Jaką jestem matką i jak udało mi się to osiągnąć?

2 komentarze

Zawsze kiedy nagrywam dla Was jakieś Story, wrzucam zdjęcia w sociale, podpisując je ckliwie lub humorystycznie, albo piszę dla Was tu – na blogu, dostaję dziesiątki wiadomości. Część wśród nich bywa szpilką w mojej działalności, niepochlebnym procentem w olbrzymiej całości. Inne przyklaskują, mlaszczą i cmokają nad moimi teoriami i sposobami na życie. Jeszcze inne pytają o sposób na normalność, na bycie tym kim jestem, w całym moim macierzyństwie albo w ogóle. Że jestem świetną matką, gdzie znajduję siłę i jak mi się udaje osiągnąć aktualny stan rzeczy.

I dzisiaj Wam powiem trochę prawdy, przy czym prawdy są jedynie moje, objawione na etapie próby przetrwania macierzyństwa w sposób niezagrażający zdrowiu psychicznemu.

Na początku wspomnę tylko, że od idealności, ba! Od bycia dobrą w tym co robię jest mi zdecydowanie jeszcze daleko.

Stan posiadania na dzień dzisiejszy.

Aktualnie jestem w posiadaniu dwójki dzieci, różniących się niemalże trzema wiosnami. Hanka – lat pięć i Nadia – 2,5 roku. W którymś momencie swojego macierzyństwa przestałam wierzyć, że te dwa totalnie różne od siebie charaktery zaskoczą i się nie pozabijają w następnych latach. Aż pewnego dnia, jedna złapała drugą za rękę i tak już zostało. Kilka tygodni później dziewczynki są zżyte ze sobą tak mocno, że nie sposób ich rozłączyć. To takie dwa dobrze dopasowane do siebie puzzle. Każda ma inną wartość, uzupełniają się idealnie. I oczywiście – mają chwile słabości, na szczęście nie zagrażające ogólnemu rozrachunkowi.

Jaką jestem matką?

Staram się być dobrą, aczkolwiek wydaje mi się, że jestem wystarczającą.

Drę ryja jak oszalała. Nerwowość to moja największa wada. Staram się z tym walczyć, eliminować.

To oczywiste, że czasami mam ochotę rzucić wszystko w pizdu. Bywam zmęczona, bywam sfrustrowana i bywam zrezygnowana. Czasami ręka zatrzymuje mi się w powietrzu, chętna do sprania jakiegoś dupska. Ostatnio kogoś to zabolało na Instagramie i dostałam wiadomość, że ta osoba nie ma ochoty słuchać o trudach macierzyństwa i negatywach.

Ale taka jest prawda i ja nie zamierzam jej ukrywać. Macierzyństwo jest trudne i niejednokrotnie przejebane w tej całej swojej „piękności”. Mamy do wykonania najcięższą pracę świata, polegającą na przygotowania do życia człowieka. Do życia, nie do przetrwania. Bardzo łatwo spieprzyć wszystko i wcale nie jest przesadą stwierdzenie, że dziecko powinno się traktować jak drogą porcelanę. Wystarczy raz ją upuścić i można nieodwracalnie zniszczyć efekty swojej pracy.

Poza tym świat jest pełen Instamatek pokazujących idealną stronę macierzyństwa. Nikt nie myśli o tym, że za obiektywem jest bałagan, niezrobiony obiad i zbyt mało snu. Nikt nie zastanawia się, czy w takiej rodzinie bywają kłótnie, czy dziecko jest szczęśliwe i czy szczęśliwa jest mama. Poznajemy kilka sekund czyjegoś życia i na tej podstawie oceniamy całość.

Ostatnio usłyszałam najpiękniejszy komplement w całym moim macierzyństwie. Powiedziała go moja mama:

Zazdroszczę ci. Zazdroszczę ci tego, że kilka razy na godzinę mówisz dzieciom, że je kochasz. A jeśli tego nie mówisz, to one przychodzą i się przytulają. To najpiękniejsza miłość matki do dzieci jaką widziałam.

Od początku moim głównym założeniem macierzyństwa jest zbudowanie w dziewczynkach poczucia własnej wartości. To dlatego tak często powtarzam im, że je kocham. Przytulam, całuję i zamęczam swoją bliskością. To dlatego codziennie powtarzam im, że są piękne i mądre. Rozmawiam z nimi, spędzam z nimi czas. Chciałabym stworzyć coś niezniszczalnego w tych chorych czasach pełnych syfu rozdeptywanego przez nasze społeczeństwo. Jednocześnie uczę dzieci wrażliwości, szacunku, tłumaczę zasady funkcjonowania świata i pozwalam im podejmować decyzje. Przy czym nigdy nie mówię, że „trzeba szanować”, „trzeba pomagać”, „trzeba być wrażliwym”, „trzeba się dzielić”. Zamiast tego wolę używać słów „fajnie jest się podzielić”, „warto pomagać”, „dobrze jest szanować”, dając przy tym wolny wybór dziecku i stawiając siebie jako przykład. Bo jak wiadomo, dziecko naśladuje, nie słucha.

To właśnie ten czas, rozmowa i ta uwaga procentują w dniu dzisiejszym. Chciałabym, żeby dzieci mi ufały i wiedziały, że zawsze mają we mnie oparcie, bez względu na sytuację. Ale od zawsze im powtarzam, że wolałabym, aby od mamy ważniejsza była dla nich siostra. Bo znając realia, nie przyjdą do mnie z każdym tematem. To utopia. Chciałabym aby miały w sobie wsparcie, jeśli nie będą chciały go szukać u mnie.

Jak to osiągnęłam?

Na pewno nie sama. Olbrzymi udział w wychowaniu ma Grzesiek. Chociaż nie zawsze się z nim zgadzam, chociaż nie raz miałam ochotę sprawdzić czy łeb obraca mu się o 180 stopni a facepalm robię kilka razy dziennie, jest świetnym ojcem. Mamy trzy żelazne zasady w przypadku dzieci i póki co udaje się nam je utrzymać.

Nigdy nie podważamy swoich kompetencji i decyzji w obecności dziecka.

Nawet jeśli mam totalnie inne zdanie czy podejście do pewnych spraw niż Grzesiek, staram się nie poruszać tego tematu przy dzieciach. Działa to również w przypadku pozwalania bądź nie na coś dzieciom. Jeśli Hanka przychodzi do mnie z pytaniem, czy może coś słodkiego, najpierw pytam co powiedział tatuś. Jeśli Grzesiek podejmuje jakąś decyzję, która jest sprzeczna z moimi przekonaniami, na osobności mu mówię, że niekoniecznie mi się to podoba. Albo syczę przez zęby, lepiej działa 😉

Nie kłócimy się przy dzieciach.

Nie zawsze się udaje, zwłaszcza gdy emocje biorą górę. Nie toleruję jakichkolwiek kłótni przy dzieciach. Dzieci powinny widzieć jak rodzice się kochają, nie walczą.

Miłość.

Grzesiek pomimo iż jest typem raczej chłodnym, również daje dzieciom masę miłości, czułości, zainteresowania i czasu.

Przy tym wszystkim, w naszym związku nie ma „pomagania”. Jest partnerstwo. Nie ma podziału obowiązków, do wszystkiego podchodzimy na równi. Tak samo jak Grzesiek potrafi umyć okna czy zrobić pranie, tak samo ja potrafię skręcić meble lub coś naprawić. Każde z nas ma też swoją przestrzeń, czas na odpoczynek i chwile dla siebie. Kiedy ja wyjeżdżam na weekendy wyczyścić umysł, on zajmuje się domem i dziećmi. I nadal bardzo dziwią mnie pytania „A dzieci z kim zostały?”. Zawsze w takiej sytuacji odpowiadam, że przecież mają ojca.

I chociaż nie jest idealnie w tym naszym grajdołku, dogadujemy się i uzupełniamy w kwestii rodzicielstwa. Staram się dawać moim dzieciom to, co sama dostawałam jako dziecko a jeśli mam jakieś zastrzeżenia, staram się być taką mamą, jak sama chciałabym mieć.

2 Komentarzy/e
  • Agnieszka Napiórkowska

    Odpowiedz

    Jakbym czytała o sobie… mieszkam w domu A jak zacznę krzyczeć to słyszą mnie przynajmniej trzy domy z góry i z dołu??? dobrze że mój mąż jest policjantem bo dzięki temu jesteśmy poważni jako poważni ludzie? Moje dzieciaki są całkiem różne dzieli ich 2 lata. I różnie to bywa raz się kochają przytulają A jak nie patrzę to się Tłuką

  • Beata

    Odpowiedz

    Taka mała dygresja. Uważam, że kłótnia rodziców przy dziecku to nic złego. dzieci muszą też wiedzieć,że w życiu nie zawsze jest kolorowo są wzloty , upadki , kłótnie, że trzeba umieć się godzić i wybaczać błędy drugiej osobie ale tez samemu przepraszać za swoje. Mając obraz idealnych rodziców, w momencie kiedy sami będą mężem/żona, kilka sprzeczek i będą rozstania, rozwody bo jest nieidealnie…

Skomentuj