2:1

2 komentarze

Długo zastanawiałam się, od czego zacząć. 

Czy wrócić prawie trzy lata wstecz, kiedy zaczęłam brodzić po mieliźnie? A może do dzieciństwa, szukając przyczyn jeszcze głębiej?

A później pomyślałam, że jest 31 lat dalej i trzy lata bliżej dna. W zasadzie to sama nie wiem, czy bliżej, czy dalej. Mam nadzieję, że pod koniec wpisu, Ty mi to wyjaśnisz.

Ten rok był dobry. Ba! Był rewelacyjny. Wszystko zaczęło się na początku 2018, kiedy nastąpił jeden z najważniejszych momentów w moim życiu. Wygrałam. Czułam, że po półtora roku walka, którą toczyłam zakończyła się przewagą po mojej stronie. 

Wyobraź to sobie. Wychodzisz z terapii. Nabierasz powietrza do płuc i… Czujesz. Czujesz zapach, czujesz jego świeżość. Powietrze wypełnia Cię od wewnątrz, po długich miesiącach wstrzymywania oddechu. Czujesz jak wszystkie mięśnie wiotczeją, jak serce raz za razem zaczyna uderzać. Słyszysz. Samochody jadące ulicą, ptaki wydające pierwsze głosy tej później zimy (lub wczesnej wiosny). I ten pierwszy oddech, pierwszy od wielu długich miesięcy, smakuje tak samo jak ten trzydzieści lat wcześniej. A nawet lepiej – bo ten jest świadomy.

Nie wiem jak określić lepiej ten dzień narodzin. Bo kiedy łapiesz oddech, kiedy czujesz, że Twoje zdrętwiałe serce uderza a na ustach maluje się świadomy uśmiech – rodzisz się. Wygrywasz.

I ja ten rok, od tamtego momentu wyciągałam, wyciskałam jak tylko mogłam. Założyłam firmę, zarobiłam dużo pieniędzy, objechałam połowę USA. Łapałam każdą chwilę. Byłam szczęśliwsza niż kiedykolwiek dotąd. Nauczyłam się doceniać chwilę, nie oczekiwać niczego. Nauczyłam się uśmiechać i śmiać bez powodu. Chłonęłam życie, wierzyłam, że nic mnie już nie jest w stanie złamać.


Wiesz co bardziej boli od własnej depresji? Depresja bliskiej osoby. Osoba, która nigdy nie cierpiała na to gówno, nie zrozumie chorego. A Ty patrzysz na kochaną osobę i chcesz jej pomóc ale wiesz, że ona, kurwa, tego nie chce. Łapiesz za rękę ale muskasz powietrze. Próbujesz z jakimiś motywacyjnymi gadkami, mając w głowie świadomość, że one pomagają chyba bardziej Tobie, niż choremu. Obchodzisz się jak ze szklanką ale i tak w końcu popełniasz jakiś błąd, który jednym podmuchem burzy ten misternie układany domek z kart samopoczucia.

Ona jest jak rak. Najpierw atakuje umysł. Czujesz jak ogarnia Cię lenistwo, niechęć, spadek motywacji. Na początku nie rozumiesz, dlaczego ciągle jesteś zmęczona, dlaczego nic Ci się nie chce. Nie rozumiesz, dlaczego tracisz orientację, nawet w znajomym otoczeniu. Dlaczego zapominasz to, co działo się trzy minuty wcześniej. Słuchasz ale nie słyszysz. Czytasz bez zrozumienia.

Bywają momenty, kiedy masz sto myśli na sekundę, a bywają takie, że w głowie i w sercu masz pustkę. Bywają momenty kiedy się śmiejesz i myślisz, że wszystko przeszło, a bywają takie, kiedy płaczesz bez powodu, myślisz, że nikt Cię nie rozumie. Ale najgorsze z tego wszystkiego są chwile, kiedy nie czujesz nic. Czujesz się totalnie wypłukana z uczuć. Tak, jakbyś stała obok i obserwowała jak ktoś Tobą steruje. Wszystkie rzeczy wykonujesz mechanicznie, często gubiąc się we własnej kuchni lub próbując sobie przypomnieć, co jeszcze powinnaś zrobić zanim położysz się wieczorem do łóżka. Zaczynasz stwarzać zagrożenie sama dla siebie. Zachowujesz się jak małe dziecko, nierozumiejące zasad funkcjonowania człowieka ani świata. Bolą Cię mięśnie, czujesz jakbyś była chora. Śpisz. Nie jesz. Lub jesz za dużo.

Na początku próbujesz jeszcze jakoś walczyć. Uśmiechasz się, trochę na siłę. Myślisz, że to chwilowy spadek nastroju, że jutro będzie lepiej. A gdy nie jest, zakładasz maskę, wypierasz myśl o tym, że możesz mieć problem. Przecież zawsze byłaś silna, zawsze samodzielna i zawsze sobie radziłaś. To Ty byłaś podporą innych a teraz sama potrzebujesz ściany, która nie runie, kiedy się o nią oprzesz.


Nie wiem, kiedy się zaczęło. Ale zaczęło się tak, jak na początku. Moja motywacja spadała na łeb na szyję. Firma budowana od wielu miesięcy zawisła w powietrzu. Nie miałam siły wstać, nie chciało mi się nic robić. „Ale jestem leniem” – myślałam. A później rozwalił mnie rozgotowany makaron. Rozłożył mnie emocjonalnie na łopatki. Zdemotywował. Każde niepowodzenie zaczynało przybierać postać życiowej porażki. Bez znaczenia, czy była to niezrealizowana kampania reklamowa czy rozładowana bateria w telefonie. Uśmiech stał się próbą oszustwa – przede wszystkim samej siebie. Że jeszcze coś ze mnie zostało, że przecież mnie to już nie dotyczy. Zaczęła się obojętność, przeplatana z chwilami radości i totalnych uczuciowych zjazdów. Stałam się taką źle nastrojoną gitarą. Chciałam grać pięknie, w międzyczasie podcinając sobie sama struny.

Otoczenie nie wie, co się dzieje. Ludzie myślą, że stroisz fochy, że wiecznie coś Ci nie pasuje. Że masz podły charakter. Zaczynają się jazdy. Krzyczysz na dzieci, kłócisz z mężem, wkurzasz na przyjaciółkę. Wszyscy są poirytowani Twoim zachowaniem. Tym, że nie wiesz, czego chcesz, że zmieniasz zdanie pięć razy na sekundę. Jesteś rozemocjonowana na zmianę z brakiem jakiegokolwiek czucia. Każde przykre słowo dotyka Cię po stokroć.

Tracisz poczucie własnej wartości. Zaczynasz wierzyć w słowa innych, tak bardzo niesprawiedliwe i wynikające nie z Twojej winy. To ona jest winna. Kroczy za Tobą krok w krok, wyciągając długie chude ręce w najmniej oczekiwanych momentach. Kiedy jest dobrze, pozornie trzyma się daleko. A później uderza z całą swoją mocą. Pierdolnięcie, które kładzie Cię w jednej sekundzie na macie. Zaczynasz myśleć, że jesteś złym człowiekiem, nie rozumiejąc tak naprawdę do końca, co się z Tobą dzieje.

Nie wiesz, jak sobie poradzić ale nie chcesz prosić nikogo o pomoc. I oczywiście – będą pretensje. Rodzice będą pytać, czy ich nie potrzebujesz, bliscy będą zirytowani, że o niczym nie mówisz. Ale Ty w tej walce czujesz, że nikogo nie potrzebujesz. Staje Ci się to obojętne.


Rok temu obiecałam sobie, że nic mnie nie złamie. Czuję jej oddech na karku, słyszę jej kroki tuż za mną. Wiem, że jest i czeka na gorszy moment. Wiem, że czeka kiedy znowu będzie mogła wciągnąć mnie w swój niebyt. Czuję jej zimno, kiedy nachyla się nad moim uchem, szepcząc „chodź”. Trzymam się jeszcze w pionie, kurczowo chwytając dobre chwile. Bywają momenty, że chcę milczeć a bywają takie, że ostatkiem sił wstaję i idę przed siebie, łudząc się, że tym razem się uda bez terapii. Że to jeszcze nie ten moment, kiedy powinnam poprosić o pomoc.

A może ten?

2 Komentarzy/e
  • Magda

    Odpowiedz

    A powiedz mi prosze, ile czasu trwa przejście z jednej fazy, tej początkowej, gdy jesteś leniem dracym mordę na wszystkich wokol do fazy, w ktorej zaczynasz popadac w nicosc? Bardzo prosze o odpowiedź.

    • matka-nie-idealna

      Szczerze? Nie wiem. Za pierwszym razem było to dla mnie wiele miesięcy. Przy nawrocie, zaledwie kilka dni. Ale tym razem już wiedziałam, co się kroi. Może dlatego…?

Skomentuj