Baba za kierownicą? Nie, matka.

10 komentarzy

Znasz to. Każdy to zna. Suniesz sobie suchą szosą, zatapiając pośladki w wygrzanym prywatnymi prądami fotelu. Nie ważne czy jako kierowca, czy jako pasażer. Zakładamy pierwszą opcję. W głowie rozbrzmiewa ci ulubione radio, kierownica drga od basów. Tu dziurka, tam wyrwa, polskie drogi panie. I nagle twój spokój zostaje zakłócony. Twój słownik inwektyw staje otworem a ty szukasz odpowiedniego słowa by ochrzcić to, co stanęło na twojej drodze. 

W tych czasach prawo jazdy może zrobić prawie każdy. I prawie każdy niestety prawko ma. Łatwo też kupić auto, wystarczy zastawić złote zęby w lombardzie i za dwa koła można kupić trupa od wujka Kazia. I niestety zbyt wiele osób samochód ma.

Ja swoje prawko zrobiłam dosyć „późno” bo już na studiach. Pamiętam kisiel i podniecenie na miarę pierwszego prawdziwego „ślimaka” w bramie pod szkołą, gdy tato przekazywał mi kluczyki do poczciwej babcinki Mazdy. Stara była, rdzą pierdziała. Ale była moja własna, moja osobista. Kolor trochę nie ten, patrząc z perspektywy czasu kojarzył się z ciążowymi mdłościami. I wydech dawał po garach, prawie jak tuning gwoździem. Ale moja była, ukochana.
I dobrze mi ta Mazda zrobiła. Najpiękniejsze wspomnienia z nią miałam. Zwłaszcza wtedy gdy na środku ronda sraczkę zrobiła. Akurat gdy korek był na trzy kilometry. W środku dnia, w upale plus milion stopni padła biedna trupem. A później puściła dym spod machy bo bida tak się zagrzała, że płyn chłodniczy wyparował. Bo tatuś zapomniał mi powiedzieć, że chłodnica zesrała się jakieś pół roku wcześniej. A że zima akurat wtedy była to mu wypadło z głowy. Kochany tatuś. I dwóch panów, którzy mnie spychają z tego ronda pamiętam.

W każdym razie Mazda dobrze mi zrobiła bo nauczyłam się jeździć. Nic w niej nie było, absolutnie nic. Żadnych rozpraszaczy, żadnych bajerów, cudów na kiju. Nawet okna się nie otwierały, co było lekkim dyskomfortem podczas letniego piekarnika. Żeby zmienić bieg trzeba było się zaprzeć nogami. No to się zapierałam i razu pewnego odpadła mi skrzynia biegów. Ot tak po prostu wyleciała na ulicę. O! I klakson nie działał. No to sobie przeklinałam pod nosem, w nadziei że blondyn ze Skody czkawki dostanie. Piękne to były czasy.

Od tego momentu było jeszcze kilka aut, każde nauczyło mnie czegoś nowego. Niestety żadne nie nauczyło mnie bycia kierowcą- rodzicem.
Kiedy jesteś matką, samochód to rewelacyjne udogodnienie. Pakujesz młode do fotelika i niezależna od nikogo lecisz do galerii handlowej lekarza. Nie prosisz się nikogo, nie ustawiasz wizyty szczepiennej pod drugie zmiany męża. Jest dobrze.

Znasz to doskonale. Wsiadasz do samochodu, instalujesz dziecko w foteliku. Odpalasz silnik, wrzucasz bieg. Ona też wrzuca. Najpierw pierwszy:

– Mamusiu?
– Hę? – mruczysz pod nosem i kiwasz głową prawo-lewo. Nic nie jedzie, dwójka.
– Kupa.- Ja pierrrrrr….
– Kochanie, zaraz będziemy na miejscu.
– Mamusiu?
– Kupa jus.

A później jest już po bandzie: „Mamusiu, misiu spatł!”, „Mamusiu jizak, cem jizaka!”, „Mamusiu jizak telas!”, „Mamaaa! Piosenka!”.

– No dobrze kochanie, co zaśpiewamy?
– Hej, hej.
– (Szzzz qwa- w myślach). Hej hej, na pierwszy rzut oka. Hej hej, nie widać, że kocham.
– Nie mama! Nie to ! Hopsasa.
– My jesteśmy krasnoludki, hopsasa, hopsasa.
– Nieee! Mamaaaa! Odótek!
– Ogórek, ogórek, ogóre…
– Mama nieee..! Buuuu…! Łaaaa…!- sioooorb- Mammma, buuu…! Mmmaa… Buuuu…!

I motasz się jak opętana, nurkując pod fotelem w poszukiwaniu misia, odwijasz lizaka, śpiewasz piosenkę, wycierasz rzygi, opanowując histerię trzeciego stopnia, ogarniając każde „nudzi mi się”, szykując jedzenie, licząc „duzie ata” po drodze, wyjaśniając „Haniu, dzieci nie mogą mówić 'kulwa’. Mamusia jest duża… Nie 'jeć ciulu’ też nie można” i tak dalej i tak dalej. Armagedon kolego, wymiękasz przy dziecku w samochodzie.

Jeśli auto przed tobą jedzie zygzakiem lub nagle staje na poboczu drogi, wielce prawdopodobne, że akurat ktoś na podłodze samochodu szuka smoczka.

I aż chce się zamontować w aucie tabliczkę z napisem: „Rozmowa z kierowcą w czasie jazdy zabroniona”.

Albo: „Uwaga, matka w samochodzie!”.

10 Komentarzy/e
  • Ola Jurkowska

    Odpowiedz

    Dobrze, że foteliki są obowiązkowe. Bo tak to przynajmniej dziecko unieruchomione i na kolana się nie pcha, za ręce i nogi nie ciąga:) Ale łatwo nie jest, to fakt:) Z drugiej strony te „mamo siku!” „mamo kupa” „mamo będę rzygać” nauczyły mnie błyskawicznego znajdowania miejsca do zaparkowania, nawet tam, gdzie na pierwszy rzut oka zaparkować się już na prawdę nie da 🙂

  • anjanka

    Odpowiedz

    Młoda zaczyna powoli czytać, więc tabliczka by w końcu miała sens.
    Bardzo się cieszę, że syn juz bez smoczka, nie muszę nurkować 🙂

  • malaerka

    Odpowiedz

    moja mała próbuje się wyplątywać z fotelika 🙂 jak nie ma kogoś obok.
    Popłakałam się czytając końcówkę wpisu a ciul rozłożył mnie na łopatki, Oliwka dziwnie na mnie patrzyła bo miałam ją na kolanach 🙂 nie wiedziała co się z mamą porobiło 🙂
    Dzięki za poprawę humoru, pozdrawiamy

  • Gosia Gosiaczek

    Odpowiedz

    Jesteś zarabista babka. Uwielbiam to co przekazujesz nam w swoim blogu. Prwawdziwie do bólu.
    Jest moc ?

  • Facet

    Odpowiedz

    Zamiast zielonego listka taką naklejkę wielkości połowy klapy bagażnika. Tyyyyyyy. To jest dobry pomysł na biznes. Bycie szoferem dziecka uczy kreatywności i wyrabia gibkość

  • Felia

    Odpowiedz

    Heh, jak zwykle wszystko przede mna. 🙂 Na razie mlody nie robi problemu w samochodzie – zwykle zaaypia. Ciekawe jak bedzie, gdy podrosnie.

  • Anik

    Odpowiedz

    Ha ha ha. Kolejny supet tekst.
    Ja chyba jestem szczesciara bo moje dziecko uwielbia jezdzic samochodem i jest wmiare grzeczny. Jak zaczyna sie nudzic to mam torbe z ksiazeczkami, zabawkami i obowiazkowo chrupki kukurydziane. Ciumka se ta chrupke obserwujac co sie dzieje za oknem i jest mega szczesliwy. Tylko nie wiem co by sie dzialo przy jakirjs dluzszej podrozy

  • Ania

    Odpowiedz

    Mam tak dolby surround! Dokładnie tak! Picie, mamowanie, sikanie, rzyganie i autko pod siedzeniem i tragedia bo się złamał herbatnik…. Chce taką tabliczkę! Nakleję na tył i oba boki 😀 A i może na przód też by się przydało jak kierowców ciężarówek 🙂

  • Api

    Odpowiedz

    Nie mam dziecka ale kazdy Twoj post daje mi duzo radochy i przemyslec na temat przyszlych dzieciow:) oby tak dalej bo dajesz duzo energii i usmiechu nie jednej kobiecie!

  • Meg

    Odpowiedz

    Ja jestem kierowcą od niedawna (3 tyg?) i od początku jeżdżę z moim dwulatkiem. Ach, jak dobrze znam to o czym piszesz! U nas jest: „Jedź, guda!” (= jedź, kurde! na szczęście mąż częściej mówi kurde niż to drugie) i mały pogania niemrawych kierowców. Ostatnio na trasie otwierałam butelkę z dzióbkiem i podawałam pasażerowi z tyłu a nigdy nie sądziłam, że na tym etapie już będę robić coś poza samym prowadzeniem. Można???? Można 🙂

Skomentuj