Razem.

2 komentarze

Pamiętam zapach smażonego karpia i namoczonych grzybów. Pamiętam mamę, dziergającą do późnych godzin nocnych sto pierogów, w porywach trzysta. I barszcz czerwony na nowej sukience pamiętam. Później na każde święta mama zakładała mi czerwoną ale tylko do kolacji. Po kolacji outfit bardziej nieformalny w postaci białych rajstop i podkoszulka. Krzyczała na mnie wtedy trochę, karciła wzrokiem kiedy pytałam, czy mogę już ściągnąć ten gryzący kołnierzyk i rajstopy rujnujące zdrowie psychiczne. Po ostatnim zdjęciu naciągałam je pod szyję i meldowałam się pod choinką, w stosie prezentów dla całej rodziny.

Pamiętam pierwszą gwiazdkę, której wypatrywałyśmy razem z siostrą w Wigilijny wieczór. Żadna z nas nie miała pojęcia co to do cholery jest i w wyobraźni rysowałyśmy betlejemską. A kiedy betlejemska nijak nie chciała pomerdać do nas ogonkiem, z wielką powagą oznajmiałyśmy, że oto jest. Nic to, że była trzynasta popołudniu.

W tym roku stwierdziłam, że łamanie kołem, w rozumieniu dziecięcym kolanem, kiedy siedemnaście kilo człowieka wpycha się o drugiej w nocy między dwoje „rozentuzjazmowanych” rodziców jest niewystarczające i postanowiłam zorganizować Wigilię u nas. Los chciał, że w epoce PT o gumki było trudno i rodzina mu się rozrosła do wymiarów sali na Wiejskiej w pełnym obłożeniu, plus potomstwo tychże i pół miasta znajomych, i tak oto Święta zrobiły się małym weselem. Na szczęście impreza była składkowa i barszcz przyjechał z teściową (nigdy na odwrót) a śledzie wbiły z moją mamą. Każdy stanął na wysokości zadania i pół garażu zapakowane jadłem wykarmiłoby armię wygłodniałego testosteronu.

I pomimo, że po tych trzech dniach nogi wbiły mi się do mózgu, siekając po drodze kręgosłup a paliwo skończyło mi się zaraz po nakryciu wigilijnego stołu i przez dwa kolejne dni jechałam na oparach, odpalając rano powieki na popych, te święta były najcudowniejszymi, jakie udało mi się przeżyć od dwudziestu kilku lat. „Poproszę kawę”, „Daj mi nowy talerzyk”, „Podgrzej barszcz” sprawiły, że doceniłam każdy wylepiony pierogami wieczór naszych mam. Krzywo sklejone prezenty, naprędce kupione dzień przed świętem bo wcześniej zawsze było „jeszcze mam dużo czasu”, aż pewnego dnia obudziłam się z myślą, że chyba pora stanąć w kolejce po karpia bo przecież to już jutro.

Całość przedsięwzięcia podkreśliła obecność kilku małych człowieków, którzy to są święcie przekonani, że Mikołaj czyta te wszystkie napisane przez nas a później wrzucone przez nas do pieca listy. Człowieki wystrojone w sukienki, zdjęte szybciej niż nałożone, wcześniej ubrudzone Play Doh bo na barszcz nie było czasu, stworzyły magię świąt taką jaką ja tworzyłam z siostrą a później też z bratem. I znowu poczułam się dzieckiem, rozrywając szybko papier, który starannie zawijałam wieczór wcześniej i piałam z zachwytu nad prezentami, jak gdybym widziała je pierwszy raz w życiu i jak gdybym miała sto centymetrów wzrostu, bez tych siedemdziesięciu dwóch, klasyfikujących mnie do gatunku żyraf.

A kiedy wszyscy byli zajęci rozmową, kiedy w tle pobrzmiewała gitara a Hanna wyciągała nigdy wcześniej nieznane mi tony pod melodię Cichej Nocy, usiadłam z boku i cieszyłam się, że wszystkich mam obok siebie. I że ten mijający rok, tak cholernie trudny i tak cholernie zwycięski posadził nas przy wspólnym stole. Naszych rodziców, rodzeństwo, przyjaciół i dzieci.

A kiedy przyszedł czas najbardziej wyczekiwany od momentu, kiedy dziecięca ręka wykoślawiła na białym papierze pięć liter imienia w towarzystwie zapewnień o tym jaka była grzeczna i wrzuciła je na długie tygodnie do komina, czyli prezent time wiedziałam, że mojego prezentu nie da się przebić.

W tym roku wygrałam życie. Idealne.

 

2 Komentarzy/e
  • Made by Goch

    Odpowiedz

    Ja też w tym roku zaliczyłam pierwsze święta w naszym mieszkaniu… Rok temu nie było to możliwe ze względu na wyjazd męża. I tak siedzieliśmy sobie we trójkę i też sobie pomyślałam, że mam to, czego chciałam całe życie. 🙂

  • zbigniew Zdziechowicz

    Odpowiedz

    Magia i jeszcze raz Magia dzb

Skomentuj