Mille-coś tam czyli gó*no prawda o pokoleniu lat 90.

10 komentarzy

Jest taki portal internetowy, którego teksty już kilka razy przytaczałam w spływających jadzikiem wpisach. Portal już dawno stracił w moich oczach publikując artykuły ludzi, którzy zwyczajnie wyszli z dupy, wyrzygali co im na żołądku siedziało i nacisnęli enter. Redakcja szczęśliwa, że ma swoich jeleni od brudnej roboty, publikuje wszystko jak leci a wy, czyli my, klękajcie narody i dawajcie lajki.

Prawda o pokoleniu lat 90. „Mam 40 lat i przeraża mnie to co widzę. Millenialsi są złymi pracownikami i rodzicami”

Tytuł wdzięczy i od razu bije po ryju. Kiedyś wspominałam, że nie lubię pierdolenia, podobnie jak generalizowania i oceniania wszystkich jedną miarą. Niemniej jednak to on skłonił mnie do przeczytania dalszej części. Żałuję tylko, że jestem w stanie wskazującym na zawartość potomka #2, inaczej przy lampce wina albo przy zimnym dobrym browarze pojechałabym po bandzie.

Urodziłem się w latach 70-tych, niedawno skończyłem 40 lat. Jestem menedżerem w średniej firmie. Zacząłem pracować w latach 90-tych, niedługo po upadku komuny. Choć minęło już 20 lat, to doskonale pamiętam tamte czasy. Zarobki były sprawą drugorzędną, najważniejszą wartością było to, że w ogóle możemy pracować. 10 godzin dziennie, 12 godzin dziennie, 15 godzin dziennie.

Autor nam się przedstawia. Dzień dobry.
Na dzień dobry też pisze, że 20 lat temu pracowało się po 10/12/15 godzin dziennie i to bynajmniej nie dla kasy. Super, chciałabym mieć charytatywnego pracownika, z pewnością zgłoszę się do tego pana z ofertą pracy. A tak między nami, taka trochę guzik prawda. Popytałam wśród rodziny i znajomych i każdy stwierdził, że pracował tylko dla kasy. Walił nadgodziny w sklepie, żeby mieć na jedyne możliwe i dostępne mleko w proszku, stał w kolejce za papierem toaletowym i zbierał butelki nie dlatego, że lubił, tylko dlatego, żeby mieć co żreć.

Minęło 20 lat
Na swojej ścieżce zawodowej coraz częściej spotykam millenialsów, czyli reprezentantów Pokolenia Y, urodzonych mniej więcej wtedy, kiedy ja zaczynałem pracować, czyli w drugiej połowie lat 80-tych albo w latach 90-tych. Spotykam ich na spotkaniach rekrutacyjnych, zatrudniam ich, potem próbuję od nich egzekwować wykonywanie obowiązków. Masakra.

Pierwsze o czym pomyślałam to „co, qrwa?”. Mile-co? Trudne słowo. W zapożyczeniach obcojęzycznych jestem całkiem niezła ale ze słowem mile-coś tam spotkałam się pierwszy raz w życiu. I tu wcielę się w rolę mojego PT, który rechocze dziko na każdego coacha, sex czy lajka. Takie to światowe to. Tylko słomę z butów najpierw trzeba wyciągnąć. Za każdym razem czytałam więc „mile-bla-bla-bla”.
Trochę dziadkowe podejście: „ja w twoim wieku jeszcze krowy pasłem”.

Jak z drugiej strony nie zapominają o egzekwowaniu swoich praw i wygłaszaniu wszechwiedzących korpoprawd (Ile można czekać na ewaluację?! Nie otrzymuję wystarczającego wsparcia od przełożonego! Nie czuję się wystarczająco doceniony! Uważam, że firma nie potrafi wykorzystać mojego potencjału! Komputer, na którym muszę pracować jest zbyt wolny! Nie podam swojego numeru na komórkę, bo to mój prywatny numer! Nikt mi nie powiedział, że mam to zrobić! Przecież wysłałem w tej sprawie maila! Ta firma jest źle zarządzana!). Jak są nieodpowiedzialni, krnąbrni, egoistyczni i niezaangażowani. Jak zapominają przyjść na rozmowę rekrutacyjną, jak umawiają sobie wizyty lekarskie / remontowe / przeprowadzkowe w godzinach pracy, jak spóźniają się do pracy bo zaspali, bo poprzedniego dnia imprezowali do rana, bo są skacowani. Jacy bywają bezczelni i aroganccy. I że w pracy to oni są od tego, żeby wymagać (od firmy i od swoich szefów), a nie firma / szefowie od nich.

Prawda jest taka: nikt nie jest święty a życie nie jest czarno białe.
Ktoś siedzący na stołku właściciela/prezesa/menadżera (och jak światowo), widzi to w ten sposób: banda nierobów, degeneratów i alkoholików. Wymagają kasy za nic nierobienie, wiecznie są roszczeniowi i te pe, i te de.
Z drugiej strony- strony pracownika, jak tu kuźwa pracować kiedy rupieć sprzed pięciu lat, który systemem dorównuje malowaniu na ścianach w jaskiniach ma wyciągnąć sto pięćdziesiąt procent możliwości przy trzech zaawansowanych programach? Po drugie, szefowie z reguły opieprzają gdy coś jest źle. Pochwalić jest już gorzej. Po trzecie, kiedy niby mamy umawiać wizyty lekarskie/remontowe gdy rypiemy od 10 do 18? Po czwarte, to co ja robię i czy potrafię to robić z głową po pracy jest tylko i wyłącznie moją sprawą osobistą.

Spróbujmy więc sobie wyobrazić, jakimi rodzicami są i będą millenialsi. Dziadku, babciu – musicie mi pomóc. Po pierwsze millenialsi będą oczekiwać pomocy przy wychowywaniu dzieci od swoich rodziców.

Za przeproszeniem, większego pierd***nia dawno nie słyszałam.

Bo przecież – my millenialsi jesteśmy ludźmi bardzo zajętymi. Nie dość że mamy mnóstwo pracy, nie dość, że jesteśmy w tę pracę bardzo zaangażowani, nie dość, że mamy koszmarnych wymagających szefów, który w dodatku nie udziela nam wystarczającego wsparcia, nie dość, że nasza praca jest bardzo absorbująca, to przecież musimy się po tej pracy jakoś zrelaksować, zresetować, potrzebujemy czasu wolnego, dla siebie, potrzebujemy się spotkać ze znajomymi, pójść do kina, na imprezę.

Tutaj skomentuję krótko. Chciałabym zobaczyć, jakim rodzicem był autor te dwadzieścia lat temu, pracując po piętnaście godzin dziennie. Jak rozumiem dzieci były szczęśliwe, pato-podwórkowe, z kluczem na szyi i kanapką z masłem i cukrem w łapie. Same się wychowywały. Tak, autor był za to zajebistym rodzicem.

Sorry, drogie dzieci, musicie być samodzielne
Po drugie – będą w stosunku do swoich dzieci krytyczni i będą od nich oczekiwać większej i szybszej samodzielności. Bo przecież ja, millenials, będąc w twoim wieku musiałem sobie radzić sam. Kiedy wreszcie nauczysz się sam chodzić / mówić / jeść / podcierać / sprzątać / pływać / jeździć na rowerze? Przecież nie będę wiecznie wszystkie za ciebie robić! Spójrz na swoich rowieśników, Basia zaczęła mówić „Mama” trzy miesiące wcześniej od ciebie. Wojtek sam przygotowuje pyszne niedzielne śniadanka dla rodziców. A ty? Wstydź się!

Słabe zdanie, autorze, masz o ludziach, oj słabe. Świat idzie trochę w inną stronę, stronę bliskości. Dziwne jest to, co piszesz bo z reguły to jakaś babcia się przypierdziela w piaskownicy „a mój wnusio to zaczął mówić gdy miał półtora roczku”, „jeszcze nie chodzi? no bo mój Maciuś…”.

Później było coś tam o szkołach, doczytacie sobie sami bo to nawet nie zakrawa o komentarz. Coś się autorowi przyśniło i tak trwa w tym letargu do teraz.

Płacę podatki, więc wymagam!
Po czwarte – będą wymagający wobec państwa. Przecież Państwo też ma swoje obowiązki w stosunku do obywateli. Gdzie polityka prorodzinna? Gdzie dodatki? Gdzie zasiłki? Gdzie ulgi dla osób wychowujących dzieci? Urlop macierzyński? A dlaczego taki krótki? A tacierzyński? A becikowe? Skąd mamy wziąć na mieszkanie? Gdzie są preferencyjne kredyty dla młodych małżeństw? A ochrona dla pracujących matek? A ulgi na dziecko?

Zaraz przyczepi się do widelców, dlaczego mają cztery zęby a nie trzy, jak słowo daję. Jak mniemam, autor te dwadzieścia lat temu, do ZUS-u odprowadzał jak na tacę. Wrzucił i w poważaniu miał, co się z kasą stanie. No to drogi autorze, ja się nie zgodzę. Jak mi zabierają jedną trzecią jałmużny, na którą tak dzielnie opieprzam się, jestem arogancka i bezczelna każdego miesiąca to jednak chciałabym coś w przyszłości mieć. Ale nie martw się, niedługo będziesz mógł spać spokojnie jak leserzy mający własne działalności, a raczej leserki, bo to one opierniczają się rodząc dzieci, dostaną kilka złotych macierzyńskiego.

A tak w ogóle to sami też musimy mieć coś z życia!
A najmniej będą wymagający wobec samych siebie. Ciągle słyszymy tylko o tym, jakie mamy obowiązki z tytułu bycia ojcem / matką. A przecież mamy też swoje prawa! Chcemy mieć czas wolny, tylko dla siebie i na realizację swoich własnych przyjemności. Chcemy móc sami wyjeżdżać na wakacje. Nie chcemy wydawać pieniędzy tylko na dzieci, chcemy wydawać na siebie. Nam przecież też coś się należy od życia.

No, chcemy. A co, nie? No bez jaj. Nie kumam. Totalnie. To źle, że chcemy mieć czas wolny, trochę gotówki na browara czy pojechać na wakacje?

Takimi właśnie rodzicami są i będą millenialsi. A my będziemy o tym wiedzieć, bo będą nas o tym bez przerwy informować na swoich facebookach i instagramach. Będą nas zasypywać selfie ze swoim dziećmi – od momentu porodu, przez karmienie, po wszelkie rodzinne imprezy. Będą nas informować o pierwszym ząbkowaniu, pierwszej kolce, pierwszym słowie „mama”, pierwszym zrobionym kroku. No i o tym, jak bardzo mają z tym rodzicielstwem ciężko.

Źle ci w tym współczesnym świecie oj źle. Nie możesz się pogodzić z ewolucją i tym, że życie podobnie jak technologia idzie do przodu. Niemniej jednak piszesz do takich czytadeł jak napisałeś. To się nazywa wdzięcznie- hipokryzja.

Żywię szczerą nadzieję, że ten tekst miał być zabawny albo sarkastyczny. Ja jednak takiego sarkazmu i poczucia humoru totalnie nie kumam. No biednie wyszło panie autor, biednie.

10 Komentarzy/e
  • anjanka

    Odpowiedz

    Brawo mistrzu ciętej riposty 🙂

  • Sylwia

    Odpowiedz

    Próbowałam przeczytać ten artykuł na powszechnie znanym, ale chyba coraz mniej szanowanym portalu rodzicielskim, ale nie dobrnęłam do końca. W każdym akapicie jakaś irytująca bzdura. Jestem z tego leniwego pokolenia trzydziestolatków- bo to chyba o nas Pracowity Autor pisze milel- coś tam- i nie znam osoby, która pracowałaby tylko 8 ! godzin. Wszyscy siedzą po godzinach, a czasami są w pracy cały dzień – bo komórka służbowa przyklejona do tyłka to już norma. No i oczywiście kredytowy sznur u szyi, bo żeby godnie żyć i mieć gdzie mieszkać, nie wystarczy tylko praca. No, ale pan Autor myśli, że nasze życie to bajka. Co zrobić…

  • Agata

    Odpowiedz

    Mnie tytuł także zaintrygował, ale nie doczytałam do końca… szkoda mi życia na takie pierdoły. Kurde… Nawet nie chce mi się tego porządnie skomentować 😛 Mam wrażenie, że autor jest właśnie takim człowiekiem jakiego opisał. Zapatrzonym w siebie marudą, któremu się chyba w życiu nie udało.

  • Felia

    Odpowiedz

    Oj, nerwy nie są wskazane w Twoim stanie. Mogę się pobulwersować trochę za Ciebie. Mogę sie nawet pobulwersować za całe moje millelelelelele pokolenie, bo zgadzam się, że autor przegiął. Chociaż chyba się trochę przyzwyczaiłam do tego, że „kiedyś to było”, „wy to teraz tylko to siamto i owamto” i „świat schodzi na psy”. Łatwo kogoś zmieszać z błotem w sieci. Ja bym chętnie z tym panem twarzą w twarz porozmawiała.

    • matka-nie-idealna

      A najgorsze, że za 20 lat my- pokolenie ówczesnych trzydziestolatków będziemy biadolić na tych młodszych 😉

  • Pniazylina

    Odpowiedz

    O ludzie małej wiary i tolerncji, artykuł pisał człowiek pracujący dla dobra narodu, żyły sobie wypruwał, abyśmy my nieroby i zakała ojczyzny lepiej mieli. Nestety jako tysiącjalsi (bo chyba tak można to dosłownie przetłumaczyć 8/) niedoceniamy altruizmu autora.
    A kij mu w oko, raz się ma te trzydzieści lat, dziecko i nieskończone dodatki sosjalne na nie i resztę rodziny, aczkolwiek osobiście na oczy ich nie widziałam.

  • Pokrzywa

    Odpowiedz

    Zacytuję Ciebie, bo to najlepiej oddaje „powagę” sytuacji – „Za przeproszeniem, większego pierd***nia dawno nie słyszałam.”. Pan jest chyba zgorzkniałym facetem niestety.

  • Julka

    Odpowiedz

    Jestem rocznikiem ’87, więc już parę lat pracuję. Nie wgłębiając się w formę wypowiedzi cytowanego autora, przyznaję mu rację co do jakości pracy młodszych ode mnie osób, które miałam okazję spotkać. Nie uogólniam na wszystkich, może mi się takie przypadki do współpracy trafiły, ale jest lipa. Potrafią cały dzień albo jego większość spędzić na fb i innych pudelkach, nie ma zapału do pracy, żadnych pytań, przez co są błędy później. I nie jestem na żadnym „menedżerskim” stanowisku, jestem zwykłym szeregowym pracownikiem, więc widzę to wszystko z równego poziomu. Nie wspomnę już, że mając mgr, ale bez doświadczenia chcą 2500zł na rękę. Za co tak na prawdę jeśli teraz można powiedzieć, że studia wiele nie znaczą. To jest ogólnie grząski temat, nie powiem żebym się zgadzała z cytowanym artykułem, bo to wprost wylane wiadro pomyj na młodych dorosłych i bardzo uogólnione, ale osobiście zauważam złą tendencję.

    • matka-nie-idealna

      Masz rację. Ja mogę stanowisko lubiłam i po prostu nie miałam czasu siedzieć na internecie z racji tego, że byłam rozliczana za efekty pracy. To też ma swoje drugie dno, wydaje mi się, że dużo zależy od wykonywanej pracy.

      • Julka

        Hmm ja mimo młodego dość wieku miałam okazję zasmakować pracy w księgowości, jako laborantka i jako przedstawiciel handlowy i wszędzie to samo zauważyłam, ale fakt nie pracowałam nigdy w korporacji z batem nad głową (taki opis znam od koleźanek), może tam jest inaczej 🙂

Skomentuj