Boję się macierzyństwa.

2 komentarze

Sześć lat po tym, jak wystartowałam w zawodach, w których nagrodą jest niespierdolenie czyjegoś życia, nie ma rzeczy, której bałabym się bardziej niż macierzyństwa.

I chociaż codziennie uczę się nie martwić na zapas, to bywają momenty, które spływają strużką tuszu po policzku i odbijają się mokrą plamą na poduszce. Bo całe to macierzyństwo, ten mały człowiek uczepiony nogawki od spodni przeraża mnie, w całej swojej postaci.

Boję się, że któregoś dnia coś zepsuję. Skruszę człowieka, który oddał w moje ręce każdy milimetr swojego serca. Który rodząc się, włożył w moje dłonie swoją duszę i powiedział: „Masz, zrób coś z tym”. Równie dobrze mogli mnie wsadzić do Dreamlinera i kazać okrążyć Ziemię trzy razy, z pięcioma międzylądowaniami na samodzielne tankowanie. Oczami wyobraźni widzę pierdyliard guziczków, które wciskam na oślep, ciągnę za ster i wypijam butelkę wina na skołatane nerwy.

Boję się za każdym razem, kiedy zostawiam dzieci pod opieką babci, cioci czy choćby samego taty. W głowie krąży mi świadomość, że nikt nie zaopiekuje się nimi tak jak ja. Nikt nie zrobi obchodu późnym wieczorem, żeby zakryć kołdrą wszystkie stopy, odłączyć od gniazdka wszystkie lampki i odsunąć od brzegu łóżka wszystkie głowy. Nikt nie będzie spoglądał na nie czujnym okiem, kiedy na gazie pyrka wrząca zupa. Nikt nie pomyśli o tym, żeby schować ostry nóż, który z pewnością wychwyci czujny wzrok młodszej. Nikt nie wstanie o pierwszej w nocy sprawdzić, czy zamek w drzwiach wyjściowych jest przekręcony, a klamki w oknach zamknięte na kluczyk. Nikt nie włączy świateł na schodach w razie, gdyby któreś z dzieci zechciało wyjść w środku nocy ze swojego pokoju. Nikt nie domknie drzwi w pokojach po to, by zerwać się na dźwięk trzaskającej klamki.

Boję się, że nie będzie mi dane doczekać tych chwil w życiu moich dzieci, z których jedna będzie ważniejsza od drugiej. Że któregoś dnia los postawi na mojej drodze przeszkodę, której nie będę w stanie przeskoczyć. Że postanowi zakończyć moją historię w momencie, który zawsze będzie zbyt szybki i zbyt nieodpowiedni.

Boję się tego, że to co teraz wydaje mi się być najlepsze dla moich dzieci, za dwadzieścia lat odwróci się przeciwko mnie. Że miłość, wartości i szczęście, które pompuję w dwie małe istoty, będzie niewystarczającym fundamentem w czasie buntów, oskarżeń i słów pieczętujących moje rodzicielskie porażki. Sama myśl, że to co pielęgnuję dziś jak największy skarb, mogłoby zniknąć przez źle postawiony krok, spędza mi sen z powiek i pompuje wyrzuty sumienia w mój matczyny umysł. A później wstaję rano i znowu drę mordę po to, by wieczorem obiecać sobie, że jutro już nie będę.

Bardziej niż śmierci własnej, boję się, że w którymś momencie mojego życia zabraknie Grześka. Że coś lub ktoś postawi między nami ścianę. Że człowiek, który wypełnia moje serce po brzegi zniknie niespodziewanie. Dlatego czekam za każdym razem, kiedy on wsiada na motor. Spoglądam z niepokojem w okno, gdy biega pół godziny dłużej niż powinien, a na dworze jest już ciemno. Sprawdzam po cichu bieżniki w jego oponach i wściekam się, kiedy przez cały rok jeździ na letnich. Wściekam się, gdy odbiera telefon w czasie jazdy, lub spogląda w wiadomości na ekranie komórki. Kłócę się z nim, kto ma umrzeć pierwszy i kto bez kogo nie da sobie rady. I tak od prawie dziewięciu lat, codziennie wpadam w coraz większą paranoję, a moją głowę przepełnia myśl, że bez niego nie chcę.

I na końcu tej krótkiej listy, chociaż wcale nie najmniej ważne. Boję się, że nadejdzie dzień, w którym będę musiała walczyć o zdrowie swojego dziecka. W którym zwykła grypa czy jelitówka, będą jedynie miłym wspomnieniem minionych problemów. Boję się dnia, w którym będę zmuszona zapukać do bram piekieł z ofertą, w której na szali będzie moja dusza. Boję się pijanych kierowców, którzy mogą odebrać moje marzenia i ludzi, dla których krzywdzenie innych nie jest problemów. Boję się, że nie będę w stanie ponaklejać wszystkich plastrów na dziecięce kolana. Boję się, że teraźniejszość, że zwykła szarość dnia codziennego mogą prysnąć jak bańka mydlana. Tuż nad moją głową, na wyciągnięcie ręki.

I chociaż wiem, że nie mam wpływu na przyszłość, a zamartwianie się nic nie da, to dzisiejszego wieczoru znowu przykryję odkryte stopy i zapalę światło na schodach. Krzyknę dwa razy, pewnie nie potrzebnie, a później będę miała wyrzuty sumienia. Powiem Hance, że jestem z niej dumna i jej esencją mojego życia. Zapytam Nadii, którego palca u stopy mogę zjeść, po czym schowam ją w ramionach, mówiąc że kocham ją nad życie. Burknę coś do Grześka, co będzie efektem zmęczenia i wydarzeń ostatnich dni, a później schowam stopy między jego uda, kiedy położy się pod tą samą kołdrą. W końcu zasnę z myślą, głęboko świdrującą moje wszystkie strachy, a jednocześnie bezpieczna bardzo.

Zdjęcie: https://unsplash.com/photos/vL300WiTaMs

2 Komentarzy/e
  • Iza

    Odpowiedz

    Ja najbardziej boje się, że zniknę nagle bo stanie się coś strasznego i wtedy nikt nie zajmie się odpowiednio moimi dziećmi. Szczególnie córcią bo ona jest chora na cukrzycę a tą chorobę trzeba dobrze kontrolować i niestety nikt oprócz mnie nie ogarnia tematu. Ja wstaje w nocy mierzyć jej cukier, tylko ja wiem ile podać jej insuliny do posiłku itd..więc boję się co by się stało gdyby mnie zabrakło

Skomentuj