Huston, mamy poród !

10 komentarzy

Drzewa posadziłam, na trzygodzinne spacery chodziłam, jeździłam dalekie metry na mopie ale za nic Pierdoła nie chciała odkleić się od mojego kręgosłupa. A kręgosłup zjechany jak ruska kosa na betonie, w stanie krytycznym, chciał się pozbyć dziecia i odzyskać przedporodowe Zen.
– Jeśli po dwugodzinnym sprzątaniu pokoju dwu i pół latki nie urodzę, nie ma już dla mnie szans.- Rzekłam do PT, po czym wyzionęłam ducha na salonowej kanapie. A później podświadomie rozłożyłam sobie ręcznik pod dupą na łóżku, w razie wielkiego nocnego „bum”.

No i bum.

Ale od początku.

Godzina 3:00 w nocy. Wiercę wzrokiem w ciemności i próbuję ogarnąć, czy mokre i ciepłe pomiędzy moimi nogami to „właśnie się zaczęło”, czy może jest mi dane skończyć na geriatrii z problemem nietrzymania moczu. I znowu, przykładem porodu pierwszego, nie było wielkiego „chlust”, nie było tym bardziej wielkiego „wow wow”. Zero filmowych scen, tym bardziej zero „skurcze co dziesięć minut, teraz co siedem”, jak za pierwszym razem. Nic z tych rzeczy. Leżę i ogarniam ale ogarnąć nie mogę. Świadoma, że to może już, ale może jednak jeszcze nie, zarzuciłam brzuch na plecy, zapakowałam laptopa pod pachę i dokulałam się do salonu skończyć zlecenie na poniedziałek, w razie „wu”. No bo co może robić bloger kiedy odchodzą wody płodowe? Oczywiście kończyć wpis.

Uspokojona stanem- zero skurczy, stwierdziłam, że jakby co to raczej nie przegapię własnego porodu, postanowiłam się wyspać i rano pojechać na porodówkę, sprawdzić stan rzeczy, po czym na pewno zostanę odesłana do domu z etykietą hipochondryczki. Nie zrozumcie mnie źle. Kiedy ma się zainstalowany pessar, cały czas leje się coś po nogach. Gdzieś w okolicy siódmej rano z soczystym „kurza dupa” na dzień dobry, uświadomiłam sobie, że przecież pessar mam odinstalowany od paru tygodni. Świadoma, że za parę godzin mogę wyglądać jak psia dupa za krzakiem, zmyłam makijaż i dopakowałam torbę do szpitala. Hanka mając ewidentnie w poważaniu fakt, że trochę mi się lało po kolanach, omówiła współpracy przy wstawaniu. PT zbudzony słowami „Kochanie, jedziemy na porodówkę” w wersji 2.0, brzmiącej mniej więcej „Stary rusz dupę”, rozpoczął czynności przygotowujące do wieczornej popijawy. Ja cisnęłam kolana do wewnątrz, żeby zachować resztki godności a stary żelował włosy. Miodzio.

Po drodze oddelegowaliśmy Hanisławę do dziadków, pouśmiechałam się, bo jeszcze mogłam, poświeciłam mokrą dupą na pół rodzinnego osiedla. Kierunek szpital.

Dzień dobry, przyjęcie, 6 centymetrów rozwarcia. Ale jak to panią nic nie boli? Ale jak to zero skurczy? KTG wybija rytm góra-dół, skurcze widmo miotają macicą. Nie boli.

I to był ten moment, kiedy ktoś za pomocą magicznej różdżki starł mi uśmiech w twarzy, łomem złożył kolana i nie pozwolił podnieść się z piłki, co to w nie jednym porodzie brała udział. Wtedy wszedł on. Ojciec moich dzieci, lat dwa i pół oraz drugiego- miesiąc z haczykiem. Twórca, chciałoby się rzec cudotwórca. Oaza ciążowego spokoju i durnych żarcików wypowiadanych nie w czas, zawsze gdy świadomość ulatywała wraz z nadejściem skurczu. Był, i trwał. Siedział cicho na krześle jakby bojąc się, że wkomponuję mu diody od KTG w prostatę. Był.

Był i wyciągał mnie spod prysznica gdy nie miałam siły stać na własnych nogach. Był kiedy dziecko kiereszowało moją kobiecość a ja rykoszetem chciałam poczęstować położną z półobrotu. Był i stał obok kiedy na mojej piersi położono nowe życie. Był przy mnie do końca a przy niej od początku. A dobrze, że był tu a nie tam bo gdyby był tam, nie zdążyłby na wielki finał. Tak szybko poszło.

I pomimo, że bolało, a boleć musiało, dałam radę. Do ostatniego momentu, do przekroczenia progu porodówki wahałam się czy aby na pewno dobrze robię, meldując się w szpitalu, gdzie urodziła się Hania. Teraz już wiem, że to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć.

Bo w porodzie ważna jest głowa. Wiedziałam, że każdy skurcz przejdzie, że przestanie boleć. Wiedziałam, że tyle na Nią czekałam, tyle przeszłam w okresie ciąży, że zniosę wszystko inne. Wiedziałam, że ją boli bardziej. Że jest zdezorientowana, że za chwilę pojawi się w zupełnie obcym środowisku. Goła, bezbronna. Wiedziałam, że tu i teraz jest chwilowe, że za chwilę o wszystkim zapomnę.

Bo w porodzie ważna jest położna. To pilot w całym szaleńczym rajdzie. Ona mówi, w którą stronę skręcić i kiedy przycisnąć. To od niej zależy jak szybko będziemy na mecie, czy dojedziemy cało, czy damy po drodze dupy.
To dzięki niej już dwie godziny po porodzie wstałam, wzięłam prysznic. To dzięki niej się uśmiecham na samą myśl o tym co było.

4 godziny.
Nadia vel Calineczka
21.05.2016
14:20
2630g/50cm

10 Komentarzy/e
  • Magda

    Odpowiedz

    Czytam i myślę jak to nasze 2.0 cisnęło się na świat. Nie znałam sytuacji odchodzenia wód, bo przy 1.0 poród był wywoływany a wody strzelily z prędkością światła kiedy siadłam na łóżku. Tym razem obudzil mnie ból i uczucie -leć do łazienki albo masz sypialnie do remontu bo coś z ciebie za chwilę ujdzie. Wchodzę. Siadam. I … no co ty?! Poważnie? Dzień przed terminem? No way.

  • Ania

    Odpowiedz

    Gratuluję! Piękny opis i ukłon w stronę Taty 🙂 mój też był przy porodzie i widzę, że schemat ten sam, najpierw siedzenie na krześle, potem wyciąganie spod prysznica 😀 dobrze wspominam poród, (chociaż w trakcie poznałam chyba z 10 położnych..), ale nie wiem czy jestem w stanie to powtórzyć, chociaż bardzo bym chciała 🙂

    Pozdrawiam!

  • Natala

    Odpowiedz

    czyli Nadia … Pięknie i gratulacje 🙂
    Ja (pierworódka) jak o 5tej zaczęły się skurcze zrobiłam mężowi obiad na 3 dni, pozwoliłam mu się wyspać do 10tej (bo przecież czeka bidaczka poród) poczym zrobiłam makijaż (o zgrozo) a jemu kazałam pomalować paznokcie u nóg (bo przecież na porodzie trzeba wyglądać )

    Przy następnym dziecku będę mądrzejasza 😉 🙂 🙂

  • Aleksandra

    Odpowiedz

    Genialna metaforyzacja 🙂 Uwielbiam ten wpis. U mnie rozwiązanie tuż-tuż, czytając Twój post, trochę rozładowuję napięcie związane z Wielkim Wydarzeniem 🙂

  • AniaJG

    Odpowiedz

    Czytam już chyba piąty raz… Za trochę ponad miesiąc zobaczę w końcu na żywo, a nie na USG swój #1. Nie ukrywam, że się boję, jak jasna cholera się boję. Nie wiem, czy będę umiała przeć, czy poczuję skurcze, czy wszystko będzie ok. Ale wierzę, że jesteśmy do tego stworzone, więc dam radę. Mam nadzieję, że On, szczęśliwy Tatuś, też da radę 😉

    • matka-nie-idealna

      Na pewno da radę! Ty tym bardziej 🙂

  • mamaLaury

    Odpowiedz

    Mnie zycie nie oszczedzilo, moj pierwszy porod trwal w nieskonczonosc. Pierwsza faza- totalna porazka, jak polozna w koncu powiedziala, ze bedziemy przec to cieszylam sie jak dziecko. Ale moj facet byl ze mna non stop, chociaz po cakym dniu i calej nocy skurczy przysnal gdzies w kacie na worku sako, to i tak byl ze mna do samego konca! Chwala im za to wsparcie!

  • Patrycja Ka-Ka

    Odpowiedz

    Gratulacje, ja drugą córeczkę urodziłam dzień później, 22.05.16. Pozdrawiam

  • kretucha

    Odpowiedz

    Bałam się drugiego porodu ze względu na organizację. Ale było super 😉 Na wizycie u lekarza (tydz. 40+2) brak oznak zbliżającego się porodu (godz. 18). Po godzinie nagle skurcze co 5 min, wody odeszły w taksówce :D, na Izbę wlot poza kolejką i na porodówkę bo było 9cm. Papiery w biegu, brak znieczulenia i po 4 parciach (g. 21.18) córcia była już z nami 😀 Mąż na szczęście był ze mną cały czas.

  • Natalia

    Odpowiedz

    Po raz kolejny wbilo mnie w fotel po Twoim wpisie. P.S Moja ur. 19 maja, 2886, 51 cm troszkę większa calineczka 🙂

Skomentuj