Podsumowanie poświąteczne.

4 komentarze

Święta, Święta i po Świętach.

Wiadomo jak jest. Trzy dni legalnego obżarstwa, plus dwa/pięć (niepotrzebne skreślić) kilogramy na liczniku i tydzień narzekania, że dupa nie zmieści się w sylwestrową kreację.

Paradoks świąt? Wchodzisz do teściowej w pierwszej osobie a wychodzisz w trzeciej. Albo jeszcze gorzej, jak wchodzisz do babci, wtedy wychodzisz w liczbie mnogiej. Każda babcia ma wgrany program, z takim czasowym zapętleniem, typu zacięta płyta: „Jedz, jedz! A może jeszcze serniczka spróbujesz? No jak to nie spróbujesz mojego serniczka? I karpia. Nooo karpia to dziadziuś sam tłuczkiem łupał. I kutia! Zaraz zwymiotujesz? Nic się nie martw, zrobi się miejsce na nowe!”. Takie psychologiczne podejście babci, bo wiadomo, że babci się nie odmawia. Zwłaszcza kieszonkowego. Babcia jedzie komplementem, że marnie wyglądasz a Ty rozpinasz co możesz, inaczej skończysz z rozcięciem na szwach. Czujesz się jak ciśnienie rośnie w oponce i wiesz, że jak pójdzie z hukiem to będziesz dętka. Równie dobrze można powiedzieć: „Jedz, kurwa”. Przekaz ten sam ale nie jeździ tak po emocjach, nie wyciska łez i nie wtapia w beton naszej asertywności. Babciu, słyszysz? No ale Święta mają to do siebie, że raz-dwa razy w roku można.

Człowiek siedzi przy tym stole, ogarnia wzrokiem dobrodziejstwa i nie może uwierzyć we własne szczęście. Micha się cieszy (w sensie buzia), karp wspomina czasy kiedy się kisił w reklamówce Tesco a my w myślach sporządzamy listę potraw do przetrawienia. I w tym momencie na stole ląduje barszczyk z uszkami. A że na barszczyk czeka się cały rok, a nawet jeśli nie, to w pozostałe dni nie smakuje tak jak w Wigilię, jedziemy z barszczykiem pod kreskę, niczym narkoman na głodzie. Taki barszczykowy złoty strzał, bo później nie masz miejsca na tego smutnego karpia, ze smutnym oczodołem. Najpierw odchudzasz się kilka tygodni przed, później zbijasz punkciki na wadze krokietami po to, by przed Sylwestrem odbyć barszczykowy detoks. Żołądek kwiczy z tęsknoty do ryby po grecku ale w głowie siedzi sylwestrowa sukienka, pięć pierogów za mała. Tydzień z Chodakowską, killer na pośladki i jakoś pójdzie na wdechu.

W tym roku Święta zadygotały moimi emocjami- pierwsze we czwórkę. W zeszłym roku nosiłam pod sercem wyśnione i wystarane drugie życie, dzisiaj to życie pochrapuje obok mnie. Wigilia i Święta w ogóle najpiękniejsze są kiedy jesteś dzieckiem i kiedy masz dzieci. Pierwsze ze względu na dziecięcą naiwność i wiarę w to, że Mikołaj ma brodę i czerwoną czapkę a nie cycki i kartę kredytową mamy. Siedzisz przy stole, ledwo sięgając brodą ponad blat, i próbujesz skupić się na pierogach z kapustą i grzybami a nie na dobrobycie pod pstrokatym drzewkiem u babci. Odkąd Hanisława zameldowała się na ziemskim padole i stałam się emocjonalną kluską, czyli że płaczę nawet na reklamie kleju do protez, chłonę każde Święta jak gąbeczka. Nastawiam budzik na barbarzyńską godzinę tylko po to, by pewna trzylatka mogła oszaleć ze szczęścia kilka godzin później, rozbijając bank pod choinką. Ta sama trzylatka, w tej samej cudownej nieświadomości, w której ja byłam prawie trzydzieści lat temu, wierzy w w te same piękne kłamstwa, w które ja wierzyłam. To czas, kiedy bez najmniejszych wyrzutów sumienia można ściemniać dziecko i samemu przy tym dobrze się bawić. Najpiękniejsze u dzieci jest to, że ucieszą się nawet z kija od mopa, z każdej bezsensownej pierdoły. Pod warunkiem oczywiście, że nie zabełtamy im priorytetów tabletami i innymi jabłuszkami, lata wstecz. Stanu pomiędzy tymi okresami, czyli byciem dzieckiem a posiadaniem dziecka nie pamiętam, bo macierzyństwo wyżarło mi mózg, tworząc ze mnie radykalną przedstawicielkę ruchu słoiczkowo-kupkowego.

Cieszę się razem z tymi moimi pacholętami, rwę papier z prezentów jakbym co najmniej nie wiedziała na co zaciągnęłam kredyt z oprocentowaniem po sufit i przy czym siedziałam pół nocy, śląc kurwy w kierunku wagarów na plastyce i robótek ręcznych. Później trzy minuty skakania z radości i finalnie pytanie „A co to jest mamusiu?” i magiczne „Pobaw się ze mną”.

Lubię Święta. Całkiem szczerze. Może do momentu aż moje dziecko dowie się, co to jest Apple i, że niekoniecznie oznacza owoc.

 

4 Komentarzy/e
  • Paulina

    Odpowiedz

    My też w tym roku spędzaliśmy Święta, po raz pierwszy we trojkę. Jeszcze nie rozkminia co to Mikołaj, ale prezenty pod choinka stały.

  • nat

    Odpowiedz

    nasz 2 latek dostał od „mikołaja” książkę, skakankę (nie potrafi i długo jeszcze nie bedzie potrafił skakać- ale pięknie mówi „kakanka”) i wielkie jajko niespodziankę bo zapytane co by chciał stwierdził bez wahania – JAJO 😀 i taaaka radośc.

  • kaja

    Odpowiedz

    Prawda,że świeta dla dzieci i\lub z dziećmi są najpiękniejsze.
    Przed Tobą jeszcze kilka lat takich świąt ( a jak się postaracie to może i więcej:)
    Potem radość z wnuków,prawnuków…Żyć nie umierać

  • Darek

    Odpowiedz

    Cudownie to wszystko napisałaś.
    Szczerzyłam się przy tym jak głupia 🙂
    Po prostu tak jest!

Skomentuj