Każdy czasami potrzebuje się zresetować.

5 komentarzy

Praca blogera to fajna praca. Poznaję masę nowych, interesujących osób, testuję techniczne nowinki z działu parentingu i zwiedzam nowe, piękne miejsca. I to wszystko za kasę.

Ostatnie miesiące trochę nam dały po tyłkach. Przemielona przez maszynkę własnych emocji i karty stałego klienta w placówkach medycznych, ostatnia rzecz, o której myślałam to wyjście z domu. Spacery z dziećmi ograniczały się do zwiedzania ogrodu. Moim najlepszym przyjacielem było łóżko w zestawie z białą ścianą sypialni. Kiedy od przedstawicieli hoteli Novotel dostałam propozycję wyjazdu do Gdańska, z urzędu chciałam odrzucić ofertę. Temat pociągnął PT, który stwierdził, że rodzinny wyjazd może być dla nas niezłą baterią napędową i wszystkim wyjazd dobrze zrobi. A, że z Novotelami mam bardzo miłe wspomnienia, pojechaliśmy. Słusznie.

Kocham Gdańsk miłością nieograniczoną. Za czasów studenckich marzyłam, żeby w nim mieszkać. Zanim znalazłam swoje miejsce na ziemi, które ma 175 metrów kwadratowych i ogródek, trochę zawalony dziecięcymi marzeniami, Gdańsk był numerem jeden. Zawsze wracam tam z sentymentem i niezmiennym zachwytem.

Do wyboru mieliśmy trzy lokalizacje. Novotel Gdańsk Centrum, Novotel Gdańsk Marina i Mercure Gdańsk Posejdon. Wybór był prosty. Marina, położona w Gdańskim Jelitkowie to idealny hotel zarówno na weekendowy wypad jak i dłuższy pobyt z rodziną. Hotel położony nad samym morzem. Wystarczy wyjść z ośrodka i w zasadzie już jesteśmy na plaży. Zero noszenia cygańskiego taboru długimi metrami z kwatery. Z dziećmi to ważne – wiadomka. Zwłaszcza, kiedy po całym dniu parawaningu człowiek zmęczony Słońcem, musi wrócić kilkaset metrów do domu. Tutaj wychodzisz, wchodzisz i jesteś.

Sam hotel jest idealnie przystosowany dla rodzin z dziećmi. My mieliśmy przyjemność rezydować w pokoju rodzinnym. Fajna sprawa. Niby zwykły pokój ale… Nagle otwierają się wrota do królestwa dla dzieci. Dziecięce królestwo to drugi pokój, odgrodzony od głównej sypialni dźwiękoszczelnymi drzwiami. W zasadzie, jako że pokój jest samowystarczalny (ma pełne wyposażenie standardowego pokoju, w tym łazienka), można zamknąć tam dzieci na cały pobyt. Wystarczy rozsypać na ziemi jedzenie 😉

Hanka popadła w totalny zachwyt. Piętrowe łóżko, z którego obiecała nie zaryć w podłogę jako, że uskutecznia nocne migracje, podwieszana do sufitu huśtawka, centrum rozrywki z Mini Mini na czele i kolorowe ściany. Czyli to, co misie lubią najbardziej. Łazienka również jest stworzona z myślą o dzieciach. Podesty, podeściki i kolorowe ręczniki.  Nawet papier toaletowy był pstrokaty. Fajna sprawa.

W hotelu znajduje się sala zabaw dla dzieci, gdzie można rozładować energię, gdy pogoda nie darzy. Zrozumiałam, że takie rzeczy są ważne kiedy ma się dzieci. Najzwyczajniej można ześwirować na małej powierzchni w trzy lub cztery osoby. A tu puszczasz takiego delikwenta w kulki czy klocki i hulaj dusza.

W głównym holu również znajduje się kącik dla tych młodszych, z interaktywnym stolikiem i stołem to piłkarzyków. Chociaż nie jestem pewna, czy to drugie zostało postawione z myślą o dzieciach.
Jeśli chodzi o dzieciaczki, to jeszcze nie koniec. Za hotelem jest rewelacyjny plac zabaw, na którym nie wiem, kto bawił się lepiej – ja czy Hanka. Przez bitą godzinę jeździłyśmy na linie. Na szczęście z moją wagą półśmieszną kwalifikuję się na większość atrakcji dla dzieci.

 

Jeśli ktoś jest z tych fit (z wyboru, nie konieczności jak ja), do dyspozycji mamy salę fitness oraz basen. Do dyspozycji gości hotelowych jest kort tenisowy (oesu a ja bez rakiety pojechałam) i boisko do siatkówki. Jest też sauna, salon piękności i salon fryzjerski. Tak w razie, gdyby w czasie pobytu rzucił nam się odrost.

Wiecie, co najbardziej lubię w hotelach? Śniadania. Większość obiektów ma w ofercie śniadania w postaci szwedzkiego stołu. Razem z PT czuliśmy się bardzo dopieszczeni. Chłop mi przytył, ja nie (żadna nowość, od 10 lat ta sama waga). Tutaj również menu jest nastawione na najmłodszych. Stół z goframi, płatkami śniadaniowymi, naleśniczkami… Wszystko kolorowe i krzyczące „zjedz mnie!”. Hanka jadła. Oczami bo chyba trochę ją poniosła ambicja. Nadia jadła wszystko bo jak to użytkownik pieluch, ma szybki przepust i może więcej.

Jeśli zażyczymy sobie obiad, co oczywiście uczyniliśmy, możemy zjeść go w holu. Jakkolwiek to brzmi, jest dobrze. Miejsce jest odosobnione i w pełni do tego przystosowane. Tutaj karta również zawiera pozycje dla najmłodszych.

Fajna, miła i bardzo pomocna kadra. Dla mnie to ważne bo nie lubię mruków, tudzież skwaszonej miny za ladą recepcji. W przypadku Mariny, nie mogę powiedzieć złego słowa.

A teraz zapraszam Was na kilka fajnych kadrów z Gdańska z Hanką Huliganką – wiecznie rozczochraną nadmorskim wiatrem, PT i #2 w rolach głównych.

I do hotelu, też Was zapraszam.

5 Komentarzy/e
  • Magda

    Odpowiedz

    Ale cudnie. Marzę o wyjeździe nad morze ale musiałabym przejechać całą Polskę.

  • Karolina

    Odpowiedz

    W zeszłym roku wakacje spędziliśmy na Mazurach.Niestety, pogoda była typowo hotelowa bo przez prawie cały tydzień urlopu padał deszcz. W hotelu pokój zabaw był ale w remoncie. Moja Hanka okropnie się wynudziła. Dzisiaj rezerwując hotel na wakacje pierwsze co będę sprawdzać to właśnie to, czy będą zapewnione jakieś atrakcje dla maluchów.
    Na Marine chętnie bym się skusila ale mieszkam w Gdańsku:-D

  • Justyna

    Odpowiedz

    Marzyłam przez 8 lat o zamieszkaniu w Gdańsku, no i… mieszkam tu.
    I chcę wrócić do domu 🙂

    Także nic straconego.

  • Paula

    Odpowiedz

    Czym robisz takie piękne zdjęcia? Jakim aparatem czy telefonem?

  • Paula

    Odpowiedz

    Czym robisz takie piękne zdjęcia? Jakim aparatem czy telefonem?

Skomentuj