Dałaś dziecku na imię Kevin, Fabienne albo Noelia? Powiem Ci, czy je skrzywdziłaś.

0 Komentarzy

Zawsze, kiedy chciałabym o czymś ważnym, nie wiem od której strony zacząć.

Wolałabym od końca, od serca sprawy ale wiem, że powinnam ubrać to w wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Dzisiaj zacznę od wątku z pozoru niezwiązanego ze sprawą. Waszym zadaniem będzie połączyć ze sobą kropeczki, by dostać rozwiązanie.

Kropka pierwsza.

Oglądałam pewien film. Czekałam z niecierpliwością by go zobaczyć i kiedy w końcu byłam pewna, że młody, 5,5- letni umysł go wchłonie, otworzyłam pustą kartkę w jej małej główce mojego dziecka i czekałam na to, co się stanie. Z premedytacją.

Patrzyłam na to, jak brązowe oczka rozszerzają się i zwężają. Jak napełniają się łzami a delikatna pierś łapie niecierpliwie oddech. Usta na przemian wykrzywiały się w grymasie złości i zdziwienia po to, by w rezultacie namalować uśmiech na malutkiej twarzy.

I w tym miejscu powinnam zdradzić Wam tytuł produkcji, lecz wstrzymam się jeszcze dwa akapity.

Po wszystkim, usiadłam z Hanką i zapytałam, co może powiedzieć o głównym bohaterze.

-Że był bardzo smutny mamusiu.
-Potrafisz powiedzieć dlaczego?
-Był inny niż reszta dzieci. Miał krzywą buzię.
-I jak się czuł z tą swoją innością?
-Źle. Dzieci się go bały, nie chciały się z nim bawić.
-A czy Ty, jeśli spotkałabyś takiego chłopca, chciałabyś się z nim pobawić?
-No jasne.
-Dlaczego?
-Bo on tak naprawdę był taki sam jak reszta dzieci. Był miły.
-Ale zobaczyłaś to dopiero w momencie, kiedy go trochę lepiej poznałaś, prawda? Na samym początku, kiedy zatrzymałam film i zapytałam, czy chciałabyś się pobawić z tym chłopcem, powiedziałaś, że nie.
-No tak. Ale później okazało się, że jest fajny. Tylko trochę inaczej wygląda.
-Chciałabym, żebyś zapamiętała z tego filmu jedną, bardzo ważną rzecz. Inny nie oznacza gorszy. Każdy człowiek, bez względu na to jak wygląda, czy jest chory, czy ma inny kolor skóry, posługuje się innym językiem, lub odróżnia się od tego co znasz, zasługuje na szacunek. Nie musisz kogoś lubić ale zawsze powinnaś go szanować.
-Wiem mamusiu. Bo można kogoś zranić. Nie wolno oceniać ludzi, których nie znamy.

Ten film nosi tytuł „Cudowny chłopak”.


Kropka druga.

Jestem ogromną fanką dziecięcego myślenia. Tej prostolinijności i przejrzystości. Jestem fanką tego, że na czystej karcie dziecięcego umysłu możemy zbudować świat – dosłownie. Możemy wyrysować coś niesamowitego, na czym oprze się przyszłość wielu ludzi. I chociaż nasze dziecko jest jedynie małym elementem, to właśnie z takich elementów składa się życie.

Ale wiele możemy też zepsuć.

I możemy też się uczyć.

Miałam dokładnie czterdzieści pięć minut pomiędzy przedszkolem a baletem, żeby uczcić pierwszy dzień wiosny, z dzieciakami na placu zabaw. Czterdzieści pięć minut zwisałam z drabinek, łapałam pod zjeżdżalnią człowieka – rozmiar 92 i biłam brawo, kiedy starsza machała z najwyższych drabinek. Miałam też czterdzieści pięć minut, żeby zebrać małą lekcję życia od pięciolatki.

Podbiegła do mnie, zaczerwieniona na policzkach po ciężkiej wspinaczce. Za rękę, z nową przyjaciółką, poznaną trzy minuty wcześniej. Tak już poza całym kontekstem, zadziwiające jest to, jak dzieci nawiązują relacje. One zawiązują je po prostu. Wkładają w nią sto procent zaufania i minimum podejrzliwości.

Rzuciła szybko, że to jest jej mama, to siostra i czy może iść na karuzelę. Z Jessicą. Czułam, jak moje oczy wykręcają oberka pod zamkniętymi powiekami.

Mój umysł zarejestrował Jessicę jako pokrzywdzone fantazją rodziców dziecko. Rodziców, którzy z niewiadomych mi przyczyn postanowili wystawić dziecko na pewnego rodzaju społeczny ostracyzm. Bo umówmy się, reakcja większości ludzi na Kevina, Brajana, Dżesikę, Adolfa, Nikitę czy inne imiona uchodzące za niszowe, jest adekwatna do widoku skarpetek założonych do sandałów.

Pomyślałam, że „biedne dziecko” i że „rodzice skrzywdzili”.

A potem pobiegła na karuzelę. Z Jessicą za rękę.

Świergotała w drodze powrotnej o nowej koleżance. Że ma siedem lat, że chodzi do szkoły. Zapytała, czy jeszcze przyjdziemy na plac, żeby mogła się z nią pobawić.

Zapytałam czy polubiła Jessikę. Polubiła.

Lubię rozmawiać z lampką wina. Lubię usiąść w ciszy totalnej i zastanowić się, czego dzisiaj nauczyłam się od dzieci. Albo lubię tak jak teraz, o pierwszej w nocy, leżeć w łóżku i zbierać proste, dziecięce myślenie i układać je w sposób na życie.

Hanka takich kolegów i koleżanek, o imionach uważanych za nietypowe, co więcej – wywracające niejedne oczy na lewą stronę, ma kilkoro. Tylko, że to moje oczy wywracają się na lewą stronę, nie Hani. To oczy innych dorosłych, wywracają się na lewą stronę, nie dzieci. Bo dla dzieci nie ma znaczenia, czy ktoś nazywa się Franek, Brajan czy Kunegunda.

To nie dzieci mają problem z imieniem, to nie rodzice krzywdzą dzieci, nadając im imiona nietypowe. Wiecie, kto krzywdzi dzieci?

Dorośli. Inni dorośli.

To my mamy problem z innością i wszystkim, co nie wpisuje się w kanony naszego myślenia.

To my uczymy nasze dzieci reagować na „inność”. To my – śmiejąc się z nietypowych imion – uczymy nasze dzieci braku tolerancji, braku szacunku. I wiem, że gdybym w tamtym momencie zwróciła Hani uwagę na to, że dziewczynka ma dziwne imię, prawdopodobnie zostałoby to w jej głowie na zawsze, a przy kolejnej okazji, mogłaby zranić kogoś krzywdzącym komentarzem.

I chociaż nie wszystkie imiona muszą nam się podobać, wszystkie powinnyśmy szanować, a już na pewno nie kategoryzować dzieci ze względu na imię. Może więc następnym razem, szydząc w duchu z Kevina albo Fabienne, zastanowimy się, kto bardziej krzywdzi dziecko. Rodzice, którzy nadali takie imię czy my, wytykający je palcami? Może następnym razem, zamiast chować się za ścianą naszego myślenia, wyjdźmy ze swojej strefy komfortu i poszerzmy granice własnego umysłu?

Wiecie co powstanie, kiedy połączymy obie kropki? Szacunek. I to już nasze zadanie, żeby nauczyć go dzieci.

0 Komentarzy/e

Skomentuj