Ten rok.

1 Komentarz

Pod koniec zeszłego roku zrobiłam sobie postanowienie. W całej asyście tych postanowień, że rzucić palenie, że zdrowo się odżywiać i mówić poprawną polszczyzną bez udziału słów powszechnie uważanych za niecenzuralne, było jedno szczególne.

Ten rok, który właśnie zwija swoje żagle, pakuje walizy i zbiera ostatnie podsumowania do szufladki „nie wyszło”, miał być moim rokiem. Takim, w który wejdę z półobrotu, z podniesioną głową i wypiętą piersią. Ten rok miał być moim osobistym zwycięstwem zarówno z biznesowej jak i prywatnej strony. Otwierałam firmę i miałam zamiar przeć do przodu na spychaczu wygranej i splendoru… Tymczasem ostatnio poczułam się trochę, jakbym sunęła po żużlu na hulajnodze. Na metalowych kółkach.

I kiedy ostatnio wypowiedziałam do koleżanki przez telefon: „I co? To miał być nasz rok. Tymczasem znowu nie wyszło”, w mojej główce ruszyły małe trybiki, przyblokowane przez „Chcę więcej” i „Ciągle mi mało”. Podsumowałam od samego stycznia po dzisiejszy dzień, wyciągnęłam ze środka siebie każde miłe wspomnienie.

I co? Dzieci mi nie chorowały. Pod warunkiem, że chorobą nie nazwiemy gila po kostki i gorączki raz na pół roku. Można więc przyjąć, że w domu wszyscy zdrowi. Przynajmniej fizycznie.

Założyłam firmę. Co prawda trwało to trochę dłużej niż zakładał plan a ja rozjechałam się w rozkroku o dobre osiem miesięcy, ale w sierpniu ruszyłam ze swoim bagażem stresów, małych porażek i wielkich wygranych. Bo każda osoba, którą spotykam na swojej drodze i która wyciąga do mnie rękę jest moim osobistym zwycięstwem. I wielka dziękówa dla. osób, które po wiadomości typu „Słuchaj, jestem goła i wesoła ale potrzebuję twojej pomocy – płacę dozgonną modlitwą w intencji przejechanych jeżyków”, nie chlasnęły mi śmiechem w twarz tylko pociągnęły parę metrów nad ziemię, gdzie latałam razem z nimi.

Codziennie budzę się obok osoby, która jest. Po prostu – jest. Nawet kiedy mam ochotę wyrzucić go przez okno, on zapiera się nogami i mówi, że nigdzie nie idzie. Nigdzie nie znika. A potem znowu jest i trzyma się framugi balkonowych drzwi.

I codziennie uświadamia mi, ile jestem warta, i że więcej niż mi się wydaje. Nie pozwolił mi się poddać, kiedy ryczałam mu w rękaw, że pitolę wszystko, wracam na etat i będę spokojnie żyła od wypłaty do wypłaty. Nie pozwolił zrezygnować z realizacji swoich marzeń. Przez trzy tygodnie został sam z dwójką dzieci, dwoma kotami i psem po to, żebym ja mogła przemierzyć z mamą połowę Stanów, od Chicago po Miami. I kiedy idę po domu w dresie, próbując nie spoglądać w lustro, co mogłabym przypłacić przedwczesną śmiercią, nieco tragiczną, on ni z tego ni z owego rzuca „Jesteś moją Wenus”. No ja pierdzielę, który facet patrzy na zmumifikowaną kobietę, nieogarniętą życiowo jak na dzieło Banksy’ego, które właśnie przeszło przez zniszczarkę?

Mam też ludzi wokół siebie, którzy znają mnie trochę bardziej i trochę dłużej niż z bloga. Którzy od lat są i trwają przy każdej mojej porażce, nawet jeśli życie pochłania mnie trochę za bardzo, żeby mieć czas na śniadanie czy myślenie o tak przyziemnych sprawach jak na przykład relacje międzyludzkie. I kiedy dzwonię po trzech miesiącach pewna, że ostatnio rozmawialiśmy wczoraj, po drugiej stronie słyszę „Dobrze, że dzwonisz. Tęskniłam”.

I na końcu wreszcie, mam dwie wartości ważniejsze niż każde noworoczne postanowienie. Dwie wartości, dzięki którym każde chwile, nie tylko te świąteczne są takimi, po których stawiam kropki, symbolizujące, że niczego więcej mi nie trzeba do istnienia. Których tupot bosych stóp o poranku tworzy moje własne święto każdego dnia.

To był mój rok. Ze wzlotami i upadkami, z plastrami naklejanymi na kolana. Z kłodami rzucanymi pod nogi. Ale mój. Jedyny, niepowtarzalny. Niczego bym nie zmieniła.


Dziewczynki ubrała marka 5.10.15. Niezmiennie cieszę się, że od lat mogę z nimi współpracować. Niezmiennie z zachwytem patrzę na błyszczące oczy moich dzieci, kiedy sadzam je przed komputerem i pozwalam wybrać sobie ciuchy, które zamawiam. Uwielbiam świąteczną atmosferę, Bożonarodzeniowe jarmarki, świąteczne swetry i czerwone sukienki. Lubię błyszczące spódniczki w połączeniu z granatem delikatnych sweterków. Lubię moment, kiedy dziewczynki podpytują tatusia, czy ładnie wyglądają i unoszą się nad ziemią, na dźwięk komplementów.

Kiedy pokazałam Wam paczkę na Instastory, w ciągu kilku minut dostałam kilkadziesiąt próśb o podanie strony, z której zamówiłam czerwone, koronkowe sukienki (klik) i czy w rzeczywistości są one tak ładne jak na zdjęciach. Nie. Są ładniejsze. Poważnie.

Na stronie znajdziecie świąteczną kolekcję. Cudowne koronkowe sukienki, mnóstwo cekinów i „kręcące” (bo to ważne przecież) spódniczki dla dziewczynek. Dla Hanki nie istnieje spódnica, która się nie kręci. Chyba, że ma cekiny albo wagon brokatu, wtedy jest cacy. Standardowe czerwienie i granaty mieszają się ze splendorem złota, srebra i blichtru połyskującego ze spódnic i sukienek.

Chłopca możecie wbić w stylową koszulę, kardigan i spodnie na szelkach. Do tego mucha na szyję i będzie miodzio.

Na stronie znajdziecie kolekcję -50% a powyżej zakupów na 99 złotych, macie darmową wysyłkę.

Gońcie na https://www.51015kids.eu jeśli chcecie zdążyć jeszcze przed świętami.

Czerwona sukienka Hania i Nadia – tutaj (klik)

Baleriny Hania – tutaj (klik)

Baleriny Nadia – tutaj (klik)

Biała koszula Hania i Nadia – tutaj (klik)

Spódniczka Hania i Nadia – tutaj (klik)

Sweterek Hania i Nadia – tutaj (klik) 

Gumeczki do włosów Nadia – tutaj (klik) 


1 Komentarzy/e
  • Iwona

    Odpowiedz

    No i po co matka wstawiasz linki do tych ubranek ? Stary jak wróci to mnie normalnie za uszy powiesi 🙂 Tak, tak wiem jak to udobruchać („Misiu, promocja była. Zobacz jakie ładne, żal było nie kupić”)

Skomentuj