We dwie.

1 Komentarz

Kiedy jesteś mamą dzieci w ilości większej niż dwie pary rąk i nóg, czyli coś, co podchodzi pewną częścią człowieczeństwa pod masochizm, miło jest się czasami wyrwać gdzieś tylko z jednym dzieckiem i nie mówię tu o tym ledwie odrośniętym od ziemi.

Kiedy młodsze już nie szoruje dupskiem po podłodze i popełnia coś na wzór chodzenia, wyjada żwirek z kociej kuwety, ma GPS nastawiony na kierunek głowa-ława i generalnie więcej się rusza niż nie, człowiek zaczyna kombinować jakby tu i gdzie by tu, byle dalej od domu i tego ludzika, co oprócz chodzenia lubi wisieć na maminych spodniach. I wtedy nagle okazuje się, że randka ze starszakiem jest prawie jak wyjście na kawę z koleżanką.

Pomimo, że mówi to całkiem sensownie to i tak po czasie wyłączasz się i lewitujesz myślami przy młodszym. W pewnym momencie łapiesz się na tym, że nawijasz trzy i pół latce o wysypce w okolicach krocza młodszego po użyciu nowych pieluch i o nieprzespanej nocy pod batutą wyrzynających się zębów. Fajnie gdy Twój rozmówca sam woła siku i wie jak skoordynować umiejętność chodzenia z obranym przez Ciebie kierunkiem. Fajnie, jeśli słowa padające z jej ust znaczą coś więcej niż bezkształtne bulgotanie i wypuszczanie z ust śliny, z prędkością światła. Oczywiście, czasami coś tam rzępoli przy kasie w sklepie, że jajko niespodzianka, że kup mi to i tamto, że użyj karty skoro nie masz pieniążków ale generalnie fajnie jest, jak Twoja zdolność mowy nie ogranicza się do „powiedz maa-maa” i „nie wolno!”.

Generalnie lubię wychodzić z Hanką na miasto. Same, samiuteńkie. Tylko ja i ona. Moje zmarszczki mimiczne i jej wielkie, pełne ekscytacji oczy, że mama jest tylko w jej posiadaniu. Że nie musi się mną dzielić z pełnym pampersem i nie musi wchodzić w spółki z butelką mleka, serwowaną młodszej siostrze na parku w ławce. Że spełnię jej każde życzenie, chociażby o był lot w kosmos. Bo przecież chcę wynagrodzić tej małej dziewczynce każde „nie teraz”, „zaraz” i „bądź trochę ciszej bo obudzisz Nadię”.

I ja mogę trochę poczuć się małą dziewczynką, kiedy pytam czy kupimy sobie lody. Albo czy pójdziemy na huśtawkę tą, gdzie mogę pohuśtać się z nią. Albo wspinając się na ostatni poziom konstrukcji „na kulkach” bo przecież nie muszę pilnować żadnego pisklaka na dole. Lubię nasze wyjścia do kina i popcorn we włosach. Lubię te nasze beztroskie uśmiechy i brak konieczności gonienia gdziekolwiek. Wiem, że #2 jest pod najlepszą możliwą opieką. Wiem, że ja jestem pod najlepszą możliwą opieką.

Kilka dni temu wybrałyśmy się na basen. Bez całego mandżura w postaci butelek, mieszanek mlecznych, pampersów i chusteczek z przeznaczeniem do tyłka. Tylko ja, ona i dmuchana kaczka. Ludzie z pewnością pomyśleli, że od wielu miesięcy nie widziałyśmy wody innej, niż pod prysznicem, tudzież wymieszanej z pastą do zębów. Pisków, krzyków i śmiechów nie było końca. Ratownik co chwilę spoglądał niepewnie, czy aby na pewno powinnyśmy korzystać z basenu w naszym stanie upojenia. Upojenia radością.

Hanka skakała do wody, nurkowała w jacuzzi i próbowała odkryć fenomen nieśmierdzących bąbelków, które w wannie były synonimem sutej kolacji. I nagle poprosiła, żebym zjechała z nią po zjeżdżalni, na pontonie. Jak kiedyś lubiłam hardcorowe zabawy, tak teraz, stojąc przed paszczą niebieskiej rury, życie przewinęło mi się przed oczami. Trzydzieści razy zapytałam, czy aby na pewno nie ograniczymy się do brodzika o głębokości pół metra, ewentualnie nie posiedzimy w jacuzzi z osobnikami marki emeryt.

No i pojechałyśmy. Śmiem twierdzić, że Hanka zamiłowanie do adrenaliny ma po mnie. Oczami wyobraźni widzę ją, siedzącą na drzewie i pukającą w okno mieszkania, od strony balkonu. Bo mama mi powiedziała: „Tylko chcę cię widzieć”. No to widziała. Później dostała zawału a drzewo ścięli. Nigdy więcej nie miałam możliwości wejść po gałęziach do domu.

Kiedy myślałam, że w momencie wodowania pontonu w basenie wygrałam drugie życie, że chyba zacznę chodzić do kościoła bo takie rozrywki na pewno kiedyś skończą się w szpitalnym łóżku po przebyciu mikrozawału, ewentualnie na laryngologii bo nie sądziłam, że jestem w stanie wydobyć z siebie dźwięki tej częstotliwości, kiedy pan ratownik niemalże rzucił się do reanimowania mnie, moje dziecko chciało jeszcze i jeszcze.

– Mamuniu, tylko nie piszcz już jak mały kurczaczek. Robisz mi siarę.

Trzy i pół latce.

 

1 Komentarzy/e
  • Sylwia

    Odpowiedz

    Na stronie głównej bloga, ten nowy wpis nie jest widoczny, tzn. nie wyświetla się w najnowszych tekstach. Poza tym nie uaktualnia się też instagram, ostatnie zdjęcie jest znad morza. Nie wiem, może to tylko u mnie jest taki problem, ale wolę przekazać autorce ulubionego bloga 😉

Skomentuj