Piątek, 13-go.

2 komentarze

Już na samym wstępie wspomnę tylko, że to będzie żal post. Ja muszę się wygadać a Wam, jeśli nie chcecie czytać smętów, podam płaszcz i zapraszam do wyjścia. Reszta niech mnie przytuli.

Pomyliłam profesje.

Albo to ktoś u góry zadrwił sobie ze mnie perfidnie, lub popełnił karygodną pomyłkę, sadzając mnie za biurkiem, zamiast za kierownicą samochodu rajdowego. Mógł mnie też uczynić sportowcem, parającym się kajakarstwem, z naciskiem na to górskie. Lub ewentualnie wyrzucać mnie z samolotu ze spadochronem, albo posadzić gdzieś w roli amerykańskiego żołnierza, zakrywającego uszy na dźwięk bijących w ziemię pocisków.

Tymczasem od lat klepię literki, koloruję życie i nadaję kształt słowom. Siedzę przy komputerze, podczas kiedy moje drugie ja, wiruje w równoległej rzeczywistości, próbując przetrwać.

Bo kiedy już myślę, że jestem szczęśliwa, że niczego więcej mi do życia nie potrzeba niż głęboki oddech, dwie pary małych ramion, wyciąganych w geście miłości i czyjeś ciepłe dłonie do potrzymania, kiedy poczucie spokoju nareszcie zdaje się być czymś namacalnym, ten ktoś u góry – ten od błędnej decyzji, zaczyna mieszać w kotle.

Nie wiem, czy rozumiecie o co mi chodzi. Wystarczy chwila spokoju, jeden oddech za dużo, dwa uśmiechy więcej i wszystko wokoło zaczyna się trząść, dygotać i skrzypieć.

Każdy kamyczek na mojej drodze ma za zadanie wpaść do mojego buta. W samochodzie pęka opona albo psuje się coś innego, co odcina mnie od reszty świata. Dziecko wraca z przedszkola z gorączką, zwłaszcza kiedy nie mam możliwości wciśnięcia do swojego terminarza wizyty lekarskiej. Kontrahenci nie odpowiadają na maile, prawdopodobnie dlatego, że zapchała się skrzynka. Kromka chleba spada masłem w dół na świeżo umytą podłogę, kawa chlapie nową koszulkę. Praca kopie po ryju już od otwarcia komputera a na deser – batonik blokuje się w automacie na słodycze. Ten batonik wczoraj mnie rozwalił. Wydobył ze mnie małą dziewczynkę, siorbającą nosem, przyklejonym do szyby wcielonego zła.

Do tego wszystkiego – straciłam wiarę w ludzi. To znaczy – nie tak ostatecznie, nie postawiłam kropki nad ludzkością, nie skreśliłam całej rasy ludzkiej. Ale ręce opadły mi do samej ziemi. W momencie kiedy myślałam, że mam już odrobinę spokoju wewnętrznego, nad moją głową zaczęły latać bombowce. I na nowo rozpoczęłam walkę, chociaż tym razem jest trudniej niż ostatnio.

I mam takie poczucie niesprawiedliwości, może bardziej wstydu, że chociaż mam wszystko, czego pragnie normalny człowiek, czyli rodzinę najwspanialszą ze wszystkich, zdrowe dzieci, drogę do kariery – chociaż niekoniecznie prostą, moich ludzi, którzy czasami są, a czasami ich nie ma, to jednak mi czegoś, kurwa, w tym życiu brakuje.

Tego wewnętrznego spokoju właśnie, poczucia bezpieczeństwa. Tej prostej, szarej rzeczywistości, odrobiny nudy i rutyny. Jestem zmęczona jazdą góra – dół, ciągłego roller coaster’a życia. Chciałabym wiedzieć, co się wydarzy jutro i że wydarzy się coś dobrego. A jeśli ma nadejść złe, chciałabym mieć czas skulić się gdzieś w kącie, zatkać uszy i udawać, że nie słyszę, jak pociski uderzają w ziemię…

2 Komentarzy/e
  • Anka

    Odpowiedz

    No to tulę mocno ??? świetny wpis z którym niezwykle łatwo było mi się utożsamić.

  • Małgorzata

    Odpowiedz

    Oh jakie to prawdziwie i jak bardzo na ten tydzień. A moja wiara w ludzi jest wprost proporcjonalna do głębokości studni. Nic mnie już nie zdziwi w zachowaniach ludzi, a głupota osiągnęła level hardcore. Ściskam cię mocno i pamiętaj, ten tydzień się skończy w mgnieniu oka i nastanie nowy o niebo lepszy❤️

Skomentuj