O waćpanach z brzuszkami i chamach sprinterach.

7 komentarzy

Myśląc nad tematem kolejnego postu, przyszły mi do głowy czasy zaawansowanej ciąży i sytuacji, które zapewne niejedna z nas przerabiała.

Moja ciąża miała kilka komplikacji, w rezultacie czego od 28 tygodnia, po powrocie z wczasów fundowanych przez NFZ miałam leżeć Hanisławą do góry. Młoda do spokojnych nie należała, nieustannie trenowała kickboxing na moich żebrach, majtała łapką w jelitkach, skakała po pęcherzu i czochrała włosami po żołądku. Ja, unieruchomiona przez lekarzy z kategorycznym zakazem robienia czegokolwiek, włączając w to puszczanie bąków, leżałam całymi dniami w łóżku oglądając powtórki Pierwszej Miłości i powtórki powtórek Pierwszej Miłości. Ucząc się dzielnie dialogów bohaterów na pamięć, traciłam Małżowe, ciężko zarobione pieniądze na zakupy w Internecie i skubałam trawkę, zgodnie z przykazaniami diabetologa. Jak się leży, ten tylko wie, kogo to spotkało. Po pewnym czasie człowiek nie wie, który półdupek go swędzi i ze znudzenia rzuca ubytkami z nosa w ścianę.

Po kilkudniowym leżeniu i nic nierobieniu (pomijając obiady, mycie okien i gruntowne sprzątanie M3), postanowiłam zapakować siebie i Hanisławę do auta i pojechać na zakupy do pobliskiego supermarketu. Kobiety w zaawansowanej ciąży dzielą się na 2 grupy. Te, które chodzą na zakupy bo mają taką fanaberię i te, które chodzą bo muszą. Ja w zasadzie po połowie zaliczałam się do każdej z tych grup. Szłam, bo moja dieta cukrzycowa wymagała dokładnego przeczytania każdej etykietki na produkcie, a jak ktoś powiedział, że PT może zrobić zakupy za mnie, to wpadałam w dziki szloch, smarkając i łkając przeraźliwie, że na pewno kupi chińską trawę zamiast naszej, polskiej i inne absurdalne, charakterystyczne dla ciąży argumenty. Jak wiadomo, z kobietą w ciąży kłócić się nie wolno i jak tylko Małż zobaczył, że próbuję cichaczem („Pffff, qwa ale ciężko, pffffff, jak założyć tą skarpetkę? Pfff, spociłam się jak świnia, pffff…”) wyjść z domu, stwierdził tylko, że w dupie mi się poprzewracało ale mam robić co chcę. Jako, że co 3 kroki Hanisława zapierniczała jak kuleczki w Lotto, co kończyło się bolesnym skurczem, zaraz po wjechaniu na parking zaczęłam rzucać „K”-ami w stronę drogowców, tudzież właścicieli marketu, że idąc za przykładem naszych „braci” zza oceanu nie stworzyli obok miejsc dla niepełnosprawnych, parkingu dla kobiet w ciąży, czy też z dziećmi. Zaparkowałam obok daszku z wózkami, wystawiłam Haniutka na zwiad za drzwi samochodu, po czym podpierając się wózkiem wjechałam do supermarketu. Wypinając dzielnie do przodu co natura (i Pan Tato) stworzyli, ruszyłam stęskniona w stronę regałów, dokładnie wszystko oglądając, po kilkudniowej kwarantannie w domu. Pakując do wózka czterdziestą parę śpioszków, czy innego niewykorzystanego do tej pory materiału, zastanawiałam się, czy płacić kartą kredytową, ujawniając się tym samym swoim kolekcjonerskim talentem przed Małżem. Ruszyłam dumnie w stronę kas, popychając koszyk z dwoma sałatami i wspomnianymi śpiochami, rozczulając się po drodze nad maciupkimi skarpetkami w dziale dziecięcym. Pod ostrzałem wzroku klientów, którzy zastanawiali się, czemu ryczę nad czerwonymi socks’ami, po chwili kiwając głową, wrzuciłam je do koszyka i ruszyłam dalej. Upatrzyłam kasę, gdzie jest najmniej klientów, rozejrzałam się na boki, czy też zmieniając trajektorię lotu nikogo nie staranuję i ruszyłam w stronę wybranej kasy. Jakieś 2 metry od taśmy na produkty poczułam powiew zimnego powietrza, strzeliłam dwa piruety podyktowane jego pędem i spojrzałam ze zdziwieniem na kobietę, która kręcąc slalom między mną a puszczonym chwilowo wózkiem zajęła moje miejsce przy kasie. Popatrzyłam na nią, popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze przymierzalni. Nie no, brzuch jest na swoim miejscu, wyglądam jakbym piłkę lekarską połknęła, nie mogła mnie nie zauważyć. Ciskając stosowne słowa w głębi duszy, życząc by ją pieruny siarczyste stosownie potraktowały, zajęłam miejsce za waćpanną. Wracając do domu, odhaczyłam sytuację, jako jedną z kolejnych ludzkich ignorancji.

Kolejnych, bo niestety nie była to jedyna taka sytuacja. W wakacje zdarzyło mi się popełnić sprzedanie samochodu. Sytuacja ciężka, bo jak kobiecie w ciąży wytłumaczyć, że ukochany Kropek się już rozlatuje, olej wycieka, pluje niebieskim dymem z rury wydechowej („Ale niebieski to taki ładny kolor!”) i generalnie puntowate auto, wytulone na parkingach przez inne samochody, nie pomieści 3 osobowej rodziny z gondolą, fotelikiem i moją torebką. Znajdując głupca na przygarnięcie Kropka, musiałam załatwić formalności z tym związane. Na dworze gorąco jak w kuchni Gordona Ramsay’a, przeklinając dantejskie upały, ocierające opuchnięte stopy sandały, przylepiony podkoszulek, ubolewając nad swoim losem i jak zwykle marudząc na brak miejsca parkingowego dla kobiet przy nadziei, dzierżąc w ręce stosowne dokumenty, poszłam pod odpowiedni pokój w Starostwie Powiatowym. Kolejka, że ho ho (chciałam napisać „w chooj” ale ostatnio PT mnie pouczył, że to nie wypada tak na forum publicznym, więc nie napiszę), wypinam Hanisławę do przodu jak się tylko da i staję pytając, jak to w takich sytuacjach się z reguły pyta:
– Kto ostatni?- Starszy jegomość przeżuwając coś do przeżuwania wskazał głową na innego jegomościa, ten skinął głową.
– To ja będę za panem, zgadza się?- Ostatnia nadzieja na przepuszczenie zdyszanej, wyglądającej jak dwa nieszczęścia, ledwo stojącej ciężarówki rozpuściła się razem ze mną, gdy jegomość nr 2 ponownie skinął głową. Rozejrzałam się w oczekiwaniu, że ktoś zaoponuje i zostanę przepuszczona bez kolejki. Wszyscy petenci zaczęli pogwizdywać pod nosami i nerwowo rozglądać się po kątach, stwierdzając nagle, że mucha na oknie ma na pewno zajebiaszcze życie i w ogóle to ile ona się nabzyka, karteczka na tablicy fajnie faluje pod wpływem powietrza wlatującego przez uchylone po lewej okno. Co więcej! Żaden wać-qwa-pan nie wstał, nie pozwolił mi się rozpłynąć na krzesełku. W końcu policzyłam do trzech i z finezją zawodnika sumo klapnęłam na podłodze. Swoją drogą przynajmniej rozbawiłam towarzystwo, gdy zaczęłam się bujać na boki, alby wstać, bo jak by inaczej, w tym też nikt mi nie pomógł.

Takie sytuacje mogę wyliczać i na pewno nie skończyłoby się na palcach jednej ręki. Niewiedza, ignorancja i przede wszystkim niewychowanie naszego społeczeństwa jest ogromne i smutne. Takim oto smutnym morałem kończę dzisiejszy wpis,

Ahoj!

7 Komentarzy/e
  • ~Emilcia

    Odpowiedz

    Hej, właśnie trafiłam na Twojego bloga, ale się uśmiałam przeczytałam kilka wpisów wstecz i powiem że tego mi było trzeba 😀 blog zapisuję o ulubionych i chętnie będę śledzić jego zawartość
    Też jestem „młodą” mamą ale do kwadratu bo na stanie posiadam półroczne bliźniaki 😀
    Co do Twego ostatniego wpisu to ja powiem że nie spotkałam się z czymś takim (może mój bliźniaczy brzuch bardziej rzucał się w oczy)
    Ja niestety miałam w tą drugą stronę, gdzie się nie zjawiałam ustępowano mi miejsce, nic nie mogłam nosić, nic nie mogłam robić tylko leżeć i śmierdzieć, a nawet nie byłam w ciąży zagrożonej ! I powiem Ci że takie traktowanie ciężarnych jak osoby niesamodzielnie i upośledzone też nie jest fajne.
    Pozdrawiam czekam na kolejne wpisy 🙂

    • Nati

      Nie oczekiwałam, by mnie tak traktowano 🙂 Ale gdy słońce przygrzewa tak, że się uszy przyklejają do głowy a Hanisława robi za piłeczkę ping pongową, jakaś dobra dusza mogłaby się ulitować nad obolałą matką. Chociaż w sumie niektórzy panowie cały czas mają bojlerki z przodu i dają radę.

  • ~FashionCrown

    Odpowiedz

    Buraki buraczane 😉 a mnie ostatnio zaatakowała babcia w autobusie (był ścisk ludzie nagle chcieli wyjść a że stałam to o mało mnie nie staranowali, ledwo utrzymując równowagę usłyszałam wrzuty od babci że tak stoję i blokuję) i małolaty patrzyły na mnie wzrokiem mówiącym że mnie nienawidzą jak wchodziłam i jak o mało sie nie przewróciłam ;p Ta życzliwość ludzka nie zna granic 😉

    • Nati

      Babcie są najlepsze u lekarzy. Przychodzą o 9, podczas gdy mają wizytę na 10 i wściekają się, że nie są wpuszczane pierwsze do gabinetu. A jak kobieta w ciąży wejdzie bez kolejki to świt żywych trupów w poczekalni się zaczyna..

  • ~M

    Odpowiedz

    Trafiłam na Twojego bloga ze strony Staszek-Fistaszek i od dziś dodaję Wasz blog do moich ulubionych. Świetne poczucie humoru i dystans tak bezcenne w dzisiejszych czasach. No i to macierzyństwo bez zadęcia 🙂

    • Nati

      Cieszymy się bardzo, aczkolwiek mam nadzieję, że pozostaniesz wierna Fistaszkowi. Ja uwielbiam tego małego chłopca i jego mamę. Pozdrawiam !

  • Ola

    Odpowiedz

    Hej !:) Właśnie czytam Twojego bloga, wszystkie posty po kolei :).
    W czasie mojej ciąży raz miałam taką oto sytuację: Termin miałam na 21.11.2014 (zresztą mój Pierworodny punktualny pojawił się na świecie tego oto dnia). Postanowiłam, jak prawdziwa Polka wybrac się na cmentarz w Święto Zmarłych. Takie aspekty jak: brak prawa jazdy, brak samochodu, brak osoby chętnej, która by mnie podwiozła na cmentarz zmusiły mnie do wykorzystania komunikacji miejskiej. Jak wiadomo, autobus pełny, a ponieważ byłam na tyle mądra, to wybrałam porę wieczorową. Weszłam. Nie ma wolnego miejsca. No cóż, jakoś się dam radę, to w sumie tylko parę przystanków, choc była we mnie ta nadzieja, że jednak gówniarz siedzący, czy młoda, zdrowa kobieta ustąpią mi miejsca. Ni chuja. Dopiero gdy już moja twarz musiała podejrzliwie wyglądac wstała Pani, na oko 70 lat i powiedziała, żebym sobie usiadła. 70 LAT. Wtem dostałam takiej adrenaliny, że podziękowałam Pani i postałam do końca. Pozdrawiam Panią, mimo że na pewno nie przeczyta tego komentarza.

Skomentuj