Dlaczego nie robię postanowień noworocznych?

1 Komentarz

Postanowienia noworoczne są niczym chęć rozpoczęcia diety lub biegania – „Zaczynam od poniedziałku”. Zanim miliony Polaków, z końcem roku zanucą pod nosem, że „Znowu w życiu mi nie wyszło”, strugają w widmie nowego początku postanowienie poprawy swojego bytu.

Od wielu lat nie robię postanowień noworocznych. Być może dlatego, że mój buntowniczy umysł podchodzi do tego na zasadzie „Nie mów mi, co mam robić”, chociaż jestem jego pełnoprawną właścicielką, od przeszło 31 wiosen. A być może dlatego, że przestałam odkładać życie na jutro, bo „jutro” jest jedynie wymówką dla mojego lenistwa.

„Nowy rok – nowa ja”.

Dawno temu założenia noworoczne napędzały moje wewnętrzne ego, niczym chomiki kołowrotki, utwierdzając w przekonaniu – również moje wewnętrzne ego, że zmiana jest tym, czego potrzebuję w życiu. I owszem – lubię zmiany. Jestem typem osoby, która kiedy siedzi w miejscu, to swędzi ją dupa i ma zespół niespokojnych nóg.

Prawie 30 lat zajęło mi zrozumienie, że ja nie chcę być „nowa”. Bo nowa oznacza, że nie jestem sobą. Akceptuję siebie ze wszystkimi swoimi przywarami, zaletami. Z każdą słabością, i siłą – zbieraną miesiącami przez doświadczenie. Nie pomyślcie, że jestem zapatrzoną w siebie, narcystyczną blondynką, z ego większymi niż cycki (a o to akurat nietrudno). Będę nieustannie pracować nad sobą, żeby być lepszą.

Nie muszę czekać do Nowego Roku.

Jeśli mam w planie jakąś zmianę, nie czekam do jutra. Przestałam planować z wyprzedzeniem, staram się żyć chwilą. W końcu wczoraj nie zmienię, a na jutro nie mam wpływu. Jeśli wpada mi do głowy myśl, a na sekundę mam ich całą encyklopedię PWN, to wprowadzam ją w życie od teraz.

Lubię siebie.

Jestem krytyczna wobec własnej osoby, jednak ten krytycyzm ustąpił w ostatnim czasie miejsce uczuciu sympatii. Jeszcze niedawno na mojej liście Bucket list było powiększenie piersi, jednak dzisiaj wykreśliłam to marzenie, czerwoną i grubą krechą. Jestem wdzięczna za każdy milimetr swojego ciała, nawet jeśli znaczną jego powierzchnię zajmuje nos, który z powodzeniem można by przeszczepić waleniowi, gdyby ktoś w ramach eksperymentu poszukiwał organów proporcjonalnych wielkością do tego zwierzęcia. Ale ja tym nosem czuję zapach dziecięcych włosów, skóry mojego mężczyzny i kupy kota, czekającej o poranku w salonie na dole. Moje ręce wynosiły (z resztą nadal noszą) i wytuliły kilogramy dzieci, nogi (nawet jeśli trochę za chude i trochę za bardzo poobijane) wniosły na piękne górskie szczyty. I tak dalej, i tak dalej.

Życzę Wam tylko zdrowia i szczęścia. Bo na Titanicu wszyscy byli zdrowi, tylko zabrakło im szczęścia.

Wszystko inne jest zależne tylko od nas i wynika z naszej ciężkiej pracy. Zapewne – dużo łatwiej się o tym pisze niż wdraża w życie, a niektóre sytuacje i zdarzenia mocno kiereszują człowieka. Jednak siedzenie i czekanie, aż przyjdzie wróżka i zmieni nasze wysłużone Seicento w karocę pokrytą złotem, pracę na taśmie w korpo światek, a srającego na wszystko męża na Greya, nie zmieni naszego życia na lepsze. Każdy z nas ma w dłoni magiczną różdżkę, na który składa się zapał i ostry zapierdol.

Plusy dodatnie i plusy ujemne.

Przestałam tracić czas na marudzenie i zły humor. Wiadomo, że niektórych rzeczy nie przeskoczę i bywają dni, kiedy jestem w stanie rozwalić człowieka wzrokiem za to, że zbyt głośno mruga oczami. Bywa, że muszę sobie ponarzekać. Ale nie ma w tym nic złego, jeśli daje to upust naszym emocjom. Gorzej, jeśli nasze życie wydaje się nam być pasmem nieszczęść i kłopotów. Warto się zastanowić, czy to nie my sami tworzymy sobie iluzję nieszczęśliwości i niepowodzenia.

Przestałam stosować czarnowidztwo i w każdym problemie staram się znaleźć jakiś pozytywny aspekt. Zaczęło się to od momentu, kiedy dostałam w głowę wazonem i wylądowałam na SOR, pod igłą chirurga. Kiedy wypłakałam całą swoją niemoc stwierdziłam, że szczęście w nieszczęściu, łeb rozwalony mam ja, a nie któreś dziecko. Przestałam też przejmować się rzeczami, na które nie mam wpływu. Chore dziecko i masa pracy? Trudno, przynajmniej mam pretekst do spędzenia razem więcej czasu.

Najlepszą decyzją ostatnich miesięcy było dla mnie pójście na terapię, która nieustannie pomaga mi złożyć głowę w całość, której nie rozbije już żaden wazon. Niestety, pójście na terapię nadal postrzegane jest jako temat tabu, a osoby udające się do psychologa lub psychiatry, uważane są za wybryki natury. Wiele osób ma też „zamiar” pójścia po pomoc do specjalisty, jednak nigdy go nie realizuje, lub zrealizuje „jutro”. Tymczasem zgłoszenie się do lekarza lub psychologa z zamiarem przepracowania problemów jest objawem wewnętrznej dojrzałości i troski nie tylko o siebie, ale również o swoich bliskich. Bo jeśli chcemy zmienić cokolwiek w swoim otoczeniu, warto zacząć od własnego podwórka.

Odsuwam od siebie wszystko, co sprawia że czuję się źle.

Jeśli nie mam ochoty odbierać telefonu, spotkać się z jakąś osobą, odpisać na wiadomość, wychodzić z domu itp. to tego nie robię. Ten nawyk wypracowałam na terapii. Moje życie zależy tylko ode mnie i nikt oprócz mnie samej, nie powinien mieć wpływu na moje samopoczucie. Uczę się skupiać na rzeczach, które sprawiają mi przyjemność. Staram się dobrze myśleć o sobie, ludziach i wydarzeniach. A jeśli w danej chwili nie potrafię, a nad moją głową zbierają się burzowe chmury, staram się odsunąć od siebie negatywne myśli. Czasami pomaga na chwilę, czasami w ogóle. A czasami odpala się mój wewnętrzny wentylator i skutecznie wywiewa pioruny bijące w mojej głowie. Oczywiście wszystko zależy od sytuacji i nie zawsze mogę się zdystansować. Jednak zawsze warto próbować.

Nowy rok – stara, ale ulepszona ja.

Zawsze jest czas na zmianę. Nie musicie czekać do nowego roku, kolejnego miesiąca czy poniedziałku. Jeśli odkładacie zmianę na później, zastanówcie się, czy aby na pewno jej chcecie.

Uwierzcie w to, że jesteście wystarczająco dobre. I nikt nie ma prawa tego negować, twierdzić, że jest inaczej. Nie musicie zmieniać się radykalnie. Wystarczy zacząć małymi kroczkami, przede wszystkim od tego, co mamy w głowie.

1 Komentarzy/e
  • Sylwia

    Odpowiedz

    I właśnie dlatego ja w tym roku zrobiłam plan dlugofalowy, bo nie chce już patrzeć w lustro na osobę jaką się stałam… To drobne zmiany ale mam nadzieję, że znacząco podniosą komfort mojego funkcjonowania 😉 zaczęłam już w grudniu, powolutku, bez parcia i wielkiego napisu MUST!!! Życzcie mi powodzenia, albo siły kto jak woli i tak jak pisałaś Natalio – zdrowia i szczęścia 😉 Tego i Wam życzę 🙂

Skomentuj