Jak dobrze, że już poniedziałek.

8 komentarzy

Uwaga!

Poniższy post piszę sprintem, Hanka śpi a muszę jeszcze zjeść śniadanie (to co, że jest 12, żołądek już dawno mi wsiorbało), wyprać smrody i ogarnąć zabawkowy burdel młodej. 

START!

Pierwszy raz powiem, że cieszę się z poniedziałku. Weekend dał mi porządnie po dupie, wczoraj o 20 jak padłam pyskiem na kafelki to przez 15 minut leżałam i cieszyłam się z ciszy. Ale od początku.

Pan Tata to taki gość, co oddycha, żyje i odżywia się sportem. Czasem dorzuci jakiś seks i schabowego. Kiedyś był piłkarzem ręcznym, grał nawet w Zagłębiu Lubin w Ekstraklasie (tak to się nazywa?), narażał paszczę i klejnoty broniąc bramki. Przygoda z graniem się skończyła ale nie skończyła się przygoda ze sportem. Gdy się poznaliśmy, to albo był w biegu, albo charatał gałę z kolegami, jeździł na nartach albo… Ten człowiek ma tyle poweru, że gdyby nie fakt starzenia się, mógłby dawać przykład króliczkom Duracell. Co najmniej raz w tygodniu PT lata za piłką po boisku a 2 razy do roku jeździ na turnieje piłki nożnej. I taki turniej, akurat blisko bo we Wrocławiu, przytrafił się w miniony weekend. W sobotę rano PT spakował czyste gacie, skarpetki i buty do grania, wsiadł w autokar i z uśmiechm typu „weekend bez żony” pojechał. Hanka jakby wyczuła, że ojca nie ma w domu, że można więcej i że matka akurat jest niewyspana, zmęczona i chyba zbliża jej się napięcie przedmiesiączkowe, postanowiła przetestować moją cierpliwość, odpalając tajemne zasoby energii. W pewnym momencie poczułam jak power schodzi ze mnie jak z dziurawej dętki, zaparkowałam pośladkami na pufie i rzucając komendy „nie wolno”/ „Hania nie” ani mi się śniło ruszyć, matka is dead. W końcu zapakowałam pieluchy, flaszki i nabiał i ruszyłam do dziadków. W drzwiach mieszkania nastąpiło rytualne przekazanie 'kochanej wnusi’, dziadki nawet udawały, że się ucieszyły, babcia dziwnie westchnęła i od razu przyjęła pozycję asekuracyjną dla młodej a ja wlewając w siebie kofeinę zdechłam na kanapie. Wszystko co dobre szybko się kończy, dziadki w pewnym momencie zaczęły wymownie spoglądać w stronę drzwi a i mi pampersy się skończyły, pora do domu.

I w tym momencie opowieści pojawia się kolejny bohater- zęby. Problem z ząbkującym dzieckiem jest taki, że ząbkuje. Problem z Hanką jest taki, że ząbkuje zawsze, gdy PT wyjeżdża/ długo pracuje/ ja mam kryzys energetyczny, a mam taki co drugi dzień. Serdecznie współczuję młodej, że wygląda jak Rocky Balboa po walce a czuje się zapewne niewiele lepiej, wierzcie mi, cierpię razem z nią. Dziąsła zajmują jej prawie połowę przestrzeni gębowej, gdy otwiera usta dziąsła jak daleko okiem sięgnąć. Nie chce młoda jeść a jak głodna to i spać nie chce, buczy, rąsie, bujanko i tak w koło Macieju.

Jako, że Wrocław blisko, jakby zewrzeć się w sobie to w 45 minut można się teleportować, postanowiłyśmy w niedzielę pokibicować PT. Tzn. ja postanowiłam, bo Hanisława jeszcze długo decydującego głosu mieć nie będzie. Zapakowałyśmy się do Fordzika, wcześniej w domu trzykrotna kontrola zawartości dwóch toreb, Hanisława na głodniaka bo łyżeczką jedynie mogłam odbijać się od jej ust i w drogę. Pierwsza niespodzianka zaczęła się przy wjeździe do Wro. Albo mam wiecznego pecha do nawigacji, albo jestem totalną blondynką i się ustrojstwem posługiwać nie potrafię, nawi wyprowadziła mnie w pole. Przy wjeździe do miasta usłyszałam informację, że do celu mam… 17 kilometrów. No nic, nie będę się ze sprzętem kłócić, jedziemy 17 kilometrów obwodnicą. Minąwszy Warszawę i inne zadupiaste mieściny dotarłyśmy okrężną drogą do celu. Hanka zdążyła się już wybudzić i skakała w foteliku jak kot z podpalonym ogonem, w końcu wcisnęłam jej butelkę mineralnej pomiędzy dziąsła i mogłam skupić się na drodze. Taka długa podróż z ząbkującym potworem nie jest najrozsądniejszym pomysłem cóż, jak już wspomniałam, jestem rasową blondynką. Wytachałam zwłoki z samochodu, zabrałam się za wytachiwanie wózka ale wydał mi się dziwnie przekrzywiony. Kręcę głową na prawo i lewo, obczajam sytuację i nagle zaszorowałam koparą po betonie. Nie ma kółka. Jak to kuźwa możliwe? Patrzę w tę i we w tę, kopię w bagażniku, no nie ma, zginęło, przepadło. Już miałam zapakować złom z powrotem do bagażnika, w duchu wrzucam PT, któremu nagle zechciało się oliwić koła Hankowego pojazdu, jakby mu przeszkadzało, że skrzypią. W końcu przynajmniej nas widać na dzielni, słychać i czuć jak Hanisława dobrze zaścieli pieluchę. Z drugiej strony kamień spadł mi z serca, w końcu kupimy jakiś porządny pojazd bo tym to może nie hańba ale wstyd się poruszać. Najlepsze lata świetności ma już za sobą, pamięta bitwę pod Grunwaldem. Już wyobrażałam sobie wszystkie ufo- wózki, które będę oglądała w sklepach, ultralekkie, z dziurką na moją kawę i drugą na Haniowy kubeczek, w myślach rozplanowałam odwiedzenie wszystkich dziecięcych sklepików aż nagle zauważyłam koło w trawie. Posłałam w jego stronę ogniste pieruny i przymocowałam na właściwe miejsce. Jak na złość koło wejść nie chciało, pewnie myślało o mnie to samo, co ja o nim i dobrze mu w tej trawie było. Narażając się na rozbawiony wzrok około 150 facetów, szłam z wózkiem zataczając slalomy, żeby kółko co chwilę wracało na swoje miejsce. Tak panowie, rozrywkę w postaci pechowej blondynki wam załatwili, po co bulić złocisze na kabarety, ubaw po pachy.

Jakby nie dość było pecha na ten dzień, zmachana jak pies doczłapałam do PT, po czym okazało się, że Hanisława wymaga zmiany garderoby. Mała puściła takiego sika, że zalała wszystko, prócz pieluchy. Ręce opadły mi do ziemi, o Panie, co na ten dzień jeszcze wymyślisz? Jak na złość, o ile świeże body jeszcze miałam, o tyle nie przypuszczałam, że powinnam jeszcze wozić przy sobie nowe spodnie i pół garderoby dziecka w razie ”wu”. Torba zdecydowanie nie wytrzyma takiego obłożenia, następnym razem uzbroję się w walizkę. Zrezygnowana zapakowałam Hanię w świeżą bieliznę i zaszczane spodnie, niech się dzieje co chce, jesteśmy 80 klocków od naszej szafy, prędzej się pochlastam niż wypuszczę się z Hanką na miasto do galerii po nowe portki.

Wspominałam już, że co chwilę padał deszcz a my nie mieliśmy folii przeciwdeszczowej? Tak wiem, nieprzystosowana jestem. Matkowy freak.

Do domu dotarliśmy późnym wieczorem, Hanka przez pół dnia zatwardziale odmawiała jedzenia, znowu wojuje z butlą a cyce (których nota bene też odmawia) mogą ją poczęstować jedynie zwietrzałym powietrzem.

Do domu wróciliśmy późnym wieczorem, Hanka spacyfikowana poszła spać. Padliśmy z PT jedno po drugim, ja w połowie zdania typu „Jutro na obiad ziemniaki z kur…chrrrr”. Poniedziałku przybywaj !

PS. Mistrza zdobyli 🙂

8 Komentarzy/e
  • ~g

    Odpowiedz

    fantastycznie piszesz, to taka kobieca forma rozrywki, którą serwuje i10

  • ~Magda

    Odpowiedz

    Nasze dzieci to chyba jakieś klony… Moja ząbkuje mniej lub bardziej od 4mca życia z takim efektem, że nie ma jeszcze żadnego zęba… ale za to nauczyła się stawać przy meblach… a ja myślałam, że raczkowanie to wyzwanie :/

  • ~Mama Betka

    Odpowiedz

    Wczoraj przez przypadek trafiłam na Twój blog i czytam go w każdej wolnej chwilce. Niestety nie mam ich zbyt dużo bo też jestem mamą takiej małej niuni. Pozdrawiam i Gratuluję świetnego bloga.

  • ~katgeol

    Odpowiedz

    Mężczyźni prędzej sczezną niż pomogą w czymś kobiecie z własnej woli (vide kółko od wózka). Pamiętam jak tachałam monitor kineskopowy od komputera. Niby nie daleko (w pobliskim liceum zrobili na 1 dzień punkt zbiórki elektrośmieci), ale w kość dało. Nawet zabawnie było patrzeć, jak faceci 2x2m robię w tył zwrot i wieją przede mną (ja 166cm wzrostu 50kg wagi wygląd wtedy 14 latki). Najbardziej się jednak wkurzyłam na szanownych panów policjantów (celowo z małej litery). Najlepiej takiemu chucherku jeszcze z wielkim wyszczerzem powiedzieć, żeby szybciej przez to przejście przechodził, bo się światło zaraz zmieni i będzie mandacik.

    Tak na marginesie- uwielbiam Pani bloga.

    • Matka-Nie-Idealna

      Ja pamiętam, że wchodząc kiedyś do sklepu z wózkiem, otworzyłam ledwo tyłkiem ciężkie drzwi zostawiając wózek za sobą, przepchałam cholerstwo, żeby wózio się zmieścił a za mną stał gościu, który widząc, że drzwi otworzyłam władował swoje jestestwo do owego sklepu. Następnie weszłam ja 🙂

      Tak na marginesie- dzięki.

  • ~mama lili

    Odpowiedz

    ale fajnie się czyta Twoje teksty:) u nas ząbki dają małej i nam też w kość i jeśli jakoś dzień mogę znieść to noce bywają trudne, dentinox pomaga na chwilę dlatego zaopatrzyłam się też w syropek z ibuprofenem milifen, i on często pomaga nam przetrwać noce, jak go podam mała lepiej śpi, a i na gorączkę która czasem się pojawia przy ząbkach świetnie się sprawdza

    • Matka-Nie-Idealna

      Hanka też ostatnio pije Ibum. Przynajmniej chwilowy spokój mamy 🙂

Skomentuj