O (nie)wspaniałej wyprawie na Ojcowiznę, czyli pierwsza wycieczka Hanisławy.

1 Komentarz

Miała być cudowna fotorelacja, piękne opisy i w ogóle cud miód i orzeszki, ale Hanisława miała swoje plany. Ale od początku… 🙂

Wiosna w pełni, ptaszki ćwiergolą, słonko pieści nasze ucieszone ryjki, wystawiamy zmęczone „zimą” twarze ku pierwszym ciepłym promieniom Słońca siedząc z małżem i pierworodną na ławce w parku… Tak było wczoraj.
Dzisiaj budzimy się rano z Hanisławą, szybki zerk przez okno i z twarzy szybko zszedł poranny uśmiech. Zimno, buro i ponuro, poza tym pizga tak, że drzewa głaskają gałęziami ziemię a antena CB na naszym Fordziku tańczy „La kukaracza”. W planach wyjazd na wieś z prababcią, cel: prababcia chce sprzedać „dom” i ziemię, gdzie się wychowała a która jest opuszczona i popada w ruinę. Dopóki jest jeszcze w posiadaniu naszej rodziny, postanowiłam, że przewiozę Haniutka i pokażę, gdzie mama spędzała wakacje, skąd ma najfajniejsze wspomnienia.

Gdy byłam mała (na tyle mała, że część „wspomnień” mam tylko z opowieści), razem z babcią (a teraz prababcią, która nas wywiozła na Ojcowiznę) i kuzynką Myszą jeździłyśmy na wakacje do naszej prababci i wujka na wieś. Wieś znajduje się w górach, gospodarstwo prababci jest pięknie otoczone sadem, który ciąąąąągnie się aż do lasu. Stary dom, pruskie mury, niskie izby… To wszystko miało wtedy swój urok.

Trochę wspomnień.

To tam nabawiłam się arachnofobii, gdy wdrapałam się na strych i chciałam pomachać babci przez okno. Oparłam ręce na parapecie i nagle poczułam na dłoniach kizi mizi. Spieprzałam stamtąd szybciej, niż wlazłam, zrzucając z siebie tryliony pająków. Do tej pory na samo wspomnienie ciśnienie strzela mi w uszach.
To tam, jako może 3-4 latka poszłam pogłaskać cielaczka. Mama, która wyszła mnie szukać, o mało nie zeszła na zawał, gdy cielaczek okazał się być bykiem, na dodatek na długim łańcuchu.
To tam zwiewałam z Myszą przed krowami (również w wieku ok 3-4 lat, ja i Mysza) i gdy wpadłyśmy do domu krótko skwitowałam „te cholerne krowy!”.
To tam wesoło pluskałam się z Myszą w dmuchanym basenie, pod przykazaniem od babci, by nie moczyć majtek. Gdy tylko babcia się odwracała, obie lądowałyśmy dupą w wodzie, chichrając z babci, która po 7 razie wymiany bielizny stwierdziła, że więcej już jej po prostu nie mamy. Oczywiście wtedy zabawa straciła urok.
I w końcu to tam, jakieś 4 lata temu, przechadzałam się po sadzie z ojcem. Nagle zaczęłam gnać pod górę i drzeć jadaczkę „ratunku byk!”. Tato rzucił się za mną z pomocą, dobiegłam prawie pod sam las, obrót o 180 stopni i hajda w dół. Ojciec ze zdziwieniem krzyczy za mną:
– Dlaczego biegniesz w dół, skoro tam jest byk?
– A tam jest ogromny pająk, już wolę byka!- Dobiegł zmachany za mną, dorwał jakiegoś patola, wypiął pierś, zasłonił mnie przed bykiem swoim ciałem, „cicha” do mnie, żebym jadaczkę w końcu zamknęła i nagle prawie przewrócił się na ziemię ze śmiechu.
– Jaki byk totalny mieszczuchu? Toż to jałówka młoda…

Nasza rudera

Powrót do teraźniejszości.

Dziecię zatankowane i opieluchowane, załadowałyśmy do bagażnika wózek i torbę z 102 pampersami marki „Pampers”, bodami na zmianę w razie wu, zapasowymi rantuzkami i innymi częściami garderoby na tysiąc okazji (wliczając w to zapasowe skarpetki i buty), prababcia załadowana z przodu i heja w drogę. Fordzik łyknął 65km w 40min, Hanisława umilała nam drogę śpiewami, czymś na wzór „Czarne jagódki” i „Stary niedźwiedź mocno śpi”, przynajmniej tyle wywnioskowałam z wesołych pisków.

I na tym niestety wesołość moja, Hanisławy i prababci się skończyła. Z momentem dojechania na miejsce stało się czary mary i Haniutek ze słodkiego bobasa stała się rozwrzeszczaną bestią, której zatankowany wcześniej pokarm wyleciał dolną dziurą i na środku pola domagała się mlesia, suchej pieluchy i zupełnie nie wiem jeszcze czego. Na szczęście dobra sąsiadka przyjęła nas pod swój dach, bo ten w naszym domu nadawał się tylko do rozbiórki i naładowałyśmy z młodą baterie. Na tym niestety wycieczka po lasach, polach i zagrodach się zakończyła, bo dziecię słuchać o świeżym, górskim i przepełnionym gnojówką powietrzu słuchać nie chciało.

Również droga powrotna nie należała do udanych. Hanisława początkowo śnięta, obudziła się jakieś 25km przed domem i zaczęła głośno domagać się maminych rączek. Nie pomagały próby negocjacji z prababcią, zając Poziomka piszczący brzuchem ani próby zagłuszenia przeze mnie, śpiewającej „klaun, zakochany klaun, sialalalala”. Z czerwoną, spoconą i zapłakaną Hanką dojechałyśmy w tempie 150km/h do domu, sprintem do mieszkania i w końcu wyczekane, ukochane i najnajnajlepsze w całym wszechświecie łóżeczko.

Wyciągnęłam ważną lekcję z tej wycieczki. NIGDY WIĘCEJ !!!

1 Komentarzy/e
  • BUY GoPro HERO4 SILVER AT AMAZON HERE

    Odpowiedz

    Wow, wonderful weblog format! How long have you been blogging for?
    you make running a blog look easy. The full look
    of your site is magnificent, as neatly as the content
    material!

Skomentuj