Specjalista kanapowiec.

10 komentarzy

Tam w górach jest cicho więc i teraz ciszę zachowajmy. Nie oceniając, nie próbując na siłę zrozumieć.

M. Wojciechowska

Dzisiaj mam dużo do powiedzenia.

Kilka dni temu cała Polska i duża część świata śledziła akcją ratunkową na Nanga Parbat. Przyznam, że gdy tylko zobaczyłam apel o pomoc żony Mackiewicza, zaczęłam żyć tą akcją. Komputer włączony na relację online i mocno zaciśnięte kciuki. Gdy dowiedziałam się, że Urubko i Bielecki znaleźli Revol – popłakałam się. Gdy dowiedziałam się, że nie wracają po Tomka – pękło mi serce. Z jednej strony miałam żal, że zostawiają tam człowieka na pewną śmierć (o ile jeszcze żył), z drugiej rozumiałam decyzję – złe warunki pogodowe, zagrożenie życia, nie mnożymy ofiar.

I w tym całym dramacie tam na wysokości ponad 7 kilometrów, obok Mackiewicza siedzieliśmy my – jego kibice oraz  specjaliści z każdej dziedziny, w skrócie – przeciwnicy.

A bo po co on się tam pchał skoro ma trójkę dzieci? Przecież wiedział, że może nie wrócić.

A dlaczego niby MSZ ma z NASZYCH pieniędzy finansować akcję? Mógł wykupić ubezpieczenie.

A dlaczego oni nie wrócili po Mackiewicza?

A dlaczego Elizabeth Go tam zostawiła? Uciekła.

A dlaczego nie wracają po ciało?

Bardzo łatwo oceniać kogoś z pozycji kanapy.

Jego wybory, podjęte decyzje lub popełniane błędy. Zawsze powtarzam, że nie powinniśmy się wypowiadać na jakiś temat, zwłaszcza hasłem „Ja na pewno…” jeśli nie jesteśmy po właściwej stronie człowieka – nie jesteśmy na jego miejscu.

Nie jestem wielką entuzjastką chodzenia po górach. Mój mąż za to uwielbia wspinaczkę i bardziej lub mniej rozsądnie, biegał kiedyś w pojedynkę po Tatrach Wysokich. Zrobił Orlą Perć solo. Kto chociaż trochę zna się na górach wie, że to nie było najbezpieczniejsze posunięcie.

Gdybyśmy mogli przewidzieć każdą sytuację, nie powinniśmy wychodzić z domu. Przecież dobrze wiemy, że wsiadając do auta możemy już nie wrócić. Samochody są najniebezpieczniejszym środkiem transportu. Co więcej! My tym najniebezpieczniejszym środkiem transportu wozimy nasze dzieci!

Dlaczego zatem ojciec dójki dzieci wsiada na motor? Dlaczego matka rocznego dziecka skacze ze spadochronem? Dlaczego w czasach terroryzmu latamy samolotami na wakacje?

Dlaczego mamy rezygnować ze swoich pasji dla dziecka?

Łatwo ocenić kogoś, nie przekładając tego na swoje proporcje.

Wczoraj znalazłam bardzo ciekawy komentarz, pod jedną z publikacji na temat Mackiewicza:

Po pierwsze i najważniejsze: inaczej byś śpiewał, jeśli to Ty byś potrzebował tych pieniędzy w sytuacji zagrożenia życia swojego lub któregoś członka rodziny. Co więcej, śmiem twierdzić, że prosiłbyś o te pieniądze i wziął je bez najmniejszego problemu. I to powinno zamknąć pysk wszystkim, którzy twierdzą „z moich podatków”.

Z naszych podatków opłacają też całą bandę na Wiejskiej, samochody dla Rydzyka, przeloty dla naczelnych złodziei RP i inne całe niepotrzebne gówno. Oczywiście, że można te pieniądze przeznaczyć na inne cele, jak chore dzieci. Ale tutaj nie powinniśmy się licytować bo po pierwsze, służba zdrowia jest w Polsce jaka jest i każdy dobrze wie, że te pieniądze i tak na chore dzieci nie zostaną przekazane. Obrazuje to każda zbiórka na siepomaga.pl czy też WOŚP. Gdyby chcieli te pieniądze przekazać, zrobiliby to. Ale tak się nie stanie bo są większe potrzeby (jak na przykład wynagrodzenie dla żony prezydenta).

Po drugie, licytowanie się o życie człowieka jest słabe. Stań jeden z drugim twarzą w twarz z umierającym i powiedz mu, że nie pomożesz i nie zgadzasz się na pomoc ze swoich podatków. Tacy potrafią kłapać dziobem tylko w Internecie. Face to face spadają ze strachu kapcie. Och sorry. Najpierw trzeba wstać z kanapy.

Kolejna grupa specjalistów kanapowców wścieka się, że uratowali Francuzkę a nie Polaka.

A jakie ma to znaczenie, kto jakiej jest narodowości? Jeśli komukolwiek z Was powiedzą, że macie szansę uratować czecha, Niemca czy Irlandczyka, co więcej – w Was jedyna nadzieja, idę o zakład, że w jednej chwili rzucilibyście wszystko i ruszyli na pomoc. Chłopcy zrobili co mogli. Ryzykowali swoim życiem po to, by uratować chociaż jedno z nich. To prawdziwe maszyny i bohaterowie. W jednej chwili zdecydowali się przerwać wyprawę tylko po to, żeby ratować ludzi.

Elizabeth Revol oskarżana jest o porzucenie Tomka.

Przywoływany jest jej poprzedni partner – Czech Martin Minarik, którego również zostawiła.

Każdy kto potępia takie zachowanie (chociaż dla mnie również jest to bardzo ciężkie do zrozumienia), chyba nie do końca ogarnia czym jest wspinaczka na wysokości ponad 7- tysięczne.

Podam Wam ciekawy przykład.

W maju 1996 49-letni Beck Weathers postanowił spełnić swoje marzenie o zdobyciu największej góry świata – Mount Everest. Należy tutaj wspomnieć, że końcówka kwietnia, maj i czerwiec to „okno pogodowe”, które jest najbardziej sprzyjającą porą do zdobywania ME. Najbardziej sprzyjająca pora oznacza temperatury dochodzące „jedynie” do minus 26-30 stopni.

Na wysokości 8,2km, tuż przed atakiem szczytowym, Beck zaczął tracić wzrok z powodu choroby wysokościowej. Jego przewodnik – Rob Hall daje mu wybór – albo wraca do bazy, albo czeka do momentu, w którym Hall i reszta ekipy będą wracać ze szczytu i zabiorą Weathersa do obozu. Beck zgadza się na drugą opcję, jednak nie wie, że kilkaset metrów wyżej rozgrywa się dramat reszty ekipy. Ekipa traci dwie godziny na ustawianie poręczy, co powinno zostać zrobione już wcześniej przez Szerpów (hinduscy tragarze) i pojawia się na szczycie po porze, która gwarantuje bezpieczny powrót. Burza śnieżna, ginie kilkoro ludzi, w tym przewodnik.

Ślepego Becka znalazł inny przewodnik, wracający ze szczytu i dołączył go do większej grupy. Weathers traci przytomność a ekipa ratunkowa wraca po najlepiej rokujących wspinaczy, zostawiając W. i pewną Japonkę na śmierć. Żona Amerykanina zostaje poinformowana, że jej mąż nie żyje.

Na takich wysokościach panuje zasada, że najpierw należy pomóc sobie. Powyżej 6km człowiek odczuwa ból, powyżej 8km zaczyna cierpieć. Odmrożenia, choroba wysokościowa, ślepota śnieżna, zawały, rozrzedzone powietrze. Oddechy są krótkie i człowiek zachowuje się jak na permanentnym sprincie. Do tego dochodzą nachylenia po 60-70% oraz pionowe ściany, na które wspina się za pomocą lin i haków lodowych. Człowiek nie jest w stanie nieść drugiego człowieka bo sam ledwo ma siłę iść.

Japonka chwilę później umiera, Amerykanin całą noc leży na plecach na śniegu, powoli zamarzając. Rano budzi się, myśląc, że jest we własnym łóżku. Po chwili dociera do niego, co się dzieje, wstaje i krok po kroku, krok po kroku w 1,5h dociera do obozu. Ludzie początkowo go nie poznają, tak jest odmrożony, ma slabo wyczuwalny puls. Ma czarne policzki, czarny nos, dłonie i stopy. Rozcinają mu skorupę z lodu, zawijają w śpiwory i kładą w namiocie pewni, ze umrze. Rano okazuje się, że Beck nie tylko przeżył noc ale przeżył ją pomimo faktu, że wichura rozerwała jego namiot i zagłuszyła wołanie o pomoc. Bohater może się poruszać i za pomocą innych wspinaczy zostaje sprowadzony do niższego obozu.

Tutaj pojawia się kolejna przeszkoda – Icefall. Musicie sobie to wygooglać. Coś pięknego i potwornego. Ścieżka lodowego labiryntu, drabinek i lin lodowca. Śmiertelnie niebezpieczny i najtrudniejszy technicznie odcinek drogi na Everest. Technicznie niemożliwy do pokonania dla niepełnosprawnego Becka. I tutaj następuje cudowny zwrot akcji. Kiedy żona Weathers’a dowiaduje się, że jej mąż żyje, organizuje helikopter. Jedyną osobą, która zdecydowała się zaryzykować i wznieść na wysokość ponad 6km, gdzie rozrzedzone powietrze nie pozwala na swobodne loty jest podporucznik nelapskich sił powietrznych Madan Khatri. Zanim Madan podejmie Becka, ten prosi by zabrał ze sobą najpierw Tajwańczyka, który jest w jeszcze gorszym stanie niż on…

Przygoda kończy się dla Weathersa amputacją ręki, palców drugiej dłoni, stóp, policzków oraz nosa.

A mój wpis kończę jego słowami:

„Leżałem na plecach na lodzie. Było zimniej, niż można to sobie wyobrazić. Zrozumiałem, że mam przed sobą trzy, może cztery godziny życia. Więc zacząłem iść. Wiedziałem tylko jedno: dopóki moje nogi będą mnie nieść, i dopóki będę mógł wstać, będę szedł w stronę tego obozu. A jeśli upadnę, to wstanę. A jeśli znowu upadnę, to znów wstanę, i będę szedł dotąd, dopóki albo nie dotrę do obozu, albo nie będę mógł zupełnie wstać, albo przepadnę na tej górze”.

 

10 Komentarzy/e
  • Kaja

    Odpowiedz

    Żona albo szwagierka tego himalaisty powiedziała, że wyszedł z uzależnienia i mimo tego znalazł sobie inne- góry. Uzalezniony od adrenaliny. I nie zgodzę się z Tobą-mając dzieci i to trójkę, trzeba odłożyć swoje ego na później i pomyśleć co z nimi będzie jak mnie zabraknie, a nie myslec tylko o sobie. Poza tym mógł się ubezpieczyć na każdą ewentualność.

  • MamamałejAni

    Odpowiedz

    Wiesz, szanuję Cię i śledzę już dość długo, ale kompletnie nie rozumiem Twojego zdania.
    Czy uważasz że stawianie swojej pasji, ambicji ponad dzieci jest w porządku? Czy wybierając się na wspinaczkę na górę na którą wejście o tej porze roku zagraża Twojemu życiu w tak dosadnym stopniu nie jest egoistyczne?
    Nie rozumiem i nie zrozumiem.
    Troje Dzieci, małych dzieci nie mają już Taty.

    • Anna

      Tu nie chodzi o zrozumienie, a o USZANOWANIE decyzji i człowieka. Nie nam to oceniać i idealnie byłoby gdyby nikt się na to nie porywał, Pozdrawiam

    • po30.pl

      Smutna historia, nie odważyłabym się na ocenę.

  • Lidia

    Odpowiedz

    Mysle, ze jest to trudny temat do oceny poniewaz my, odbiorcy, znamy tylko wersje wydatrzen taka jaka ktos usiluje pokazac nam w mediach. Zdania wyjete z kontekstu plus gotowa opinia na temat czlowieka i jego rodziny, ktorych my nie znamy.
    Ciekawe co kieruje ludzmi, ktorzy wybieraja taki sposob na zycie? Pasja, adrenalina czy moze ucieczka od szarego zycia i obowiazkow?

  • Agata

    Odpowiedz

    Czy można odmówić ratowania życia, bo nie zgadzamy się z decyzjami ofiary poprzedzającymi wypadek? Jeśli tak, to dlaczego „za pieniądze podatników” ratuje się kierowców rozbijających się po pijaku, niedoszłych samobójców, kobiety po „domowej” aborcji, narkomanów po przedawkowaniu, itp.? Jaka jest różnica? Polecam przemyśleć sprawę przed wydaniem osądu…

  • Doris

    Odpowiedz

    Moj Tato nie zyje od kilkunastu lat.Byl przewodnikiem gorskim.Z perpektywy czasu mysle o nim jako o czlowieku z przepiekna pasja,ktora kochal.Pamietam jak lubilam z nim chodzic po gorach,rozumielismy sie bez slow.Moze to wyda sie niektorym banalne ale wiem ze on czuwa nade mna i mnie chroni,daje sile i kopa do dzialania.
    Dzieki za tego posta-nic nie jest w zyciu CZARNO-BIALE,pamietajcie o tym.

  • Monika

    Odpowiedz

    Jesteś Autorko idealnym przykładem „specjalisty kanapowca”. Napisałaś bardzo banalny tekst. Nie zgłębiłaś tematu chociażby samego śp. Mackiewicza. Z opisu bliskich wyłania się nieodpowiedzialny lekkoduch. Bycie rodzicem to odpowiedzialność! Rozsądny rodzic zmienia „normalny” tryb życia na ostrożniejszy, a nie szafuje życiem. Ryzyko śmierci w Himalajach jest wyższe niż w wypadku komunikacyjnym.

  • Monikaa

    Odpowiedz

    Ponadto narażać rodzinę na tę niepewność, bezsilność- potworne.
    Taka wyprawa jest kosztowna, powodzenie niepewne, a On „zawsze jechał na dziko. Nie miał pieniędzy na wejście, ale znał się już z facetem z agencji, która te pozwolenia organizuje i umawiał się z nim: stary zapłacę, jak zejdę. Potrzebował pieniędzy na doładowania telefonów. Trzeba było kombinować, jak ma wrócić…”

  • Matula

    Odpowiedz

    A ja rozumiem. A przynajmniej się staram. W końcu to nie była spontaniczna decyzja tylko decyzja przemyślana. A dzieci? Przecież rodzice umierają w różnych okolicznościach w wypadkach w wyniku choroby. Nikt wychodząc z domu nie zakłada że wpadnie pod tramwaj. Dzieci mają tę cechę że są w stanie przetrwać wiele.

Skomentuj