Czym jest bunt dwulatka i dlaczego nie istnieje?

3 komentarze

W ciągu kilku ostatnich tygodni dostałam kilka wiadomości z pytaniem, jak sobie radzę z buntem dwulatka. W końcu mam na stanie właśnie dwulatkę, już drugą w mojej macierzyńskiej karierze.

Za każdym razem odpowiadam, że nalewam sobie kieliszek wina i czekam. I że sobie nie radzę bo… Nie ma czegoś takiego jak bunt dwulatka. Po prostu.

Zanim nominujecie mnie do poradnikowej gafy roku i wdepniecie krzyżyk w prawym górnym rogu strony, przeczytajcie do końca, jak ja to widzę.

Ja wiem, że wszystkie portale internetowe trąbią o buntach dwulatka, trzylatka i siedmiolatka a rodzice trzy razy dziennie wklepują w przeglądarkę internetową „czy dwunastoletnie dziecko zmieści się do okna życia?”.

Ja wiem, że jesteśmy sfrustrowani, zmęczeni i nie raz, nie dwa zastanawiamy się, gdzie popełniliśmy błąd bo nasze dziecko już nie jest słodkim bobasem tylko rozwydrzonym i rozwrzeszczanym dwulatkiem. Ja wiem, że czasami mamy ochotę walnąć kwitami i wylogować się z macierzyństwa. Ja też mam. Średnio raz dziennie rozpędzam się w stronę ściany z zamiarem rozmazania swojego żywota na ozdobnych panelach.

Kilka przykładów.

Pierwszy.            

Masz zły dzień. Jesteś zmęczona, niewyspana, kawa wystygła i wszystko Cię drażni. O tak:

I tak:

A, że jesteś kobietą, pierwsza rzecz którą słyszysz od heheszkowych kolegów w pracy jest: „Masz okres?”. Właśnie. Tylko dlatego, że jesteś kobietą. Tak, jakbyś nie miała prawa mieć gorszego humoru, nie mogła pokłócić się z facetem i tak, jakby faceci nie miewali gorszego nastroju.

Dwa. 

Jesteś wściekła. Złość w Tobie kipi, czujesz, że zaraz wybuchniesz. Masz ochotę roznieść wszystko w drobny mak, Hiroszima przy Tobie to pikuś. I nagle ktoś mówi do Ciebie „Uspokój się”. Bez zainteresowania się, co Cię rozzłościło. Bez próby podjęcia jakiejkolwiek rozmowy.

„Natychmiast się uspokój!”

Trzy.

Zostałaś zwolniona z pracy. Wszystko w jednej chwili trafił szlag. Zostałaś bez środków do życia, na koncie kredyt na trzydzieści lat, dwójka dzieci na stanie i były mąż zapisany w kartach historii jako „sku*wysyn”. A Twoja najlepsza przyjaciółka mówi „Daj spokój, przecież nic się nie stało. Przestań płakać”.

Co łączy te trzy przykłady? 

Brak zrozumienia dla ludzkich uczuć. Bagatelizowanie ich.

A teraz to przełóżmy na dzieci.

Masz dwa lata. Niedawno zrozumiałaś, że Ty i mama to dwa odrębne organizmy. Przez niemalże dwa lata swojego życia myślałaś, że jesteś z mamą jedną osobą. Kiedy tylko zapłakałaś, mama dawała jeść, zmieniała pieluchę albo tuliła do snu. Teraz chodzisz, całkiem sporo rozumiesz i poznajesz świat. Poruszasz się na tyle pewnie, że zaczynasz włazić na meble, bierzesz do rąk wszystko co Cię interesuje.

Okazuje się jednak, że mama niekoniecznie pozwala Ci wkładać palce do kontaktu, wyjadać żarcie z psiej miski i wchodzić na najwyższy regał w pokoju. Swoje niezadowolenie oznajmiasz płaczem, który zawsze działał kiedy czegoś chciałaś. Tym razem jednak pozwolenia nie ma.

Dziecko staje się coraz bardziej samodzielne, potrafi wiele rzeczy zrobić samo. Niekoniecznie wie, dlaczego mamusia nie pozwala mu biec przed siebie po pięknych białych pasach kończących się tuż za chodnikiem. Nie rozumie wszystkich zakazów wokół siebie a pouczane i tak tego nie pamięta. I długo jeszcze nie będzie pamiętać. Bo nie przewiduje konsekwencji swoich zachowań, czyli na przykład, że jeśli wejdzie na drzewo może spaść i boleśnie się potłuc. Co za tym idzie, mówienie „Jak się sparzy to się nauczy” jest jednym z największych mitów rodzicielstwa. Bo do ósmego roku życia dzieci nie potrafią wybiegać w przyszłość, jeśli chodzi o następstwa pewnych działań.

Dalej.

Dwulatek jest już całkiem kumatym człowieczkiem ale nie do końca rozumie swoje emocje. Nie wie, jak sobie radzić z emocjami i w jaki sposób zakomunikować swoje potrzeby. A jeśli do tej pory działał płacz czy krzyk, sprowadza wszystko do sprawdzonych rozwiązań.

Jest uparty? Niegrzeczny? Robi na złość? Nie. Dziecko, nie tylko dwulatek ale też dzieci starsze dopiero uczą się radzić sobie ze złością. Hania przez długi czas potrafiła okładać nas rękami i nogami, krzyczeć i się wyrywać. Dopiero po kilkukrotnym daniu Jej do zrozumienia, że uderzenie boli i sprawia nam przykrość zaczęła wychodzić do drugiego pokoju „na fochu”. Tam się uspokaja i wraca kiedy emocje opadną. Albo idzie poskakać na trampolinie. Albo mówię, że może porzucać poduszkami. Albo pokrzyczeć. I ja wtedy krzyczę z nią.

Warto wypracować pewne rozwiązania, które powinny przede wszystkim pomóc dziecku w uporaniu się z uczuciami.

„Nie płacz, nic się nie stało”

To zdanie działa na mnie jak płachta na byka. Jeśli dziecko upadło, uderzyło się i zdarło sobie kolano, a co za tym idzie odczuwa ból, totalną głupotą jest mówienie „nie płacz, nic się nie stało”. Jeśli płacze to znaczy, że ją/jego boli a nie dlatego, że lubi sobie czasami popłakać. Nie próbujmy zrobić z dziecka „twardziela” na siłę i wmówić mu, że nic się nie stało bo tak nie jest.

Ta i wiele podobnych sytuacji moim zdaniem mogą doprowadzić w przyszłości tylko do jednego – zamykania się w sobie.

Ja przez bardzo długi okres czasu nie byłam nauczona mówić o swoich emocjach. Jeszcze cztery lata temu byłam twardzielką, która ze wszystkim radziła sobie sama, była z pozoru silną dziewczyną. Wstydziłam się swoich słabości a żal, smutek i złość były dla mnie właśnie tym. Dopiero kiedy urodziłam dziecko zrozumiałam, że płacz nie jest słabością a jednym ze sposobów radzenia sobie z emocjami. A sposób każdy ma swój i nie powinniśmy innym narzucać odmiennego zdania.

Zwłaszcza dwulatkom, które takie zdanie już posiadają i mają prawo posiadać. Ile dzieci, tyle jest charakterów, sympatii, antypatii i gustów.

Oczywiście pod kontrolą nas – dorosłych.

Czym jest więc bunt dwulatka?

Wymówką. Wyjaśnieniem pozwalającym zwalić winę „na coś”, na stwierdzenie „A, to pewnie bunt dwulatka”.

3 Komentarzy/e
  • Ada

    Odpowiedz

    Powyższe plus książka „moje dziecko doprowadza mnie szału” Idealny pakiet dla Mam przechodzący niby bunt. Także nigdy nie wierzyłam w buntdomu drukarka choć kazdyna nim straszył. Dziecko rośnie. Jest takim samym człowiekiem jak mysię. To normalne że ma czpasem gorszy dzień czy nie potrani poradzić sobie z emocjami.

  • Monika

    Odpowiedz

    Hania przez długi czas potrafiła okładać nas rękami i nogami, krzyczeć i się wyrywać. Dopiero po kilkukrotnym daniu Jej do zrozumienia, że uderzenie boli i sprawia nam przykrość zaczęła wychodzić do drugiego pokoju „na fochu”- jak sobie poradziliście z tymi emocjami- mój synek prawie 2 latka i tak samo sie zachowuje, szukam wskazówek

    • Aneta

      To się podłącza bo Jula ma 1,5 roku i takie same zachowania a tłumaczenie i mówienie że boli ma poprostu gdzies.

Skomentuj