Warto mieć marzenia, ale później trzeba się obudzić.

10 komentarzy

Po wielu miesiącach dolin oraz braku pomysłu na siebie i swoje życie, zaczęłam mozolnie wdrapywać się na górę.

Z końcem urlopu rodzicielskiego, nastąpił początek cichego dramatu rozgrywanego pod tytułem „Co dalej?”. Stanęłam na rozdrożu własnej przyszłości. Przyszłości mojej, moich dzieci i mojej rodziny. Na rozdrożu klepania na etacie, za pieniądze bezpieczne ale nie zabezpieczające bytu tych najważniejszych i błądzenia głową w szufladzie pełnej pomysłów, z zakurzoną etykietą „Do zrobienia kiedyś”.

Stoję na skrzyżowaniu i nie wiem, którą pójść drogą. Czy pozostać w strefie komfortu i iść na skróty, czy otworzyć nowe drzwi, do zupełnie nowego i nieznanego mi życia. Życia, które kołatało się ciężką myślą w mojej głowie przez wiele cichych lat. Życia, które albo pociągnie mnie w dół, albo wypnie ku górze i zadźwięczy wesołą melodią z jarmarcznej wygranej. Zupełnie jak na festynie, gdy zastanawiasz się czy wrzucić dwa złote i zlać worek w bokserskiej maszynie.

Dwa dni temu obudziłam się rano i zaczęłam wierzyć, że teraz jest ten czas. Że jeśli nie spróbuję będąc w tym miejscu, w którym jestem, nie spróbuję już nigdy. Od wielu tygodni miałam sto pomysłów na minutę. Każdy brzmiał entuzjastycznie do momentu wypowiedzenia go na głos. I w końcu pojawiło się coś, co namalowało się wielkim uśmiechem na mojej twarzy.

I to nie jest tak, że muszę. Od wielu lat mój wkład finansowy w byt tego domu to jedynie ułamek ogromnej całości. Od lat mój wkład finansowy jest parsknięciem śmiechem, pryszczatą koleżanką w towarzystwie blondynek z dorodnym C.

Nie czuję się przez to gorzej, chociaż na początku tak było. Dzisiaj nie śmiem stawać w szranki z wieloma latami prowadzenia firmy przez przedsiębiorczego męża. Chociaż jestem ułamkiem, z takich ułamków składa się całość. Z takich ułamków składają się uśmiechy dzieci, którym mogę kupić loda po przedszkolu lub zaserwować kino w niedzielne popołudnie. Do tej pory finanse zostawiałam tym bardziej odważnym i obrotnym ode mnie.

W końcu zrozumiałam, że ja też jestem odważna. Że od trzech lat pracuję na swoją markę, która chwilę temu zaczęła przynosić profity. Która zamiast niedzielnego kina może zaserwować dwutygodniowe wakacje w Grecji i poczucie, że cokolwiek by się stało, jestem zabezpieczona swoją ciężką pracą. Codziennie podejmuję walkę z własnymi słabościami. Od trzech lat codziennie poświęcam swoją rodzinę, swój sen i czas wolny na pracę freelancera. I pomimo chwilowych kryzysów i wątpliwości – po co i dla kogo, nie poddałam się. I dobrze, bo dzisiaj bym żałowała. Uwierzyłam w siebie trzy lata temu. Dzisiaj ponownie chcę sobie udowodnić, że potrafię.

Do tej pory uważałam, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Kilka tygodni temu zwątpiłam w sens bycia kimś więcej niż podmuch wiatru i wspomnienie wspólnego śniadania. Zwątpiłam w swoją moc naprawczą do uszczęśliwiania ludzi i w pozycję w hierarchii ludzkości. W ważność i w znaczenie. Najpierw przestawali wierzyć we mnie ludzie. Później przestałam wierzyć ja.

I w końcu ktoś mi powiedział, że nigdy nie będę szczęśliwa z kimś, nie będąc szczęśliwa z samą sobą.

Odkurzyłam swoją niezależność, leżącą odłogiem i zapomnieniem. Tchnęłam iskrę życia w marzenia i wiarę we własne możliwości. Obudziłam odwagę, stojącą w cieniu bezpieczeństwa. I zaczęłam działać. Teraz, już, natychmiast.

Nie chcę czekać do jutra, do za tydzień, do kolejnego zjazdu samopoczucia. Działam, póki czuję, że mam moc. Działam, bo wierzę, że teraz mi się uda.

I pomimo, że mój plan to kolejne godziny wyjęte z dzieciństwa moich dzieci, kolejne nieprzespane noce i kilometry przejechanych kilometrów, wierzę.
Wierzę, że marzenia się spełniają, są tylko poprzedzone ciężką pracą. Ciężka praca to najmniejsza z przeszkód. Po drodze są inne demony, przed którymi nie mam zamiaru tym razem klękać. Wychodzę ze swojej strefy komfortu, rezygnuję z etatu i idę na swoje.

Walczcie o swoje marzenia. Ja daję sobie pół roku. Jutro puszczam Nadię do żłobka i biorę się do roboty a za pół roku wracam do Was z nowym projektem. Projektem Matki Nieidealnej.

Trzymajcie kciuki.

 

 

10 Komentarzy/e
  • Karolina

    Odpowiedz

    Trzymam za Ciebie kciuki. Za Ciebie i za Nadię. Musimy spełniać swoje marzenia żeby kiedyś można było spojrzeć wstecz i powiedzieć „Warto było”. Warto było nie spać po nocach, zapierdalać jak dziki osioł ale osiągnąć to czego tylko się chce. Powodzenia!

  • Marta

    Odpowiedz

    Trzymam kciuki! 🙂

  • Magda

    Odpowiedz

    Trzymam mocno Nieidealna

  • Joanna

    Odpowiedz

    Powodzenia! Masz rację, trzeba walczyć o swoje szczęście bo bez niego nie da się dać szczęścia innym. Trzymam kciuki i wierzę że Ci się uda!

  • Ania

    Odpowiedz

    Ciągnij do przodu Matko Nieidealna, bez oglądania się za siebie. Z pewnością dasz radę, jest nas wiele, które w Ciebie wierzymy ???

  • Agnieszka

    Odpowiedz

    trzymamy mocno

  • Justyna

    Odpowiedz

    Nikt nie mówi że musisz, ale satysfakcja, że facet nie musi na Ciebie pracować, jest ogromna.
    A jeszcze większa – mieć na swoich barkach tą większą odpowiedzialność 🙂

  • kretucha

    Odpowiedz

    Powodzenia!!!

  • Jula

    Odpowiedz

    Dobrze, że masz marzenia, ja jestem na etapie ich braku.

  • Anna

    Odpowiedz

    Powodzenia!!! 🙂

Skomentuj