Wszędzie dobrze, ale w domu…

7 komentarzy

Przepraszam za nieobecność, ale aktualnie znajdujemy się z Hanisławą na wygnaniu. Remont idzie pełną parą, szpachlowanko, malowanko a kurz penetruje dziurki w nosie i włazi nawet pod skrzydełka podpaski. Po krótkich wizytach w domu kichamy z Haniutkiem i prychamy a kupy dziecka zamiast marchewkowego mają kolor grafitowego zmierzchu.
Niby dobrze nam tu u dziadków ale totalnego luzu nie ma. Nie to co w domu własnym, osobistym, gdzie można głośno bekać po gazowanym, puścić jakiegoś fiołka, gdy kręci w brzuchu. Hanisława niekoniecznie się krępuje, dziecię jeszcze nie wie, co to wstyd. Ja natomiast zaciskam pośladki, gdy tylko czuję, że zbliża się fala i gnam do łazienki niczym Struś Pędziwiatr. Czasami wyrwie się po drodze jakieś „mik mik” i wtedy dopada mnie wiele mówiący wzrok domowników. Pomimo, że mieszkałam tu ponad 20 lat, to po prawie 4 latach życia na swoim czuję się jak gość i tak też jestem traktowana.

Remont miał trwać 3 dni, no w porywach do 4. Dzień 6 minął a tu ani widu ani słychu końca. Do tego Hanisława w drugim dniu obczyzny wzięła się i zagorączkowała. Wiadomo jak to dziadki, panika że to pewnie ptasia grypa, to że za cienko ubrana na spacer, to że jednak za grubo i po co ja ich słucham, to znowu że kładę ją na ziemi na macie edukacyjnej na pewno przewiał ją halny z balkonu. Wezwałam czym prędzej Pana Tatę bo dziecię przelewało się przez ręce, zaaplikowałam Hanisławie do buzi truskawkowe, pełne cukru om nom nom* w celu zbicia gorączki i polecieliśmy na sygnale do przychodni. Po drodze zakładaliśmy się, że pewnie zaraz po wejściu do gabinetu dziecku przejdzie, tak też było. Zalecona obserwacja i w razie pogorszenia wizyta na następny dzień. Poobserwowałam całą noc, leżąc z Haniutkiem na jednoosobowym łóżku poskładana jak scyzoryk. Hania oczywiście spała w tradycyjnej pozycji „na Jezusa z Rio”, co kilka godzin przebudzając się w celu maminej kontroli. Gdy tylko widziała moją minę mówiącą „żesz cholera jasna, 38 i pół”, otwierała paszczękę czekając na truskawkową miksturę, a ja niczym rasowa piguła odmierzałam mililitry do strzykawy. Dotrwałyśmy sobie do rana, tzn. Hanisława dospała a ja uprawiałam jogę z cyckiem na wierzchu.
Dziecię wstało jak gdyby nigdy nic, częstując wszystkich naokoło soczystymi uśmiechami, ale termometr dalej pokazywał pogodę na Hawajach, pomimo truskawkowego om nom nom*. Wyklinając pod nosem rejestratorki w przychodni bo prędzej dodzwonię się do „Wielkiej Gry” niż któraś panna złamie tipsa podnosząc słuchawkę, spakowałam Hanisławę do samochodu i pojechałyśmy osobiście. Swoją drogą, dopiero będąc w rejestracji zrozumiałam, że dźwięk telefonu służy tam jedynie po to, by sygnalizować kolejny łyk herbaty, tudzież kawy. Po drodze wymyślałam regułkę, w razie gdyby sekretarka odmówiła mi przyjęcia, zastanawiałam się, czy znajomy policjant posiada pałkę do dyscypliny, by przerobić tej, która mi się narazi facjatę. Panie za ladą z dezaprobatą spojrzały na mnie, gdy przerwałam im „A widziałaś nowe zdjęcie Mariolki na fejsbuku? Nie? To popatrz. Ale się roztyła krowa, dobrze jej tak”, po czym poinformowała mnie, że „Pani, kolejka taka, że półtorej godziny czekania. No ale jeśli Pani chce to można czekać i zapytać czy pani doktor przyjmie dziecko, albo przyjechać o 14.”. Zastanawiając się, czy znajomy policjant ma aktualnie służbę, rozejrzałam się po poczekalni. Sto czterdzieści dzieciaków postanowiło się rozchorować akurat wtedy, gdy truskawkowe „om nom nom” przestało na Hanisławę działać. Matki ganiające za upoconymi dziećmi, wycierające z podłogi smarki, wszechobecny beatbox kaszlem i w rezultacie „O! Dzidzia! Mamoooo mogę zobaczyć?”, po czym wiszenie wszystkich obecnych prątkujących małolatów na wózku przekonały mnie, że jednak obrócę jeszcze raz do lekarza popołudniu. O 14 dzieci nagle przestały chorować i… Hanisława też. Gdy tylko pani doktor ją zobaczyła, powiedziała „Nie wygląda jakby była chora”. Diagnoza krótka „trzydniówka”, syrop za miliony monet, z którego Hania wypije ledwie naparstek. Cena przekonała mnie do tego, by wypić pozostałą resztę, bo szkoda złociszy. Drinka jakiegoś sobie i małżowi zrobię, chociaż w tej cenie to w klubie 4 dobre szklaneczki whisky z colą by się dostało.
Dzisiaj mija 3 dzień gorączki i 6 koczowania u dziadków. Mam nadzieję, że na tym koniec bo mnie się tęskni już dosyć mocno a w koszulce robią się żółte pachy. Dziadki przechodząc obok wstrzymują powietrze, cóż poradzić, w końcu wzięłam skarpetek na trzy dni.
W końcu wszędzie dobrze, ale…

*Om nom nom- dźwięk wydawany przez Hanisławę przy pochłanianiu zawartości strzykawy.

                                                           Chora Hanisława

7 Komentarzy/e
  • ~mamaAntosia

    Odpowiedz

    Ja wczoraj wróciłam z Antosiem z tygodniowego pobytu w szpitalu… Rotawirus. U nas w pomorskim jest epidemia. Uważajcie mamuśki. Nic przyjemnego.

  • ~Emilcia

    Odpowiedz

    Ja od poniedziałku przebywam z chłopakami w swoim rodzinnym domu taki mały urlop zdrowotny i trochę wytchnienia od babci 😉 tu na szczęście sama jestem tzn ja i moi mężczyźni 🙂 Haniu zdrówka :*
    P.S. MamoAntosia a czy szczepiłaś synka od rotawirusów ??

    • ~mamaAntosia

      Tak, szczepiłam. Rotawirusy i Pneumokoki. I jednak mój pediatra miał rację. To czy zaszczepię dziecko nie ma wpływu na odporność przy kontakcie z wirusem. Jeśli ma zachorować to i tak zachoruje. Teraz dostałam świra. Wyparzam wszystko po dziesięć razy i zakazałam odwiedzin pomimo totalnej obrazy kilku osób.
      Nie ma gorszego widoku niż maleństwo przypięte do kroplówki. W dodatku Antek usilnie próbował zjeść przewód.
      P.S Emilciu, zazdroszczę Ci:)

  • ~mama Igi

    Odpowiedz

    Blog przeczytałam w całości, nie mogłam się oprzeć:). Córcia śliczna, gratulacje.
    Moje Dziecię starsze tylko miesiącami, ale z tego samego roku. Blog czyta się strasznie przyjemnie, a Twoje poczucie humoru mnie powaliło:).
    Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy:).

  • ~Kika

    Odpowiedz

    Bardzo fajny blog. Czyta się go jednym tchem. Co do odbierania telefonów w przychodni to u Nas jest to samo. A jak się już dodzwoni to się okazuje że pani czy pan doktor ma już full pacjentów na dzisiaj. Ale to jeszcze nic. Moja córka przeszła niecały miesiąc temu ospę. Ma do tego zaległe szczepienie z zeszłego roku. Ale ze względu na przebytą ospę dostała odroczenie tegoż szczepienia na 3 miesiące i kolejne 3 ze względu na alergię wziewną na pyłki (zaczęło się pylenie drzew, potem dochodzą trawy). Czyli odroczona do września. A tu niedalej jak 2 dni temu przychodzi wezwanie do szczepienia. Te pielęgniarki muszą chyba dużo kaw wypić w ciągu dnia, że nawet nie mają czasu sprawdzić komu wysyłają wezwania do szczepienia. Dzwoniąc do przychodni usłyszałam, że pani sobie to zapisze, ale zobaczymy czy za 2 tygodnie nie przyjdzie kolejne wezwanie.

    • Matka-Nie-Idealna

      Ja pracowałam kiedyś w tej przychodni, w której teraz jestem zapisana z Hanisławą. Oczywiście wpis nie dotyczy „starych” sekretarek medycznych, które pracują kupę lat. Widzę, że nowe dziewczyny jeszcze nie ogarniają zasad funkcjonowania w tej przychodni, bo każdy krok na komputerze jest monitorowany przez szefostwo. Kwestia czasu aż zapukają do PUP-u 🙂

  • ~as

    Odpowiedz

    Fantastyczne poczucie humoru,moje gratulacje:)Pozdrowienia dla Pani i dla Hanisławy.

Skomentuj