Pozwólmy dzieciom się nudzić.

6 komentarzy

Hanka idzie od września do przedszkola. Kończy żłobek, macha chusteczką, robi zrzutę na prezent dla pań i staje się dorosłym przedszkolakiem. Takim z krwi i kości, co robi ram pam pam  w bębenek i recytuje dwa zdania na Dzień Matki. Wzrusz ogarniam już teraz. Ja gdyby nie fakt, że będę miała przyssaną do centrali trzymiesięczną Hanię w wersji zminiaturyzowanej, w związku z czym nie będzie czasu na rozwolnienia i te sprawy, pewnie zryczałabym się puszczając przedszkolne drzwi niczym DiCaprio swoje chwilę przed tym, zanim wywołał międzynarodową histerię.

Przedszkole niestety prywatne bo nasz prorodzinny rząd kulturalnie pokazał rodzicom, że ma ich gdzieś i woli zlać po piszczelach system, który już wystarczająco kulał, niemalże odbierając trzylatkom możliwość dostania się do publicznych placówek. Zaletą prywatnego przedszkola jest rozbudowana oferta edukacyjna, zaczynając od angielskiego, przez medytację i odnajdowanie w sobie pokładów zen po zaawansowany chiński w wersji biznes. Tylko podobno w wybranym przez nas przedszkolu jest problem z nudą. A dla mnie nuda jest bardzo potrzebna.

Ale jak to, powiecie. Ano tak.

Hanisława, kiedy wraca ze żłobka, ma najzwyczajniej w świecie czas na nudzenie się czy też swobodną zabawę. Nie maszeruje do swojego pokoju do zabawek bo, nie ukrywajmy, zanim tam się dotoczę to urodzę trzy razy. Nie znoszę jej połowy klamotów bo, nie ukrywajmy, zanim zniosę to urodzę kolejne dwa razy. Bawi się tym, co ma pod ręką czasami wypędzę ją do ogrodu, który trawą stoi. Trochę jakby z premedytacją. I wcale nie wygląda jakby miała z tym problem. Spieszę z wyjaśnieniem.

Zawsze robimy coś dla osiągnięcia pewnego celu. Innymi słowy, robienie czegoś bez powodu jest dla nas dorosłych bez sensu. Jemy, żeby zaspokoić głód, pracujemy ze względów finansowych, krzyczymy na męża bo spartolił obiad albo nie umył po sobie kibla. Dajemy dziecku kredki i papier, żeby kreśliło szlaczki, z plasteliny lepi kaczuszkę, z kolorowanki coś tam coś tam. Wydaje nam się, że zapewniając mu rozwój czy to intelektualny czy ruchowy, robimy dla niego to, co najlepsze dla jego rozwoju.

Dziecko się nudzi.

Po pierwsze- kreatywność.

Przypomnijmy sobie teraz nasze dzieciństwo, lata 80 i 90. Na dworze nie było nic. Na placu zabaw huśtawka w niewiadomym kolorze, zależy jak farba zeszła i zjeżdżalnia, która częstowała nasze tyłki drzazgami. Wszelka elektronika-wiadomo, w odległej przyszłości. Pomimo to całymi dniami siedziało się na dworze. Chłopcy z zerwanym z drzewa kałasznikowem turlali się z osiedlowej górki, inni tworzyli tory dla kapsli po oranżadzie za 50 groszy, z osiedlowej zrzuty. Dziewczynki przy trzepaku otwierały monopolowy z eko chlebem z liścia babki i śliwkami zrywanymi z dachu śmietnika. Nie mieliśmy nic i mieliśmy wszystko. Mieliśmy wyobraźnię. Odgrywaliśmy sceny z życia, radząc sobie z brakiem zabawek na swój sposób- tworząc je sami.

Dziecko, które nie ma dostępu do pierdyliarda zabawek i elektroniki, musi pobudzić swoją wyobraźnię. Jeśli widzę, że Hania obija się o ściany i nie wie co ze sobą zrobić, podsuwam jej pokrywkę od garnka. Ona dobiera do tego drewnianą łyżkę i po chwili serwuje mi nerwicę, bawiąc się w orkiestrę. Obserwuje w ogrodzie mrówki, wymyślając która z nich jest mamą a które to dzieci. Biega z patykiem, zbiera kwiatki i kasztany, wrzuca kamienie do wiaderka udając, że była na jagodach, buduje babki z piasku. Ogród jest tak zabezpieczony, że ma możliwość obejścia dookoła dom bez nadzoru mojego czy PT. Czasami wraca z podartymi kolanami, czasami z kępką świeżo posadzonych kwiatów. Zawsze z nowym pomysłem. Kiedy idziemy na spacer, nie mamy w tym celu. Zbieramy kasztany, rzucamy się śniegiem, oglądamy biedronki i zrywamy roślinki. Każdy ma swoją historię, każdy jest wytworem wyobraźni.

Kiedy byłam dzieckiem, rodzice długo pracowali a ja często zostawałam sama w domu czy na dworze. Moja wyobraźnia kręciła piruety a ja przelewałam ją na papier. Po latach zostałam blogerką.

Po drugie- wybory.

Kiedy już dotoczymy się do pokoju, czasami sugeruję Hani jakąś zabawę a czasami zostawiam ją samą sobie. I tym sposobem może podejmować swoje pierwsze wybory. Może czytać książkę, na stoliku ma zapas kolorowanek i kredek i milion zabawek do wyboru. Zawsze z zaciekawieniem obserwuję co robi gdy scrolluję w międzyczasie Facebooka albo czytam książkę. Czasami przychodzi do mnie z wyimaginowanym obiadem ugotowanym w mini kuchni lub siada na podłodze i układa puzzle. Sama wybiera co chce robić. Decyduje o sobie. Plus wyobraźnia.

Po trzecie- ruch.

Jesteśmy nadopiekuńczy. Albo leniwi. „Nie skacz, nie biegaj, uważaj bo się przewrócisz. Nie wchodź na to bo spadniesz, uważaj bo się uderzysz.” Trzęsiemy tyłkami nad dziećmi i wolimy czegoś zabronić niż trzeci raz w tygodniu wstawiać pranie. Niestety to też moja choroba, przyznaję się do bicia. Tymczasem do tej pory po mojej rodzinie wędruje historia jak to mama kazała się „meldować” kilkuletniej Natalii co jakiś czas gdy bawiłam się na dworze. A że akurat byłam za blokiem i nie chciało mi się biec do kuchennego okna tylko po to by drzeć japę „Mmmaaaamooo!”, wlazłam na drzewo i zapukałam do rodziców w okno balkonowe. Szczęśliwie mieszkaliśmy na parterze.
Chłopcy grali w scyzoryk, kopali na osiedlowym, wysypanym żużlem boisku piłkę i nikt nie martwił się o siniaki czy brudne portki. Ze skarpet wysypywaliśmy przed klatką piach, spadaliśmy z drzewa.

Nigdy nie dojrzeję do tego, żeby zaakceptować fakt chodzenia moich dzieci po drzewach. Na szczęście mają jeszcze PT, który to pozwala wchodzić na najwyższe zjeżdżalnie, huśta „do nieba” a na basenie wybiera największą rurę do zjeżdżania.

Po czwarte- emocje.

Zabawa bywa terapią. Dzieci bawią się zawsze. W czasie wojny, głodu, biedy, smutku. Zabawa i wyobraźnia w ogóle, są lekarstwem pomagającym oderwać się od rzeczywistości, przetrwać, trudne chwile. Przeciwieństwem dla zabawy, charakterystycznym dla nas-dorosłych, jest depresja.

Dlaczego samodzielna zabawa? Dlaczego nudzenie się?

Według mnie nudzenie się a co za tym idzie samodzielna zabawa jest wstępem w „doroślejsze” życie. Dziecko, które jest zmuszone do szukania samodzielnych rozwiązań, które potrafi pobudzić swoją kreatywność czy wyobraźnię, ma szansę by lepiej sobie radzić w szkole i dalszym życiu. Jest bardziej samodzielne, potrafi organizować zajęcie czy radzi sobie z samotnością, bo przecież w szkole nauczyciel jest jeden i musi poświęcić uwagę pomiędzy dwudziestu paru uczniów.

Zabawa jest czymś naturalnym, czymś co my dorośli często bagatelizujemy. Z drugiej strony, staramy się wypełnić czas dziecku „kreatywnie”, nie pozwalając mu ma samodzielność.

A przecież nie zawsze będziemy z boku by złapać za rękę i poprowadzić czy podpowiedzieć rozwiązanie, prawda?

Podoba Ci się ten wpis? Puść go dalej!

6 Komentarzy/e
  • BeeMammy

    Odpowiedz

    Oj tak, teraz dziecko nie powinno nic nie robic tylko rodzic powinien non stop stymulowac jego rozwoj lub wysylac na rysiac dodatkowych zajec w celu doksztalcenia

    • matka-nie-idealna

      A później organizować życie 30-sto latkowi bo sam nie będzie potrafił… 🙂

  • Nowa w wielkim mieście

    Odpowiedz

    Aż zatęskniłam za tymi starymi czasami, gdy nic nie było, zabawek mało, ale mimo to umieliśmy się świetnie bawić. A teraz wszystkiego jest dużo, a czasu na prawdziwą zabawę jakoś mniej. Moja córcia czasem się pobawi sama, ale tylko gdy siedzę przy niej i patrzę. A wtedy nawet do telefonu nie mogę zaglądnąć, bo od razu telefon chce.

  • nat

    Odpowiedz

    myslimy bardzo podobnie, czasami sie zastanawiam czy nie jestem złą matka bo moje dziecko ma mało zabawek i bawi sie byle g***em w domu. Na szczescie moi rodzice mnie wspierają

  • Naturalna pościel dziecięca

    Odpowiedz

    Świetny wpis. Pozdrawiam

  • Kasia

    Odpowiedz

    Święta prawda! Nieidealna jak zawsze wchodzisz w moją głowę i potrafisz tak bosko ubrać to w słowa! 🙂 Zgadzam się z Tobą, dziecku trzeba pomagać, ale też pozwolić mu na własne decyzje 🙂

Skomentuj