Wbrew pozorom to nie jest wpis o syfach.

10 komentarzy

Kiedy mija ustawowe 12 miesięcy urlopu macierzyńskiego, przychodzi moment powrotu do pracy, pod warunkiem oczywiście, że  w czasie gdy ty „siedziałaś” w domu z dzieckiem, naczelny wódz i jałmużnodawca nie przykręcił kurka do firmowego etatu twierdząc, że to siedzenie całkiem sprawnie ci wychodzi i siedź sobie siedź. Zakładając, że etat masz, że przy biurku już zainstalowali ci łopatę do zgarniania kurzu tudzież pożyczyli od ciecia Zdziśka dmuchawę do liści, stajesz przed trudnym wyborem- kto się zajmie twoim dzieckiem gdy ty będziesz siała kokosy? Zakładając po raz drugi w tym tekście, a zakładać będziemy dzisiaj sporo, że nie masz dostępnych dziadków, którzy z uśmiechem na twarzy założą sobie pętlę na szyję i przygarną dziecko na czas twojej nieobecności, musisz wybrać pomiędzy nianią a żłobkiem.

Jako, że Hankowym dziadkom daleko do emerytury a gdy już na niej będą, ostatnią rzeczą o której marzą jest ganianie za Hanisławą z balkonikiem dodanym w zestawie do górniczej emerytury (tutaj wszyscy pozdrawiają tyrających do 67 roku życia górników- siema tatusiu!), nie pozostało nam nic innego jak zesłanie pierworodnej na żłobkową banicję. Żłobki mają to do siebie, że dziecko przynosi wyprawkę a wynosi wiele umiejętności, w tym na przykład generowanie smara na zawołanie. Ilość Haniowych chorób w ciągu pierwszego półrocza żłobka zakrawa o czeską komedię, czyli że syf i że gdy zbliża się niedziela, trzeba rzucić na tacę. Średnią spokojnie zawstydza inne dzieci w poczekalni pediatrycznej a gdy tylko wraca do żłobka, ja odpalam booking.com w celu zarezerwowania kolejnej wizyty lekarskiej.

Pośmialiśmy się (bo pośmialiśmy, prawda?), teraz przechodzimy do konkretów. Gdy już choroba zmorzy małego człowieka, tylko rodzic wie, że oprócz stosu leków dla dziecka, trzeba uzbroić się w psychotropy i wiadro melisy (na dzień). Początki naszego chorowania były trudne bo Hanisława nie do końca ogarniała co się z nią dzieje. Coś łupie w gnatach, coś rzęzi w piersi a kurka w nosie nijak nie da się przykręcić. Syf po raz drugi. Hania nie potrafiła zasygnalizować co ją boli, kaszel słał się decybelem, katar zamiatał podłogę więc bujaliśmy się co drugi dzień do lekarza by jakoś ulżyć temu obrazkowi nędzy i rozpaczy.

Jak to standardowa matka siedziałam wieczoru pewnego na Internetach i aktualizowałam informacje Pudelkowe. Kiedyś już wspominałam, że wśród koleżanek mam wysyp dzieciorów więc wymieniałyśmy się informacjami na temat składów kaszek, konsystencji kupek i takie tam pierdoły charakterystyczne dla matek polek. Okazało się, że w czasie gdy Hanisława aktualizowała bazę wirusów*, bazę wirusów aktualizował również syn koleżanki. Gadu gadu, pitu pitu i od słowa do słowa (masło maślane) doszłyśmy do wniosku, że najgorszą rzeczą ever w chorobach nieletnich terrorystów jest smar. Bo smar nie dość, że zatyka nos, nie pozwala spać to jeszcze brudzi nasze koszulki gdy zrozpaczone młode wtula się w ramię. A to już przegięcie. W trosce o bęben pralki, trwałość tkaniny i ilość czystych korpokoszul, ja zasysałam Hankowe smary aspiratorem do nosa, zajeżdżając przy tym płuca bo po każdym takim procesie hiperwentylowałam. Koleżanka wykorzystywała bardziej patologiczne sposoby, albowiem instalowała młode do odkurzacza. Po pierwszym odruchu polegającym na myśli „poje**(i tutaj pojawia się muzyczka rodem z filmów gdzie pan z brzydką maską rżnie wszystkich siekierą)** Cię?” i kolejnym, polegającym na chęci uprzejmego donoszenia na pomoc społeczną zapytałam:
– No ale jak to, hehe. (Normalnie nie mówię ani nie piszę hehe, ale nic innego nie było w stanie wyrazić mojego głupkowatego wyrazu twarzy i tonu głosu).
– No normalnie. Odpalam odkurzacz i smara nie ma. 3 sekundy i po sprawie.
– No ale jak to hehe. (jw.)
– Ale że co?
– No… Co z mózgiem?
– Aaa… Spoko. Mówi mama, tata i am. To trzecie najczęściej.
– No ale… Przecież możesz wyssać mu mózg! Tak jak przy mumifikacji…
– Aaa o to ci chodzi. No nie. To jest tak skonstruowane, że nie ma na to szans. Dziecko nic nie czuje. Poza tym używając aspiratora tradycyjnego, masz mniej więcej taką samą siłę ssania jak odkurzacz. Albo nawet mocniejszą. Dzięki budowie sprzętu do odkurzacza nie jesteś w stanie uszkodzić noska dziecka.

Dni mijały (całe dwa). Ja ciągnęłam smary w sposób tradycyjny, Hanka ryczała i spieprzała na sam widok mnie, biorącej trzy głębokie oddechy. Katar jak był tak był, ja coraz częściej zerkałam w stronę parapetu przy oknie. W końcu pewnego popołudnia, wzięłam się i udałam do apteki (dnia poprzedniego i jeszcze poprzedniego z resztą też..). I w tym momencie wyobraźcie sobie, że macie naście lat i jesteście przed swoją pierwszą inicjacją ze szkolnym przystojniakiem. Jego starych nie ma w domu na weekend więc umówiliście się, że TO dzisiaj się stanie. On oznajmia, że zrobi jakieś żarcie, czyli zadzwoni po pizzę a ty idziesz do apteki po lateksy. Wchodzisz, serce mode on, słyszysz własne tętno oscylujące gdzieś na poziomie krytycznym. Na szczęście w aptece jest tylko jedna osoba. Stajesz w kolejce i nagle jak na złość, za tobą staje pięć osób, w tym naczelna plotkara osiedla, mieszkająca dwa piętra nad tobą ze swoim staropanieńskim Azorem. To był właśnie taki moment:
– Dzień dobry. Czy jest coś do odciągania kataru dla niemowląt?
– Oczywiście. Gruszka, aspirator. Co pani sobie życzy?
– A takie…- I tutaj znacząco ściszasz ton głosu-… do odkurzacza?
I wtedy całe osiedle wiesz, że przyszłaś po gumki.

Naciągając kaptur na głowę, wyszłam zanim starsza pani za mną, z bronią w postaci drewnianej laski zdążyła podać mój rysopis na policji.

Wróciłam do domu, zainstalowałam sprzęt do odkurzacza i… mózg jak był tak został, katar zniknął w trzy sekundy, ja przestałam hiperwentylować.

Kiedy kilka miesięcy temu odezwał się do mnie przedstawiciel pewnej firmy słowami:

– Dzień dobry. Jestem przedstawicielem firmy Katarek. Czy zna pani Katarka?- pomyślałam „Słodki jeżu! Swój chłop”. No jaha, że znam!- Od słowa do słowa powstała propozycja współpracy, na którą się zgodziłam bo wiem, że warto. Bo używam. Bo nie raz uratowało nam to pośladki a Hankowy sen. Bo wiem, z jakimi stereotypami spotyka się Katarek i wiem też, że ja miałam takie same rozterki. Jedynym problemem był termin, który przypadał na sierpień. No bo… Jakie dziecko choruje w sierpniu?

Hania.

No to sobie zachorowała. A jak już położyła na kolana pierwszą, drugą i trzecią noc, postanowiliśmy odkopać sprzęt zaginiony w trakcie naszej emigracji do nowego domu.

Hania akurat jest na etapie składania swoich pierwszych zdań i mogę z pełną świadomością stwierdzić, że wszystko trybi jak powinno.

Jeśli jesteście właśnie przed żłobkiem lub przedszkolem i zastanawiacie się czy warto zainwestować w Katarka to śpieszę z odpowiedzią- warto. Nie bójcie się o mózg. Wbijajcie na www.katarek.pl, ale najpierw obczajcie zdjęcia, które powstały we współpracy Hanisławy, farbek i Katarka właśnie.

Jako, że przy okazji znalazłam starego Katarka, który to już jest mocno wyeksploatowany, postanowiłyśmy go odpisować. PIMP MY KATAREK!

*Zwrot wymyślony przez moją kochaną A., która to jest moim guru od żywienia, zdrowia i racjonalnego myślenia w kwestii macierzyństwa. Wspólnie praktykujemy luzowanie gumy w gaciach i tworzymy duet wsparcia w momentach krytycznych jak np. chęć potraktowania się lotem z dachu wieżowca, związanych z kryzysami macierzyństwa.

W celu obejrzenia całej galerii, kliknij w pierwsze zdjęcie poniżej.

_DSC0281matka-nie-idealna

matka-nie-idealna_DSC0302_DSC0310

_DSC0466_DSC0294_DSC0351_DSC0359_DSC0470_DSC0531_DSC0406_DSC0343_DSC0334

_DSC0440

matka-nie-idealna _DSC0425 _DSC0413

_DSC0566

_DSC0149 _DSC0172

_DSC0204 _DSC0071

_DSC0570 _DSC0588 _DSC0599 _DSC0629 _DSC0692

_DSC0239

10 Komentarzy/e
  • nat

    Odpowiedz

    Może i katarek jest dobry ale moje dziecie na widok sprzetu podpietego do odkurzacza odpala głosniki nie da sie . Najskuteczniejszy jest ten zwykly do hiperwentylacji starych. A i czasem nawet mały sie smieje bo matka głupio wyglada trzymajac jakas rurke w buzi 🙂

    • matka-nie-idealna

      Hania też się bała ale w pewnym momencie po prostu pozwoliłam jej się bawić odkurzaczem, który stał 24h/dobę w jej pokoju. Przeszło szybko 😉

  • M....lena

    Odpowiedz

    U nas też glut ściele się gęsto, ale póki co ten od przyszłych zębów. Pozdrawiamy

  • ita88

    Odpowiedz

    My Katarka używamy odkąd Zosia miała półtora miesiąca. Miałam problem z używaniem tradycyjnych aspiratorów, a mąż nie zawsze był w pobliżu. Młoda uwielbiała odciąganie i traktowała jak super zabawę nie było już greckiej tragedii jak przy tradycyjnych. Rodzina z początku patrzyłana nas jak na patologię bo podłanczaliśmy dziecko do odkurzacza. Z czasem sami chwalili. Teraz Zosia ma 10 miesięcy i cwaniara kombinuje jak się tylko da żeby nie grzebać jej w nosie. Wyjątkiem są ogromne kawałki jedzenia, które zatykają nos wtedy jakoś z bólem daje je sobie odciągnąć (jemy wg blw). Nagrodą za cierpliwość musi być jednak zabawa odkurzaczem inaczej noe przejdzie.

  • Anik

    Odpowiedz

    Ha ha ha. Uwielbiam twoje teksty. Wiem co to hiperwentylacja z rurka w buzi sluzaca do odsysania kataru. Jak kupowalam sprzet do glutow to pani w aptece sama mi zaproponowala takie cudo ktore podlacza sie do odkurzacza. Ja wywalilam galy i stwierdzilam ze chyba cos zle uslyszalam.

  • Mamatorka

    Odpowiedz

    My się na razie hiperwentylujemy, albo raczej robi to Mr Right. Katarek jest kuszący, ale Mała Zet ma pewne opory przed zbliżeniem się do odkurzacza ….

  • malaerka

    Odpowiedz

    nawet nie wiedziałam,że jest coś takiego! my na szczęście i odpukać milion razy nie musiałyśmy używać niczego na katar bo mała jak ma katary to tylko woda leci, a poza tym w swoim dwuletnim życiu miała może ze trzy razy katar-ale nie chodzi do żłobka , interesują mnie za to te farbki, które się pojawiają na zdjęciach.Pudełka jakby plakatówki ale przecież to nie to!

  • malina

    Odpowiedz

    katarek katarkiem, ale Hania jest prześliczna <3

  • Paulina

    Odpowiedz

    Ale się uśmiałam 🙂 nawet nie wiedziałam że coś takiego jest. Mój synek ma pół roku i jeszcze nie szukałam takich wynalazków. Dzięki za cenną podpowiedź 🙂

  • Damian Miąso

    Odpowiedz

    Ja także nie wiedziałam o istnieniu takiego urządzenia, człowiek ciągle się uczy czegoś nowego. Podoba mi się taki gadżet, chętnie go zakupie dla swoich dzieci.

Skomentuj