Tu jest mój dom – odsłona druga.

2 komentarze

Chciałam kiedyś wyjechać w świat. Spakować tobołek, trochę dumy i tonę odwagi, zaszlochać dwa razy w kierunku zapłakanej mamy i wyjechać jak najdalej. W planie były studia za granicą, podróże i wszystko to, co dzisiaj z nutką zazdrości podziwiam na Instagramach tych większych ode mnie, wypraszając z głowy myśli: „To mogłam być ja”. Wypraszając, bo tu gdzie jestem, w tym domu i z tymi ludźmi, jest mi całkiem dobrze, można by nawet rzec – najlepiej.

Plany się sypnęły w momencie kiedy moim sercem zawładnęła młodzieńcza miłość. Gotowa rzucić wszystko dla lubego, zostałam w małej kawalerce na obrzeżach miasta, na kanapie, z konsolą w dłoni. Ale byłam szczęśliwa, nie powiem że nie. Dzisiaj kategoryzuję to uczucie i te decyzje jako doświadczenia na drodze do celu, którym jest moje życie tu i teraz. Czy warto było rzucić marzenia dla kawałka trawnika i czterech małych stóp na nim? Wierzę, że swoje szczęście znalazłabym na końcu świata. Szczęśliwym zrządzeniem losu nie musiałam jechać aż tak daleko.

Opowiadałam Wam ostatnio o życiu, jakie wiedziemy tu – za płotem z niewyrośniętych tui (klik).

O naszych radościach, porankach w wielkim łóżku i wyłysiałej trawie, ale naszej – prywatnej. Opowiadałam też o drzazgach, mierzwiących i zmazujących uśmiech malowany promieniami słońca, wpadającymi przez wielkie tarasowe okna.

I Wy pod ostatnim postem te drzazgi,  jedna za drugą, staraliście się mi wyciągnąć. Staraliście się pomóc, doradzić. Zasypywaliście mnie komentarzami i prywatnymi wiadomości. Pojawiały się informacje krótkie ale i całe elaboraty na tematy oszczędzania. I ja to doceniam. Lubię widzieć Wasze zaangażowanie, chęć podzielenia się swoimi doświadczeniami.

Lubię też kiedy w moim życiu idzie po mojej myśli. Kiedy pojawiają się ludzie mówiący, że każdy problem da się rozwiązać i oni nam w tym pomogą.

Jakiś czas temu zastanawialiśmy się czy sprzedać dom. Koszty utrzymania trochę nas przerastały. A mnie przerastała myśl, że za chwilę mogę stracić moje miejsce na ziemi. Serce mi pękało.

Wtedy dostałam e-maila od fortum.pl. I oni w tym mailu, czcionką arialową wyjaśnili kim są i dlaczego panaceum na nasze troski.

Z założenia jestem podejrzliwa, wszędzie węszę podstęp i chęć wybicia się w tym przypadku na drzazgach mierzwiących moje wewnętrznego szpiega. Do tego jestem „leniwa” i zwykłam ułatwiać sobie wszystkie czynności w stopniu maksymalnym. Nie cierpię jeżdżenia, załatwiania i papierologii. Często odpuszczam dobre oferty bo zwyczajnie nie chce mi się ruszyć tyłka z domu. Stąd też przedstawicielka firmy zaproponowała nam układ. Dadzą nam produkt a my przetestujemy go przez tak długi czas jak potrzebujemy. Jest jeden haczyk. Produkt nie będzie za darmo, co daje nam pole do rzetelnej opinii. Ponadto załatwią całą papierologię i kwestie techniczne za nas. I’m in.

Tym produktem jest prąd.

Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad zmianą dostawcy. Przyznam szczerze, iż myślałam, że jesteśmy przypisani do jednego, konkretnego dostawcy i zmiana nie wchodzi w grę. Patrycja wyjaśniła mi, że to powszechnie panujące wśród użytkowników przekonanie i dlatego wielu ludzi wciąż płaci za usługi zbyt wiele. Ponadto opowiedziała mi o firmie, o jej kapitale i gwarancjach stałych kwot. Zaproponowała energię w kwocie, która nas całkowicie usatysfakcjonowała. To mnie ostatecznie przekonało bo nasze rachunki od skrajnie niskich, potrafią podskoczyć do 600 złotych poza sezonem grzewczym, kiedy to na prąd działa całe domostwo.

Wtedy okazało się, że ich oferta nie ogarniała aż tak dużych kwot i zużycia prądu, jakie my generujemy w niektórych miesiącach.   I tak marzenia o rachunkach rzędu 200zł (to jak do tej pory najniższe kwoty, które udało się nam zapłacić za prąd), prysnęły jak bańka mydlana.

Ale i wtedy przedstawiciele Fortum nie poddawali się i zaproponowali dostosowanie oferty do naszych potrzeb, zwiększając maksymalne miesięczne i w rezultacie roczne zużycie prądu. Ponadto energia Fortum pochodzi w 100% ze źródeł odnawialnych. A jak już zdążyliście się przekonać, dbanie o środowisko nie jest mi obce i nawet na spacerze w lesie mam ze sobą reklamówkę po to by zabrać ze sobą znalezione śmieci.

Do oferty na energię dołączone jest ubezpieczenie, m.in. ochrona prawnika, pomoc hydraulika, elektryka, dekarza, murarza, szklarza, technika urządzeń grzewczych oraz klimatyzacyjnych i pomoc przy awarii domowych sprzętów, które u nas uwielbiają psuć się kilka razy w roku. Co do tej oferty, mam nadzieję nigdy z niej nie skorzystać, aczkolwiek z chęcią wypróbuję „słowność” firmy i wywiązywanie się z obowiązków w razie jakichkolwiek awarii.

Jakby tego było mało, oferują również pomoc przy naprawie sprzętu komputerowego i dostęp do konsultacji z prawnikiem. Jeśli  zdarzy się, że wylądujemy z dzieckiem/sobą w szpitalu, Fortum zapewnia profesjonalną opiekę nad drugim dzieckiem lub zwierzakami na czas naszej nieobecności. I wreszcie, jeśli nasze szkolne dziecko wyląduje w szpitalu, w ramach ubezpieczenia mamy zapewnione korepetycje, żeby dziecko nie miało zaległości w szkole.

I wreszcie, przy wyborze oferty z Fortum, dostajecie 20% rabatu na prąd od taryfy naszego aktualnego dostawcy.

Brzmi jak utopia, prawda? Mam nadzieję, że nigdy nie będzie konieczności sprawdzenia wyżej wymienionych usług. Jeśli jednak się tak stanie, na pewno przetestuję ofertę Fortum i rzucę Wam rzetelną opinią.

Jeśli jesteście zainteresowani ofertą Fortum.pl to możecie skorzystać z oferty specjalnej, przygotowanej tylko dla czytelników Nieidealnej. Wystarczy, że klikniecie w baner poniżej.

Powyższy wpis powstał przy współpracy z Fortum.


2 Komentarzy/e
  • Weronika

    Odpowiedz

    W sumie nie zastanawiałam się nad zmianą dostawcy ale to o czym piszesz brzmi sensownie, zwłaszcza z pomocą przy awariach, bo mam pecha do „fachowców” 😀

  • Adriana

    Odpowiedz

    Chciałam napisać, że masz piękny salon. Bardzo podoba mi się kolor kanapy. Co do sprzedawcy prądu – zmiana może być korzystna, ale warto pamiętać, że umowę podpisuje się rynkową na określony czas. Przy wzroście cen traci się ochronę, jaką ma się przy planie urzędowym. Czasami bardziej opłacalne jest mieć właśnie urzędówkę, np u nas w enei nie jest taka zła, niż ofertę rynkową z podwyżkami

Skomentuj