Bunt dwulatka. Jak przeżyć i nie oszaleć?

11 komentarzy

Sprawa wygląda następująco. Robisz cowieczorną prasówkę, przeczesujesz sieć i nagle Internety śmieją ci się w twarz. Trafiasz bowiem na tytuł „Jak być szczęśliwą mamą zbuntowanego dwulatka”. Po pierwszej reakcji, którą jest przytulenie czołem ściany i strzeleniu klasycznego facepalma stwierdzasz, że autor chyba przyćpał coś przed urodzeniem tekstu.

Na początku wyjaśnijmy sobie jedno. Hania z reguły jest grzecznym, ułożonym i miłym dzieckiem (rosnę, puchnę, ćwir, ćwir). Czasami jak to na już całkiem rozumną dwulatkę i moją krew przystało, odbija jej jakaś szajba. No bo… czyje dziecko w tym wieku tak nie miało, palec do góry. Panią po prawej w drugim rzędzie prosimy o zgłoszenie się do Instytutu Badań nad Zjawiskami Paranormalnymi, celem eksperymentalnego przedstawiania swojego rzadkiego okazu.

Jeszcze jakieś trzy- cztery tygodnie temu gdy ktoś wspominał o buncie dwulatka, cieszyłam się w duchu, że mnie to omija. Jako, że życie bywa przewrotne, moje przekonanie pokazało mi gest Kozakiewicza i wystawiło cierpliwość na próbę. Razy milion prób. W rezultacie moja cierpliwość na dzień dobry wita mnie białą flagą i twierdzi „stara, radź sobie sama”. Czym się na przykład taki bunt objawia? Ano na przykład tak, że wychodzimy rano do żłobka. Skwar na zewnątrz plus tysiąc stopni Celsjusza. Na tarczy pół godziny do gniewu korpowodza. Gdy wystawiasz na dwór ułamek ciała, momentalnie oblewasz się potami. I ja się tym potem oblałam już w momencie próby odklejenia Królewny od podłogi. Każdorazowa próba podejścia do ziejącego ogniem i kłapiącego paszczą potwora kończyła się chęcią zamontowania sobie rękawów wiązanych na plecach i udania się na turnus wiadomo gdzie. Nie dało się prośbą, nie dało się groźbą („Dobra, to idę sama”), nie dało się przekupstwem („Chodź, mamusia coś ci da”). Ciśnienie rośnie, pot po dupie płynie, wskazówki nieubłaganie zbliżają się do spóźnienia wpisanego do ewidencji. W końcu młoda została wzięta siłą i razem dopłynęłyśmy do drzwi samochodu.

Bunt dwulatka to nic innego jak nieumiejętność dziecka radzenia sobie z emocjami. Młode jest już na tyle sprytne, że zaczyna nas testować i próbować na ile mu pozwolimy. A ja pozwalam na wiele. Daję sobie włazić na głowę, pobłażam, rozpieszczam do granic możliwości i często robię coś dla świętego spokoju. A później odbija mi się to głęboko.

Zdaję sobie sprawę z tego, że Hania nie robi mi na złość. Nie chce specjalnie mnie wnerwić czy sprawić, żebym spóźniła się do pracy. Ona najprawdopodobniej nie potrafi jeszcze do końca przekazać czego chce i nie rozumie dlaczego nie może tego dostać. Stwierdzenie „nie mogę ci tego dać bo się poparzysz”, „mama spóźni się do pracy” lub „proszę nie chodź sama po plaży bo się zgubisz” zwyczajnie nic jej nie mówią. Nie wie jak boli oparzenie, nie wie że do pracy nie wolno się spóźniać i dlaczego, a tak właściwie to czym jest praca? Nie wie też czym grozi zgubienie się. Nie wie, że gdy rzuci szczekająco-pierdzącym pieskiem za piętnaście zeta to w następstwie piesek będzie kaleką. Nie wie dlaczego mama się wkurza. Przecież już ona jest wkurzona. Wiem, że czasem ciężko opanować emocje ale krzykiem lub klapsem NA PEWNO nic nie załatwimy a tylko pogorszymy sytuację. Dziecko się wystraszy i już na pewno nie będzie chciało współpracować.

Jak więc reaguję gdy mały terrorysta stawia mi żądania nie do spełnienia albo po prostu załącza wycie/krzyczenie/rzucanie się? Przede wszystkim próbuję odkryć w sobie ukryte pokłady cierpliwości. Aktualnie szukam nowego dostawcy, legalność interesu nie jest wymagana. Po drugie, staram się zrozumieć co dziecku jest i czego ode mnie oczekuje. Jeśli akurat chce pobawić się żelazkiem którym PT smaruje po ubraniach, próbuję wytłumaczyć, że gdy Hania go dotknie, będzie „ty ty”. Jeśli to nie skutkuje, odgrywamy scenkę, gdzie stary skacze oparzony i drze paszczę „aua, aua”. Hanka wtedy przybiega, przytula się i całuje „oparzone” miejsce. Gdy akcja polega na sama-nie-wiem-czego-chcę-w-końcu-jestem-kobietą, staram się dać jej czas na wyciszenie, przy czym cały czas czuwam i pytam, czy chce się przytulić, czy porozmawiamy itp. Czasami robię z siebie idiotkę, a że jestem w tym dobra, szybko rozśmieszam już-nie-takiego-potwora. Staram się być konsekwentna, chociaż przyznam, że ta funkcja u mnie kuleje. Coś tam nie styka w szarych komórkach i wystarczy, że młode rzeknie „plosem mamusiu”, po czym strzeli dziubek, ma mnie. No nie ma siły, żebym nie poddała się po jej czarach. Pracuję nad tym ale tak strasznie, strasznie lubię gdy ona to robi. Czasami staram się ignorować jej akcje i nie wdawać się w „dyskusje”.

No chyba, że właśnie spóźniam się do roboty. Wtedy biorę pod pachę i wychodzę.

I jeszcze jedno. Każdy z nas ma prawo mieć zły dzień, każdy z nas ma prawo nie mieć ochoty ścierać się z Bóg-wie-czego-chce dzieckiem. Każdy ma prawo wkurzyć się, zirytować czy grzmotnąć paszczą o podłogę. To, że nie radzisz sobie z „zapanowaniem” nad dzieckiem, że czasami masz dosyć i niepewnie spoglądasz w stronę parapetu na drugim pietrze, nie czyni cię złą matką/ojcem.

 _DSC0073

11 Komentarzy/e
  • Justyna

    Odpowiedz

    Całkowicie się zgadzam ze nerwy nic nie pomogą tylko pogorszy sytuacje. Moja Mila ma już ponad 2 lata i doskonale wie do czego służy manipulacja… kiedy krzyczy próbując coś na mnie wymusić to albo ja zagaduje( z różnym skotkiem) albo mowie ze to na mamusie nie działa. Mała automatycznie przestaje płakać. … i mówi tata? (Ze niby na tatę dziala)…. odpowiadam ze nie, na tatusia tez nie działa a wtedy z rozbrajającym uśmiechem i przebiegłym wzrokiem Mila stwierdza baaaabaaa. … wiadomo ?

    • ptaszynska

      Justyno, masz jeszcze przed soba 2-3 miesiace wiec goraco cie zachecam do przeczytania Isabelle Filliozat “probowalam juz wszystkiego” i “w sercu emocji dziecka”. Pierwsza pozycja podpowie nam, jak poradzic sobie z dzieckiem, druga, je zrozumiec. Dla mnie sa to biblie, ktore powinny byc wreczame kazdej mamie na juz porodowce: dziecko + instukcja obslugi. Po “w sercu emocji dziecka” duzo latwiej nam zapanowac nad nerwami I zupelnie inaczej patrzymy na zachowanie dziecka. Milej lektury!

  • Patrycja

    Odpowiedz

    Oj, ile w tym prawdy. Najgorsze są sceny publiczne i grono „życzliwych”. Jeszcze mnie to nie spotkało, ale już w listopadzie będę miała do czynienia z dwulatkiem 🙂 oby tylko cierpliwość wytrzymała próbę…

  • Magda M.

    Odpowiedz

    Ekstra tekst. Podobają mi sie Twoje metody wychowawcze, stosuje je podobnie i u mojej corki. Kazdego dnia ucze sie na nowo co to cierpliwość.

  • malina

    Odpowiedz

    a ja nie mam odwagi zdecydować się na dziecko. ciągle wydaje mi się, że nie mam dość siły, cierpliwości, pieniędzy i tego wszystkiego, co sprawia, że jest się dobrą matką. na myśl, że bezbronne i boguduchawinne dziecko miałoby płacić za moje błędy czy brak ogarnięcia sprawia, że unikam tematu.

    • matka-nie-idealna

      Też brakuje mi cierpliwości i siły ale przy dziecku wszystko jest inne. Siła się znajduje, znajduje się cierpliwość. Pieniądze też się znajdą. Dla chcącego wszystko jest możliwe ale faktem jest, że nie powinno robić się nic na siłę. Trzymam kciuki 🙂

  • ilona

    Odpowiedz

    „I jeszcze jedno. Każdy z nas ma prawo mieć zły dzień, każdy z nas ma prawo nie mieć ochoty ścierać się z Bóg-wie-czego-chce dzieckiem. Każdy ma prawo wkurzyć się, zirytować czy grzmotnąć paszczą o podłogę. To, że nie radzisz sobie z “zapanowaniem” nad dzieckiem, że czasami masz dosyć i niepewnie spoglądasz w stronę parapetu na drugim pietrze, nie czyni cię złą matką/ojcem. ”

    Tego mi dziś brakowało !! :)))))))))))))))))))))))))))))))))))))

  • Milena

    Odpowiedz

    Ja dzis mialam kiepski dzien, nerwy ponad skala. Kazde „mamaaaaa, mamaaaaa,mamaaa” dzialalo na mnie jak zapalnik… straszna sprawa a jestem samotna matka 2 latka na obczyznie… czasem brak mi 5 minut swietego spokoju… ale kocham swojego synka najbardziej… zle dni kazdy miewa. A on mnie nazywa princess..

    • matka-nie-idealna

      Na pewno nie masz łatwo, podziwiam. Dlatego ja tak bardzo lubię wieczory gdy po spacyfikowaniu dziecka można usiąść i wypić kubek herbaty… 😉

  • Ania

    Odpowiedz

    Super przedstawienie rzeczywistości..
    Moja cierpliwość już dawno poszła w drugą stronę.. Mój młody ma dwa lata, jest super manipulantem.. Czasem wymiękam kiedy ja podczas karmienia go muszę mu pokazywać miliony „zabronionych” przedmiotów, a tatuś siada i karmi go bez żadnych ceregieli.. Często zadaje sobie pytanie co robię źle..

Skomentuj