A jak zmienił się Twój stosunek do macierzyństwa, na przestrzeni kilku lat?

3 komentarze

Patrząc na Waszą reakcję związaną z Prima Aprilisową informacją o zamknięciu bloga, stwierdziłam, że poziom moich żartów jest co najmniej żenujący. Niemniej jednak, to miłe, że stajecie w futrynie i nie pozwalacie mi walnąć drzwiami tego internetowego miejsca.

A jeśli ktoś uwierzył w ten niezbyt wysublimowany żart, ten trąba.

Ale my dzisiaj nie o tym.

Pamiętacie ten czas przed narodzeniem pierwszego dziecka? Czas, kiedy połykałyście poradniki, wciągałyście nosem artykuły o wychowaniu, a na szkole rodzenia siedziałyście w pierwszej ławce?

Ja też nie…

Pamiętam tylko, że miałam masę ambitnych planów, które skończyły się… Prędko się skończyły. Zwłaszcza, że byłam pod notorycznym ostrzałem rodziny i znajomych, którzy na wieści o moim sposobie wychowania wiercili palcem dziurę w skroni. W pewnym momencie zaczęłam odpuszczać. Trochę z powodu pocisków lecących w moją stronę, trochę dlatego, że każdy wiedział lepiej, jak mam wychowywać moje dziecko, a trochę z lenistwa. Co się zmieniło na przełomie sześciu lat rodzicielstwa?

Róż.

Na wstępie umówmy się, że róż jest zajebisty. Tylko ja do tej zajebistości musiałam dojrzeć bo kiedyś… Nienawidziłam różu.

I to wcale nie jest żart. Przy Hance gardziłam tym kiczem. Z biegiem czasu okazało się, że moje dziecko wcale nie przepada za moro i czernią, a na widok różu i cekinów dostaje niekontrolowanego ciągnięcia za rękaw i wykrzykiwania „kup mi mamusiu, błagam kup!”. Autentycznie, jakby ktoś w jednej chwili odłączył jej mózg i podłączył tam wielką dyskotekową kulę. Aktualnie nadal niezbyt chętnie ubieram ją na różowo bo… Ten kolor zwyczajnie mi do niej nie pasuje. Nadka za to wygląda dla mnie w różu jak cukiereczek z tym, że ona z kolei różu nie cierpi i ceduje tą przyjemność na starszą siostrę.

Sól.

Ja pitolę, ile przeszłam wojen z babcią czy Grześkiem na temat soli. Wszyscy pukali się w głowę, kiedy gotowałam Hance osobne potrawy, bez zawartości soli. Do teściowej na niedzielny obiad nosiłam własny rosół dla dziecka, a moja mama zawsze gotowała wszystko w dwóch garnkach – dla nas i dla Hani. Miało to swoje plusy, bo podczas wizyt w szpitalach, moje dziecko dojadało obiady po wszystkich dzieciach w sali. A wiadomo, że szpitalny obiad od tektury różni się tylko konsystencją.

W ten sposób, Grzesiek do dzisiaj używa bardzo mało tej przyprawy, na co ja reaguję permanentnym dosalaniem wszystkiego. Oczywiście walka przeszła mi, kiedy byłam w drugiej ciąży i przykuta do łóżka musiałam się zdać na kuchnię Grześka. I nagle okazało się, że moje dziecko wcale nie płonie w zetknięciu z solą.

Pomoc.

Od początku było wiadomo, że jestem alfą i omegą w wychowywaniu dziecka. Ja najlepiej wiedziałam, czego mu potrzeba, znałam każdą myśl córy. Nie chciałam prosić nikogo o pomoc i na wszystkie dobre rady reagowałam alergicznie.

Sześć lat później, bardzo chętnie dzwonię do rodziców lub teściów z pytaniem, czy nie chcą przygarnąć szkodników. Kiedy teściowa asekuracyjnie pyta, co może, czy może, co ugotować, jak ubrać itp, zawsze odpowiadam „Róbcie co chcecie. Jest pod Waszą opieką”. Po rady też chętnie sięgam. Zwłaszcza wtedy, gdy pozwolą one mi się wyspać.

TV i tablet.

Przyznajcie, kto przed narodzinami pierwszego dziecka zarzekał się, że nie da dziecku tableta, telefonu lub nie włączy bajki w telewizji i wytrwał w tym postanowieniu?

Mi przeszło w momencie, gdy musiałam iść do kibla. Dzisiaj zastanawiam się, jak ludzie wychowywali dzieci bez Mini Mini i Śpiewanek na You Tubie? Zwłaszcza w weekend o poranku?

Słodycze.

Historia podobna jak z solą. Z cukrem wytrwałam długo, bo niemal do trzeciego roku życia Hanki. Wszyscy dookoła huczeli, że marnuję jej dzieciństwo wpychając w nią marchewkę lub jabłko, a nie kawałek czekolady. Na szczęście jeszcze nikt nie odebrał mi praw rodzicielskich, a moje dziecko nie pozwało mnie o straty moralne.

Niemniej, słodycze dzisiaj je. Pod kontrolą. Nadal wyznaję zasadę, że w trosce o jej zdrowie, muszę zjeść wszystko pierwsza.

Spacery.

Trzy godziny dziennie – taki był zamiar. Przez pierwszy rok życia, może półtorej, biegałam z Hanką na dwór niezależnie od pogody. W imię odporności, dotlenienia i innych idei, mających się nijak do dzisiejszej rzeczywistości. Niestety, żeby wyjść z dziećmi na spacer, muszę pakować je do auta i jechać do miasta, na co niestety nie mam czasu. Na szczęście mam ogród, w którym mogę kontrolować dzieciaki w czasie pracy, więc w okresie letnim dotleniają się same.

Hanka.

Na początku wściekałam się, gdy ktoś mówił do Hani – Hanka. Serio – na dźwięk tych pięciu liter wyciągałam umysłowego Kałacha. Dzisiaj Hania jest dla mnie Hanką Chuliganką tudzież Hanką Przytulanką.

Karmienie piersią.

Wiele lat temu miałam bardzo restrykcyjne podejście do karmienia piersią. Chciałam karmić co najmniej do drugiego roku życia dziecka. Prawdopodobnie przez pranie mózgów na szkole rodzenia. Moje początki z KP były ciężkie. Nie potrafiłam przystawić dziecka do piersi, położne niewiele pomagały mi w tym temacie. Grzesiek kupował mi sryliardy nakładek, maści, wycinał dziury w koszulkach, spod których wyglądała macierzyńska masakra mlekiem płynąca. Wydawało mi się, że jeśli nie przetrwam to będę złą matką. Niestety, o kobietach, które poddały się w tej nierównej walce lub w ogóle jej nie podjęły, również myślałam, że są złymi matkami.

A później okazało się, że Hanka nie toleruje smoczka ani butelki, która miała zastąpić mnie, kiedy na przykład chciałam wyjść na zakupy. Moje dziecko jadło co godzinę, z zegarkiem w ręku. Wiele razy biłam się z myślami, rezygnowałam z własnych potrzeb (jak chociażby prysznic!), bo ona na mnie wisiała 24/7, zasypiała tylko przy piersi.

Kiedy w wieku 9 miesięcy pierwszy raz wypiła mleko z butelki, popłakałam się ze szczęścia.

Nadia miała od początku być karmiona mieszanie. Gdy w wieku 3 miesięcy odrzuciła pierś… Nie było mi nawet przykro. Otworzyłam sobie piwo.

Składy produktów.

Dawno temu miałam pierdolca na punkcie składów produktów, nie tylko tych dziecięcych. Moje zakupy z 15 minut wydłużały się do 45, bo googlałam wszystkie E zawarte w składzie. Dzisiaj chyba po prostu wolę żyć w błogiej nieświadomości.

Objaw ten, z resztą jak wszystkie powyższe najpewniej łączył się z bardzo niebezpieczną chorobą niektórych matek – odpieluszkowe zapalenie mózgu. Na szczęście przy drugim dziecku popuściłam trochę luzu w gaciach.

A Wy macie na swoim koncie jakąś rodzicielską ewolucję? Zmieniliście swoje zasady z biegiem lat?

3 Komentarzy/e
  • Justyna

    Odpowiedz

    O mamo „Gdy w wieku 3 miesięcy odrzuciła pierś… Nie było mi nawet przykro.” Mi też ulżyło jak w piątym miesiącu dziecię zaczęło jeść z butelki, bo wyjście na spacer graniczyło z cudem, tak ciągle był głodny. Więc te wszystkie stwierdzenia: nie możliwe żeby pokarm był za słaby, trzeba często przystawiać dziecko do piersi nijak się mają do rzeczywistości. Nie jesteśmy królowymi i nie możemy całego

  • Agnieszka

    Odpowiedz

    Jestem w pierwszej ciąży, czytam poradniki, chodzę na szkołę rodzenia, mam plany, chcę karmić piersią co najmniej rok, nie chce solić, nie chcę słodzić, nie chcę dawać słodyczy… czyli mówisz, że wszystkie moje plany pójdą się j***ć? 😉 a tak serio, plany mam. Jak wyjdzie- zobaczymy.

  • Baby Tula

    Odpowiedz

    Gratulacje za wytrwałość i zdrowe podejście 🙂 Wiele przemyśleń w jednym miejscu, bardzo miła lektura. Na pewno da do myślenia wielu obecnym i przyszłym mamom.

Skomentuj