NFZ-towska maskara igłą, czyli jak Hanisława stała się honorowym dawcą krwi

10 komentarzy

Poziom mojego wczorajszego wqrwienia osiągnął poziom krytyczny. W pewnym momencie po prostu złapałam się za głowę i stwierdziłam „Nie wierzę, urwał, nie wierzę”. To potwierdza moją teorię, że NFZ powinien się wziąć i podpalić, przynajmniej show zrobią bo do niczego innego się nie nadają. Ale od początku.

Od pewnego czasu Hanisława potwornie się poci. Potwornie, to znaczy leje się z niej strumieniami gdy je, śpi i się do mnie przytula. Jak to w zwyczaju Polaków bywa, odpaliłam wujka Google w celu diagnozy przypadłości. Wyczytałam, że młoda może mieć zaburzenia w przyswajaniu witaminy D3, co może skutkować z kolei krzywicą. Witaminę aplikowałam jej od urodzenia, postanowiłam więc wybrać się do Haniowego pediatry. Pani doktor zaleciła co drugi dzień 2 kapsułki (i tu nastąpił klasyczny facepalm, ponieważ wcześniej rehabilitantka poleciła podawać CONAJMNIEJ 3 kapsułki dziennie) i obserwować dziecko przez 2 tygodnie. Dwa tygodnie minęły, Hanisława jak gdyby nigdy nic dalej wylewała z siebie siódme poty. Dowiedziałam się, że 45km od mojego miasta przyjmuje pediatra, który specjalizuje się w witaminie D i krzywicy. Zapakowaliśmy z PT wałówkę, zainstalowaliśmy dziecko w furmance i ruszyliśmy do lekarza. Pan doktor w celu diagnozy polecił zrobić badania krwi i moczu.

I tu zaczyna się czeska komedia z Hanią i Haniową Mamą w rolach głównych. Dwa dni przed badaniami zadzwoniłam do Haniutkowej przychodni by zapytać, czy ukłują mi 8-miesięczniaka. Pielęgniarka, stwierdziła, że „spoko, luz”, więc wstałyśmy skoro świt, zainstalowałyśmy woreczek na siuśki w pieluchę i popędziłyśmy na badania. W poczekalni luzy, jak strzała wpadłyśmy do gabinetu, po czym… pani mnie poinformowała, że ona takiego dziecka jednak nie ukłuje.

Poziom irytacji- 1, syczę przez szparę między zębami, że dzwoniłam i „spoko, luz”, problemu nie było, na co pani nr 2, którą po głosie poznałam jako moją telefoniczną rozmówczynię stwierdziła, że zawoła przełożoną pielęgniarek i ona spróbuje, może się uda pobrać krew, chociaż jeszcze nigdy tego nie robili. Odpowiedziałam, że w takim razie dziękuję bardzo, bo jeśli „może się nie uda” to nie mam zamiaru narażać dziecka na stres dla ich eksperymentów, na szczura ani królika młoda nie wygląda. Zrobiłyśmy w tył zwrot i ruszyłyśmy z kopyta do szpitala, gdzie można poprosić położną z oddziału noworodkowego o pobranie krwi.
W szpitalu każdy był, każdy wie jak wygląda. Nasz jest z epoki kamienia łupanego, farba ze ścian schodzi razem z tynkiem i plakatami z kanciapy ciecia, strach się oprzeć o drzwi bo można wylecieć spróchniałą dziurą na zewnątrz. Nie daj Boże leżeć w szpitalu w zimie, bo kożuch i czapę trzeba na noc zakładać by mróz nie wypizgał chorego. Ludzi w poczekalni tysiąc i jeden, ścisk, ukrop i zapachy spod pachy. Wylazłyśmy na zewnątrz i czekamy. Hanisława z nudów gryzie stopę, ja czytam fascynujące ogłoszenia na drzwiach. A to, żeby nie wchodzić bez pukania, a to żeby mieć dokument, a to że niemowlętom pobierają krew po 11.30.

Dziękuję, irytacja poziom 2. Kolejny zwrot o 180 stopni, pocałowałyśmy klamkę i ruszyłyśmy do domu. Do 11.30 godzin trzy. W domu okazało się, że wszystko prócz woreczka zasikane, zainstalowałam drugi ze stu woreczków, w które się zaopatrzyłam, znając swoje szczęście. Napoiłam Hanisławę po kurek, woda zdecydowanie wychodziła jej bokiem, tylko że do woreczka jakoś nie mogła trafić. Z czwartym woreczkiem puściłam Hankę jak ją Bozia stworzyła, zasuwała gołym tyłkiem po dywanie i w końcu udało się olać sprzęt.

O 11.30 zameldowałyśmy się w szpitalu, zaliczyłam trzeci tego dnia rozstrój żołądka. Igieł boję się bardziej niż diabła i szefa, wizja wbijania tego ustrojstwa w moje dziecko powodowała ból żołądka i drżenie rąk. Nie wiem, dlaczego tak mam, w dzieciństwie zastrzyków się nie bałam, zawsze wszyscy mnie głaskali po głowie i cmokali jaka to jestem dzielna i w ogóle. W ciąży przeżywałam koszmar na każdym pobieraniu krwi, pielęgniarka gdy tylko widziała mnie w drzwiach laboratorium na dzień dobry nalewała wody a po kłuciu wachlowała moją zlaną potem twarz. Może to tłumaczy potliwość dziecka…? W każdym razie w szpitalu totalnie się wyludniło, wchodzimy do gabinetu i widzimy cierpienie na twarzy pielęgniarki. W sumie nie dziwię się kobiecie, gdybyście zobaczyli ręce Haniutka, gdzie pod skórą jest tłuszcz, pod tłuszczem tłuszcz a potem dopiero żyły, każdy by na jej miejscu zbladł. Szybki zerk na skierowanie i… pani stwierdziła, że zrobią wszystko oprócz zawartości wit. D we krwi, która dla nas jest najważniejsza. Jak stałam z Hanisławą na rękach tak klapłam na pierwsze lepsze krzesło, irytacja poziom 3. Zapytałam, czy pani żartuje, bo ja jakoś chyba kiepskie poczucie humoru mam i dziwnie mnie to nie śmieszy. Niestety żart okazał się nieżartem i pani odesłała nas do laboratorium przy mojej przychodni ginekologicznej lub… przychodni, w której byłyśmy rano. Dziwnie na mnie popatrzyła, gdy zaczęłam głupkowato się śmiać, wyjaśniłam, że to chyba przez upał a w przychodni porannej stwierdzili, że kłucie niemowląt to tylko w ramach eksparymentów.

Po raz kolejny zainstalowałyśmy się do piekarnika, po raz kolejny wtachałam wózek do bagażnika i w drodze do Feminy modliłam się, by to był nasz ostatni przystanek. Pielęgniarka w laboratorium nr 3 wyglądała gorzej niż w szpitalu. Owszem robią zawartość wit. D3 ale… nie niemowlętom. Zaczęłam podejrzewać, że to jakaś wyższa szkoła jazdy i niemożliwe, by w XXI wieku nikt nie potrafił pobrać krwi berbeciowi.

Irytacja poziom wyżej. Pani poleciła poczekać pół godziny, po tym czasie przyjdzie koleżanka i spróbują pobrać z palca… dwie fiolki. Wiedząc jak obficie tryska krew z palucha, popukałam się w czoło. Zastanawiałam się, czy przywieźć wałówkę i pieluchy bo pewnie panie cisnęłyby tego palca do rana, usiadłam zrezygnowana w poczekalni. Postanowiłam wrócić do szpitala, pobrać krew na wszystko co mogą przebadać a do Feminy wrócić na wit. D, niech pocisną trochę tego palucha, trudno, trzeba będzie się ciachać razy dwa. Wtedy padło pierwsze mądre stwierdzenie tego dnia, pielęgniarka poleciła mi poprosić w szpitalu o dodatkową fiolkę z krwią, którą po prostu przywiozę do laboratorium Feminy. Zapakowałyśmy się z Haniutkiem ponownie do Forda, ponownie załadowałam wózek i ponownie pojechałyśmy do szpitala.

W szpitalu oczywiście poziom irytacji się podniósł i zamienił w poziom wqrwienia. Zasapana i mokra jak foka wparowałam do gabinetu. Pielęgniarka stwierdziła z uśmiechem: „Wiedziałam, że pani do mnie wróci.” i gdyby nie fakt, że trzymałam w rękach mocno zmęczoną już Hanisławę, łupnęłabym jej z forehandu. Zadzwoniła po koleżankę z „noworodków” by komisyjnie ukłuć dziecko. Zastanawiałam się, czy nie poradzić by przyszły jeszcze dwie, mając w pamięci to, jak przy przebijaniu uszu trzymało ją pięć kobiet.

Hania została spacyfikowana, położne zaczęły szukać żyły. Ja odwróciłam się tyłem do rzeźni i odpaliłam ADHD. Po chwili zostałam zawołana do małej ofiary i gdy się tylko odwróciłam, zbladłam. Obie pielęgniarki we krwi, Hanisława we krwi, podłoga we krwi, fiolki we krwi, kozetka we krwi, kobiety ocierają pot z czoła. Zaczęłam szukać pojemnika z nerką, bo dziecko wyglądało jak po natarciu handlarzy organami, teksańska masakra się przy tym chowa, pobieranie krwi u niemowlaka urosło do rangi operacji chirurgicznej. Dziecię szybko zapomniało o rzeźni, gdy tylko wyszłyśmy z gabinetu szczerzyło do świadków masakry dwie białe perły, za to ja wtoczyłam twarz pod kran z wodą bo lada moment a całowałabym się z jakimś spoconym dziadkiem przy pierwszej pomocy. Ruszyłyśmy w ostatnią tego dnia drogę, z powrotem do Feminy, by oddać fiolkę z krwią. Wcześniej pielęgniarka trochę kręciła nosem nad wydaniem materiału, wyjaśniłam, że nie potrzebuję fiolki do seansu spirytystycznego tylko do badań i widząc moje pieruny siarczyste w oczach, nalała posłusznie co trzeba i zapakowała do transportu.

Nigdy nie sądziłam, że pobranie krwi małemu dziecku jest takim problemem i gdy tylko pielęgniarki widzą niemowlaka w drzwiach laboratorium, wyciągają krucyfiksy. Tego dnia mój poziom irytacji urósł do punktu krytycznego, wylałam z siebie hektolitry potu a Hanisława hektolitry krwi.

10 Komentarzy/e
  • ~mamaAntosia

    Odpowiedz

    w szpitalu nakazali nakarmić malucha ( Antek miał 4 mc) ponieważ krew o wiele szybciej kapie i pobrali z paluszka. Badanie trwało ok 2 minut. Z gazometrią gorzej… Współczuje opieki medycznej… Antkowi pocą się strasznie stopy i to od urodzenia… Dosłownie kapie z nich woda. Jesli suplementujesz, tak jak piszesz ma to … genetycznie. Po tobie albo ojcu. Antek się poci po starym. Wiecznie mu też za gorąco a tak wygląda termolegulacja u niemowląt,

    • Matka-Nie-Idealna

      Niestety Hania ma podejrzenie krzywicy. Wit. D ma na dolnej granicy i to po uzupełnieniu niedoboru.

      • ~mamaAntosia

        Bo pewnie nikt Cię nie poinformował, że w razie stwierdzenia asymetrii prawdopodobieństwo wystąpienia krzywicy się zwiększa…? Kocham poslką służbę zdrowia.. My mamy ostre AZS, też cudza na kiju. A dzisiaj lekarz stwierdził, że truję go mlekiem z piersi, bo mm jest zdrowsze i mniej alergizujące.. Trzymamy za was kciuki i życzymy szybkiego powrotu do zdrowia.

        • Matka-Nie-Idealna

          Ano nie poinformował. Za to rehabilitantka kazała poić ją Wamagiem (Ca+ Mg w proporcji 2:1) i jak się okazało, ma przekroczony poziom Wapnia 😀

          • ~mamaAntosia

            Facepalm!!! Dzięki bogu za jakieś wykształcenie medyczne, bo bym błądziła…oj błądziła… Pamiętaj, ze nadmiar wapnia również jest bardzo szkodliwy…

  • ~kretucha

    Odpowiedz

    My też przechodziliśmy pobieranie krwi u 8 -miesięczniaka, na szczęście trafiliśmy do lab gdzie mają w tym doświadczenie (zapraszam do Poznania :P). Chociaż potrzebne były do tego 3 osoby – ja i dwie piguły bo mały tak się wyrywał i napinał, że sama nie dałam rady utrzymać całego dziecka i dodatkowo jego wyprostowanej łapki. Wydaje mi się jednak, że problemem było ograniczenie swobody a nie samo kłucie dlatego na kolejne pobranie ( w wieku 12 mies) wyposażyliśmy się w tatę. Wyciągnęliśmy biedaka w wolny dzień raniutko z łóżka, a dziecko ku naszemu zdziwieniu i uznaniu grzecznie wyciągnęło rączkę i bez zbędnych ceregieli pozwoliło pobrać krew obserwując z zaciekawieniem jak czerwona ciecz wypełnia fiolkę 😀

    • ~magda

      a mogę zapytać gdzie w poznaniu sensownie pobierają krew niemowlakom?:-)

  • ~Agbiecha79

    Odpowiedz

    Witam.
    Nigdy się nie wypowiadałam,ale dzisiaj po prostu nie mogę się powstrzymać.

    Genialny jest Twój blog. Za każdym razem jak czytam,uśmieję się do łez.

    Pozdrawiam Aga.

  • Bahati

    Odpowiedz

    Wiem, że pisane dawno, ale czytam i nie wierzę – my mieliśmy z synkiem historię z anemią, więc kila razy badaliśmy krew. Synek miał 3 – 4 mce, nie było żadnego problemu, na palec za zaleceniem lekarza się nie godziłam, bo to mniej miarodajne takie wyciskane osocze :/ Pobieranie krwi pełen profesjonalizm, czasem mały nawet nie zapłakał tylko pielęgniarki podrywał.

Skomentuj