Czasami pozwalam sobie być gorszą matką.

4 komentarze

„Ja-pier-do-lę” – nieproszona myśl odbiła mi się po czaszce, kiedy dowiedziałam się, że przez najbliższe tygodnie będą zamknięte wszystkie przedszkola i szkoły. Perspektywa home office w domu z dziećmi jest jak jazda sankami po żużlu. Niby się da, ale po drodze możesz zedrzeć sobie pysk. Próba połączenia jednego z drugim, jest jak próba przebiegnięcia maratonu w butach o numer za małych. Albo poddasz się po drodze, albo zedrzesz sobie palce do krwi.

Kocham moje dzieci niesamowicie. Są moim totalnym uzupełnieniem, puzzlem wieńczącym trudną układankę, podsumowaniem dwójki kochających się ludzi. Kiedy na nie patrzę, mam wrażenie, że natura nigdy wcześniej i nigdy później nie stworzy nic bardziej idealnego, niż tych dwóch, ledwo odrośniętych od ziemi ludzi.

Niemniej jednak, wiedziałam, że przyszło mi stanąć na mecie wyścigu, w którym do wygrania jest zadowolenie wszystkich. Nie mogłam odsunąć na bok pracy, która często jest moim jedynym oddechem wolności, intymną chwilą spędzaną sam na sam z moimi myślami. Ale nie mogłam też odsunąć na bok dzieci, które chcąc nie chcąc – złaknione uczucia i uwagi, zawisły na połach mojej matczynej spódnicy. Mam taką umowę z panem losem, że od dawna nie narzekam na to, co mi przynosi. Postanowiłam wziąć na bary cały inwentarz marcowych niespodzianek i zagrać w dorosłość najlepiej jak potrafię. Przez trzy tygodnie szło mi całkiem nieźle i doszłam do niemalże zegarmistrzowskiej precyzji w zazębianiu macierzyństwa, pracy, prowadzeniu domu i byciu żoną. Do momentu aż pewnego dnia moja dorosłość wywinęła orła, a w zasadzie ostentacyjnie wyjebała się na pysk.

Bo jak to? Okna już dwa dni po umyciu miały odciski dziecięcych palców, ogród zarósł, nim doszłam z plewieniem do końca, dzieciaki non stop są głodne, pomimo że skończyły jeść pół godziny wcześniej. Mąż wpada po pracy, pyta gdzie obiad, ale nie ma, bo potworki zjadły. Ile może jeść czterolatka? Jak się okazuje, bez problemu zje porcję ojca i starszej siostry. Zadania z przedszkola się mnożyły, jedno dziecko dostawało swoje o dziesiątej, drugie o siedemnastej, neverending-kurwa-story. Szukam w necie, jak wygląda wielka, pisana litera eF. Kto w wieku 30 lat pamięta, jak w pierwszej klasie wygląda wielka, pisana litera eF? Dżizas! Do tego miałam wrażenie, że dzieciaki ładują się na energię słoneczną. One są ciągle w ruchu! Odkąd tylko otworzą oczy, zachowują się jakby oddychały podtlenkiem azotu i wystrzeliwują pierdyliard słów na minutę, przy czym 40% z nich to dźwięki wysokotonowe i sygnalizują chęć pozbawienia siostry życia, lub co najmniej oka. Do tego praca się piętrzy, ilość zobowiązań puka przez ekran komputera i telefonu, czekając na łaskawsze czasy. Każdy coś ode mnie chciał, bałagan robił się w zastraszającym tempie, tutaj zadanie, tutaj literki, tutaj pierogi, mamo zrób spaghetti, mogę lody, ona mnie bije, chcę tableta, pies uciekł z ogrodu, kochanie może seks, nie mam czystych majtek mamusiu, karmiłaś dzisiaj psa? Ja-pier-do-lę.

W pewnym momencie stwierdziłam, że dłużej nie pociągnę. Mózg zaczął puchnąć od nadmiaru wszystkiego, a próba odpalenia rezerwy energii i cierpliwości skończyła się całkowitym padnięciem akumulatorów. I wtedy pomyślałam: „A pieprzyć to”. Nie będę się zajeżdżała w imię idealności i wyższych ideałów, które sama sobie stworzyłam. Jak raz w tygodniu dzieciaki nie ogarną przedszkolnych zadań, jak raz na jakiś czas zjedzą lody na obiad, jak pójdą spać z czarnymi stopami, czy buzią z czekolady- nic się nie stanie. Jak Grzesiek zje na obiad mrożoną pizzę, korona mu z głowy nie spadnie. Dzisiaj będą zajęcia praktyczne z sadzenia roślin, a jutro dziewczyny pomogą lepić pierogi. Odpalę Hance pierwszy lepszy przepis na ciasto i pozwolę zrobić w kuchni sajgon. Jesteś głodna dziecko? Tam jest lodówka. Jak robisz kanapki, to zrób też dla mnie. Nie założyły butów, wychodząc na dwór? Mam to w dupie. W DU-PIE. Nudzi ci się dziecko? Trudno, wymyśl coś. Ja mam teraz chwilę dla siebie. W najgorszym wypadku dam ci tableta. Trzeba powyrywać chwasty? Proszę – tu są rękawiczki, bawcie się!

Wyluzowałam. Totalnie. Macierzyństwo to nie jest żaden wyścig, a ja nie muszę być idealna. Nie mam zamiaru spełniać cudzych oczekiwań. Nie będę świeciła na Instagramie pięknym i zawsze wysprzątanym domem, chwaliła się kolorowymi posiłkami i schludnie ubranymi dziećmi. Po domu chodzimy w dresach, na śniadanie jemy parówki albo kanapki z żółtym serem. Mamy bałagan, który świadczy o tym, że dzieciaki świetnie się bawią. Brudne stopy i trawa między palcami świadczą o udanym dniu w ogrodzie. Są dni, kiedy chodzimy w piżamach do wieczora i oglądamy seriale na Netflixie. Są dni, kiedy zamawiamy jedzenie, lub wrzucamy szybko coś na grilla, bo nikomu nie chce się ruszać tyłka. Są dni, kiedy zamiast pracować, skaczemy na trampolinie lub snujemy się po pobliskim lesie. Są też dni, kiedy naczynia piętrzą się w zlewie, a podłoga klei się do stóp. Chodzimy spać późno, albo całkiem wcześnie. Bywają dni, kiedy siedzimy wszyscy na kupie, a bywają też takie, że każdy zamyka się w swoim pokoju, bo potrzebuje przestrzeni.

I tak naprawdę, kiedy wyhamowałam trochę z życiem, dopiero wtedy poczułam że oddycham. Że ten wspólny czas sprawia mi radość, że moje obawy co do „siedzenia” w domu z dziećmi były niesłuszne. I chociaż mam czasami dosyć, chociaż bywają momenty kiedy posłałabym w kosmos połowę domowników, dobrze mi tutaj, z nimi. Nauczyłam się odpuszczać i nie spinać. Stwierdziłam, że kwarantanna to nie wyścig na kreatywność i produktywność, a jak polenimy się przez dzień lub dwa, nie będzie to oznaczało, że jestem złą matką. Tak samo jak fakt, że pozwolę się wyręczyć starszej córce w robieniu młodszej śniadania, czy robieniu kakao. Nagminnie używam słów: „Weź sobie sama”, „Dasz radę”, „Nie, wcale nie potrzebujesz mojej pomocy”, „Przykro mi, ale musisz pobawić się z siostrą”, „Poproś Hanię żeby Ci ściągnęła książkę etc”. Pozwalam im się nudzić i sobie również daję prawo do nic nierobienia. Powalam im trzaskać drzwiami i obrażać się, a kiedy się kłócą, reaguję dopiero kiedy poleje się krew. Proszę żeby same rozwiązywały swoje problemy.

Czasami pozwalam sobie na bycie gorszą matką. Nie muszę być idealna, porostu jestem wystarczająca.


4 Komentarzy/e
  • Gabriel

    Odpowiedz

    Zdrowe podejście. Tylko tak trzymać 🙂
    U nas jest podobnie 😀 no może bez psa i ogrodu 😀

  • noniestety

    Odpowiedz

    To na chuj ci te bachory?

    • matka-nie-idealna

      Żebyś mogła zadawać takie pojebane pytania 🙂

  • Kasia

    Odpowiedz

    Każdy kto ma dzieci zrozumie i pewnie ma podobnie. Ja mam 3. Najgorzej cały czas reaguje na lekcje ze szkoły. Za dużo tego, moje dziecko jest w 3 klasie, drugie w przedszkolu. Jak widzę te litanie do zrobienia to mi się noz w kieszeni otwiera. Nie ma innego wyjścia jak olac temat, co da się zrobić w domu w różnych tematach to da, jak się nie da, to trudno. .

Skomentuj