O tym, że strach ma wielkie oczy. Bezdech afektywny.

1 Komentarz

To, że nie pałam sympatią do szkół rodzenia wiadomo nie od dziś. Kiedy jeszcze nie byłam świadoma niskiego stopnia przydatności powyższych, postanowiłam za namową lekarza prowadzącego ciążę wchłonąć trochę wiedzy z zakresu instrukcji obsługi niemowlaka, bo laik ze mnie w tym temacie konkretny. W wieku 25 lat po raz pierwszy trzymałam na rękach dziecko i to oczywiście swoje bo co tu dużo gadać… Wcześniej dzieci parzyły i najlepiej wyglądały z odległości 10 metrów. Pan Tata, od początku wziął się w garść jak na przyszłego ojca przystało i ryzykując konieczność przebywania w towarzystwie dziesięciu elektrowni ładujących ciążowymi hormonami, jako jeden z niewielu rodzynków dzielnie podpierał ze mną powieki w pierwszym rzędzie instytucji doszkalającej.
Przygoda ze szkołą rodzenia do łatwych nie należała bo moją jedyną ciążową przypadłością był permanentny związek z łóżkiem. Wołami mnie więc na tą szkołę rodzenia trzeba było ciągać, lub jak kto woli koniami mechanicznymi a i tak zalegając na miękkiej pufie przed położną, bardziej skupiałam się na tym by nie dać się ponieść fali sennego uniesienia niż na wykładanym materiale.

Ze szkoły rodzenia wyniosłam o dziwo wiele, wiele też zweryfikowałam w swoim późniejszym macierzyństwie. Gdy po porodzie i wstępnym ogarnięciu, o co generalnie w tym wszystkim chodzi, otrzeźwiałam już na tyle by nałożyć filtr na informacje przekazywane podczas zajęć i przesiać wiadomości potrzebne od zbędnych stwierdziłam, że równie dobrym marnotrawieniem czasu byłoby oddanie się w ramiona Morfeusza.

Proszę o wyrazy głębokiego współczucia bo Hanisława ewidentnie odziedziczyła charakterek po mnie. Uparte jest to to, złośliwe i bywa wredne. Jak się zaprze w postanowieniu lub skleci mizerny plan w swoim nader inteligentnym rozumku, klękajcie narody. Dawno temu, gdy moje dziecięce zachowanie zakrawało na obecność Hankowych dziadków na turnusie w psychiatryku Babcia D., w przypływie w tym momencie całkiem dla mnie zrozumiałych emocji, powiedziała „Nie życzę ci, żeby twoja córka była taka sama”. Jest.

Jak to się ma do szkoły rodzenia?
Ano tak, że Hanisława w całej swojej nerwowości, w całej swojej porywczości i okazywaniu złości posyła nas na łopatki. Telepie naszymi kolanami, kołacze sercem i otacza umysł paniką. Hania cierpi na bezdech afektywny.

Gdy po raz pierwszy zapłakała do tego stopnia, że na kilka długich sekund przestała oddychać, jedyną czynnością którą potrafiłam na tamten czas wykonać było potrzęsienie dzieckiem. A że mała była, krucha jak to noworodek, który ledwo co opuścił matczyne łono, skutek mógłby być opłakany a ja z kartoteką wyrodnej matki, tłumaczyłabym się na kanapie u detektywa Rutkowskiego.
Nie miałam zielonego pojęcia co się stało i dlaczego dziecko nagle przestało oddychać. Nie wiedziałam co robić a moje czynności ograniczyły się do miękkich kolan i próby nie wywinięcia orła w panice. Tak to się ma do szkoły rodzenia.

Teraz, 16 miesięcy doświadczenia później wiem w czym rzecz.
Bezdech afektywny występuje u niektórych niemowląt od około 6 miesiąca życia. U Hanisławy wystąpiło to szybciej, a kuku zrobiła nam już w pierwszym miesiącu istnienia. Powodem najczęściej są duże emocje, histeria lub złość. Nam przytrafiła się ta lżejsza wersja, ograniczająca się do tracenia oddechu i sinienia. Zawsze i przy każdym z tych epizodów mam wrażenie, że czas stoi w miejscu i bezlitośnie sobie z nas drwi, testując moją cierpliwość i zdolność trzeźwego myślenia.
Przywołanie Hanki do porządku zazwyczaj polega na puszczeniu chuchu w buzię lub w gorszym przypadku, gdy reakcja jest bliska zeru a sekundy nabierają tempa, przełożeniu przez kolano i całkiem legalnym spuszczeniem manta.

Drugim rodzajem bezdechu, przy którym ewidentnie zeszłabym na drugą stronę tęczy jest bezdech blady. Polega na zatrzymaniu oddechu i omdleniu, które wbrew pozorom jest w tej sytuacji dobrym rozwiązaniem bo organizm malucha głupi nie jest i w ten sposób się broni, przypominając zajętemu histeryzowaniem dziecku o konieczności oddychania. Sęk w tym, że jak nam się młode wkurzy, zapowietrzy lub „zaniesie” jak to mawiają starsze pokolenia i przylutuje głową w coś tworzącego z głową niekoniecznie dobry duet, już tak kolorowo nie będzie.

W większości przypadków, bezdech afektywny jest niegroźny i z czasem mija. U Hanisławy widać postępy, ostatnia seria 10 zastrzyków wzbogaconych o arię de płacz nie wywołała konieczności potraktowania jej chuchem drugiej świeżości.

Może, gdyby szkoła rodzenia zamiast prania mózgu na temat konieczności karmienia piersią pomimo wszystko, zadbała o rodzicielską świadomość w takich przypadkach, stanęłoby kilka serc mniej, ugięłoby się mniej kolan. Liczyłam na bardziej praktyczną wiedzę.
Chociaż moje i tak zawsze zadrżą, gdy z dziecięcego nosa pocieknie byle smar.

1 Komentarzy/e
  • Kasia

    Odpowiedz

    Coś o tym wiem u nas raczej po uderzeniu lib przy silnym zmeczeniu mała zaczyna hosterie, zapowietrza sie, wygina ją we wszystkie strony i mdleje…. Straszne to. Ma dwa lata dzisiaj był trzeci raz. Zawsze dmuchamy w buzie

Skomentuj