Dlaczego kobieta nigdy nie odniesie sukcesu?

1 Komentarz

*Wpis podzielony jest na dwie części. Numery stron znajdziecie na dole tekstu.

Pamiętam pierwsze hejty kierowane w moją stronę. Każde słowo przeżywałam przez kilka dni. Analizowałam, zastanawiałam się. Dystansu do tego nauczył mnie PT i… ludzie. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie jak bardzo jestem naiwna, że nadal wierzę w ludzi (a wierzę!). Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że w dobie Internetu i anonimowości każdy jest „odważny”, wyszczekany, jadowity wszechwiedzący.

Z pełną świadomością piszę „każdy”. Bo każdy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że dużo łatwiej jest coś napisać niż powiedzieć prosto w oczy. I większość z nas ma taką sytuację na swoim koncie. Chociażby w momencie kiedy kręci się jakaś medialna afera i ludzie w komentarzach wylewają swoje „zdanie”, które nazywają krytyką. Niestety wielu z nich myli krytykę z hejtem.

Jakiś czas temu dostałam na blogu komentarz:

Dom to Ty masz chyba tylko dzięki starszemu ustawionemu mężowi…sama być raczej kredytu takiego nie dostala

Już dawno przestałam reagować negatywnie na tego typu komentarze być może dlatego, że przestałam tłumaczyć się ze swojego życia, wyborów i decyzji. Moje życie jest moje, ja znam prawdę a jeśli ktoś ma ze mną problem to jest… Jego problem. Nie rusza mnie to już – totalnie. Jedyne rzeczy, które tępię i tępić będę to te na temat moich dzieci. Tylko i wyłącznie dlatego, że kiedyś Hanka lub Nadia może to przeczytać.

Wróćmy do komentarza.

Dla mnie to typowy hejt. Osoba, która nie zna mojej sytuacji rodzinnej, zawodowej ani finansowej wypowiada się na temat mojego życia. Prawdy opisywać nie muszę bo znam własną wartość, osiągnięcia i nie widzę potrzeby tłumaczenia jej pierwszemu lepszemu tłumokowi na PMS-ie. Ale jednocześnie w tym komentarzu jest sporo racji.

Kobiety mają gorzej.

Mają. Chociaż mówi się o równouprawnieniu to mają.

Pamiętam, że kiedy jeszcze byłam nastolatką mającą na karku kupę gówna zamiast mózgu, widząc kobietę w luksusowym samochodzie czy też dobrze ubraną myślałam: „Pewnie ma dzianego męża” albo „Dostała od tatusia”. Nie przychodziło mi nawet na myśl, że ta kobieta mogła osiągnąć coś sama. Nie wiem dlaczego miałam takie podejście. Być może dlatego, że zamieniłam miejscami głowę z dupą i wydawało mi się, że jestem najmądrzejsza na świecie a życiowy sukces wcale nie przychodzi tak łatwo.

Pierwsze pieniądze zarobiłam w wieku 15 lat.

Moi rodzice nie byli bogaczami. Oboje bardzo ciężko pracowali na to, żebyśmy mieli co włożyć na tyłek, żebyśmy mogli pojechać z bratem na obozy i żeby niedzielny rosół nie był na kostce.

W gimnazjum a później w liceum czułam się gorsza, zawsze wszystkim zazdrościłam. Nie miałam na spodniach trzech pasków a na moich butach nie prężyła się puma. Cieszyłam się „adidasami” z bazaru i jeansami za czterdzieści złotych.

Dlatego kiedy mama zaproponowała mi u siebie pracę na promocji jako hostessa, zgodziłam się od razu. Przymknęli oko na to, że nie miałam ukończonych 16 lat i stałam po 12 godzin wymieniając nakrętki Coca Coli na elfy. Za pierwsze zarobione pieniądze, czyli całe 160 złotych stania po 12h podczas weekendów i wieczorami w tygodniu przez dwa miesiące, kupiłam sobie buty Pumy.

Poznałam smak pieniędzy i zrozumiałam, że to nie dla mnie.

W momencie skończenia szkoły średniej poszłam do pracy na etacie. Byłam recepcjonistką w salonie piękności. Równocześnie robiłam studia i starałam się o staż w administracji, w KGHM. Miałam dziewiętnaście lat i pół roku pracowałam w olbrzymiej firmie. Ale cały czas było mi mało, cały czas chciałam więcej. Kiedy czułam, że stoję w miejscu, że się nie rozwijam, szukałam nowej pracy.

I tak mając lat dwadzieścia, kiedy moi rówieśnicy doili alkohol na studiach, ja półtora roku doiłam przepisy prawa pracy jako specjalista ds. kadr w przychodni.

Zawsze byłam osobą bardzo ambitną i takimi też osobami starałam się otaczać. Nigdy nie chodziło o pieniądze. Nie rozumiem jak można stać w miejscu, jak można bać się wyjść ze swojej strefy komfortu. Nie rozumiem jak można wracać do domu po pracy i nie chcieć być lepszym, nie chcieć być wyżej. Jak można wracać w to samo miejsce przez lata i nie chcieć nic zmienić? Być może dlatego, że lubię adrenalinę, lubię nowości i lubię zmiany. A nade wszystko lubię rozwój osobisty. Mam tysiąc pomysłów na minutę a fakt, że nie mogę rozpocząć kolejnych studiów przez brak czasu jest dla mnie karą. Po cichu liczę, że za rok, kiedy Nadia będzie bardziej samodzielna, pójdę na podyplomówkę. A tak w ogóle to chciałabym zupełnie się przebranżowić. Tylko nie wiem, czy starczy mi życia na realizację wszystkich planów.

Pracując na etacie jako kierownik działu kadr, przez jakieś pięć lat ani razu nie byłam na chorobowym, także „na dziecko”. A były momenty, kiedy Hania siedziała po trzy miesiące w domu. Pierwsze chorobowe wzięłam w momence kiedy druga ciąża okazała się być zagrożona.


1 Komentarzy/e
  • Patrycja

    Odpowiedz

    Uielbiam Cie. To jak piszesz i przekazujeszco myślisz. Wszystko zawsze jest szczere i prawdziwe. Jestes niepowtarzalna. Jestes super. I życzę Ci powodzenia w Twoich sukcesach tych malych i duzych. Pozdrawiam

Skomentuj