takie miłe zaskoczenie

Skomentuj