Jak zmienia się życie po urodzeniu dziecka?

7 komentarzy

Fajnie mieć dwadzieścia parę lat i zero dzieci na stanie.

Głównym wypełnieniem Twojego umysłu jest weekendowa kupka siana nasączona tanim piwem z Biedronki a najważniejsze zmartwienie to jak rano dojść do toalety i nie porzygać się po drodze. I dlaczego budzisz się o siódmej a zegarek pokazuje czternastą? Wisisz głową nad kiblem i zastanawiasz się, kto tym razem ma na Ciebie haka w postaci imprezowych zdjęć gdzie tulisz twarzą klubową kanapę, napuchniętego brakarza albo robisz szpagat na dzielnicowym krawężniku i jak drogo będzie Cię kosztowało wykupienie. Na szczęście masz przed sobą całą niedzielę, duże łóżko i zapas seriali, nielegalnie ściągniętych z rosyjskich serwerów. Ewentualnie pod ręką samca, który sklepie niedzielnego Knorra z chińskim makaronem. Do porannej zmiany w Maku albo innej korporacji wytrzeźwiejesz a wątroba bez wątpienia zregeneruje się w 48 godzin.

Jesz to co aktualnie wpadnie Ci do ręki, czyli parówki. Głównym kryterium wyboru posiłku jest cena i stopień trudności w przygotowaniu. Prym wiodą dania w pięć minut, kura to towar luksusowy i dla studenta jego zdobycie równa się zakup papieru toaletowego przez naszych rodziców, 35 lat temu. W sensie, najpierw stoisz pół dnia w kolejce po korale z rolek papieru, który orze tyłek jak papier ścierny, a później przez miesiąc odrywasz po listku, by w rezultacie i tak wycierać się gazetą.
Jeśli jesteś mężatką, w grę wchodzi jeszcze schabowy, tudzież pizzeria za rogiem i słoiczki- oczywiście od mamusi. A tam pulpeciki, bigosik, chuje muje dzikie węże. I tak opierdolisz w trzy dni. Pierogi lepiłaś w życiu raz, co skończyło się remontem generalnym kuchni i pustą butelką po winie, potrzebną do wałkowania ciasta. Z zasady, butelka wina nigdy nie jest pusta. Sami wiecie, co dalej…

Przed pracą masz czas na pełny makijaż, śniadanie i poranną kupę. Gdy tylko pojawisz się w robocie, myślisz o fajrancie i zmywasz się do domu punkt 15. Nie bierzesz nadgodzin, jeśli nie musisz. To znaczy, z założenia szefa, zawsze musisz. Ale generalnie masz wszystko w dupie bo jak nie Mak to w chińskiej knajpie za rogiem szukają pomywacza. Praca raz jest, raz jej nie ma ale zawsze możesz zapukać w matczyne progi i zająć stare łóżko w rozmiarze 140/70 i przeczekać do kolejnego etatu, z czystymi skarpetami i brzuszkiem pełnym domowego rosołku.

Rzecz się ma trochę inaczej gdy przechodzisz najważniejszy test w życiu- test ciążowy.

Tutaj nie ma jednej dobrej odpowiedzi. Jedna ucieszy się z dwóch kresek, druga woli odpowiedź typu „fałsz”. Załóżmy scenariusz pt. „Zostanę mamą”. Umówmy się z góry, że to ten bardziej optymistyczny.

Kiedy już zejdzie pierwszy szok, pozbierasz gnaty z podłogi a głowę wyjmiesz z kibla, otrzesz łzy wzruszenia, pragniesz poinformować o tym drugiego zainteresowanego- przyszłego tatusia. Nigdy nie wiadomo tak naprawdę, czy tatuś z takiej wiadomości się cieszy bo jak pije to nie wiesz czy opija czy zapija. Jedno jest pewne, każda wiadomość typu „Kochanie, jestem w ciąży” to nokaut ciężką łapą Mameda Khalidova.

W myśl scenariusza optymistycznego, tatuś opił a Ty masz kaca. Kaca masz dobre trzy miesiące, 24 na dobę. Jak tylko śmiesz podnieść głowę z poduszki, pragniesz czym prędzej tam powrócić a mąż po tygodniu zastanawia się, czy zainstalować drugi tron w łazience. To takie trochę niesprawiedliwe gdy wiesz, że ani jutro ani za trzy dni nie wytrzeźwiejesz, podczas gdy ostatni szpagat na dzielnicowym krawężniku odbyłaś kilka miesięcy wcześniej.

W końcu dzieciątko się rodzi i wtedy dopiero zaczyna się impreza z syreną alarmową co 3 godziny. Zastanawiasz się, po kiego uja szlajałaś się po nocach, zamiast wyspać się na zapas.

Teraz najlepiej bawisz się w berka a szpagaty robisz w tiulowej spódniczce księżniczki z kocowego pałacu.

W kwestii jedzenia niewiele się zmieniło. Parówki dalej wiodą prym. Na drugim miejscu są rozmoknięte chrupki kukurydziane i spaghetti serwowane prosto spod dziecięcego krzesełka, w wersji zimnostrawnej- przeżutej. Starasz się gotować lepiej, pożywniej i smaczniej ale dziecko zdecydowanie nie pochwala Twojego niedawno odkrytego talentu kulinarnego na rzecz przemielonych świńskich raciczek.

Poranki zawsze wyglądają (pozornie) tak samo. Nie masz czasu ani na śniadanie, ani na poranną kupę ani na szpachlowanie twarzy. Cierpliwość tracisz trzy minuty po przebudzeniu dziecka i już o siódmej rano masz ochotę wrócić do przedszkola za trzy dni. Z błogością siadasz przy korpobiurku a do odbębnienia nadgodzin zgłaszasz się na ochotnika.

Generalnie, kiedy budzisz się rano o ósmej, na zegarku jest piąta trzydzieści. I nie, że nakarmisz, włączysz baję i poumierasz sobie jeszcze godzinkę albo trzy. Odpalasz akumulator i jedziesz macierzyństwo.

Macierzyństwo nie jest usłane różami, wyprowadza z równowagi a matka średnio trzydzieści razy na sekundę ma ochotę wysłać się w kosmos. Twoje mieszkanie wygląda jak sala zabaw połączona z wysypiskiem śmieci, samochód… A szkoda gadać.

Ale to właśnie w macierzyństwie jest najpiękniejsze. Poranki i wieczory. Przeżuta parówka i przemielony kukurydziany chrupek. Uśmiechy, buziaki i „kocham cię mamusiu” szeptane każdego wieczoru przed snem. Nieodłączna duma z każdego, absolutnie każdego sukcesu małego człowieka. I miłość, pomnożona razy milion.

7 Komentarzy/e
  • Joanna

    Odpowiedz

    Nic dodać, nic ująć 🙂

  • Paulina

    Odpowiedz

    Zgadzam sie. Moje Macierzynstwojutro bedzie mialo rowno rok 🙂 Tylko mi korpobiurka brakuje w codziennosci a tak to mam to samo… Swietny wpis, czytam regularnie wszystko

  • Zabiegana

    Odpowiedz

    Uwielbiam Twoją twórczość! Wiem wtedy,że poza wyidealizowanymi matkami są też na świecie te normalne nie-idealne;p

  • Milka

    Odpowiedz

    Bardzo fajnie napisane 🙂 Nie miałam problemu z krzywym patrzeniem na swoje macierzyństwo w pracy (pracuje w call center w Krakowie z językami obcymi). Dogadałam się z szefostwem i mogę pracować na 1/2 etatu. Mam czas i dla małego i dla siebie 🙂

  • Marta

    Odpowiedz

    Super napisane, od ponad 2 miesięcy czytam twojego bloga regularnie, co drugi dzień zaglądam czy pojawiło się coś nowego, czytając albo płacze lub śmieję się ale oczywiście po cichu by nie obudzić mego terrorysty nr 2 który obok śpi w łóżeczku i nie wywołać z pokoju obok terrorysty nr 1 z pytaniem: „Mamusiu czemu płaczesz?” Trzymaj tak dalej !!!

  • Aska

    Odpowiedz

    A moja trzyletnia co wieczor”Aska chodz poprzytulamy sie troche”Dla Ciebie szacun,ja chcialabym drugie,ale jak;)

  • lola

    Odpowiedz

    ja zazwyczaj sie nie zgadzam. schmaty, stereotypy i demonizowanie macierzynstwa, ktorre moze przestraszyc oczekujace na rozwiazanie ciezarne.

Skomentuj