Gówniany heroizm naszych czasów.

0 Komentarzy

Na początku kwarantanny napisałam wpis pod tytułem: „Koronawirus? A co jeśli to wszystko ma sens?”, który został odczytany prawie 1,5 miliona razy, skradziony z bloga i rozpowszechniony bez mojej wiedzy na FB. Ale nie o tym. Dwa miesiące później zastanawiam się, kiedy ludzkość pierdolnie i czy to już.

Przyszło nam żyć w świecie, kiedy naturalność jest heroizmem. W świecie, w którym kobieta bez dostępu do kosmetyczki czy fryzjera spogląda w lustro i wstydzi się swojego wyglądu. W świecie, gdzie nawet idąc do sklepu robimy makijaż, a celebrytki są okrzykiwane bohaterkami, kiedy nie mają pomalowanych paznokci.

Ja też dałam się nabrać na to wszystko. Kiedy zamknięto salony fryzjerskie i kosmetyczne, stanęłam przed lustrem w całej mojej naturalności: z odrostem na pół głowy, wypłowiałym kolorem włosów i bez sztucznych rzęs, czując się totalnie obco we własnym ciele. Byłam przerażona. Ucząc moje córki samoakceptacji, naturalności i codziennie powtarzając im, że są piękne i wartościowe, sama czułam się brzydka i naga. Zrozumiałam wtedy, że nawet nie dostrzegłam, kiedy porwał mnie nurt idealności. Próba dopasowania się do dzisiejszych standardów stała się ważną częścią nie tylko mojego życia. Kiedy oglądam story znajomych osób, niewiele jest osób, które pokazują się bez makijażu i bez filtrów stworzonych przez społecznościowe aplikacje. I ja, nagrywając siebie bez makijażu i w pełnej naturalności, kasowałam filmy, wstydząc się swojej naturalności i nieidealności.

I chociaż niepomalowane paznokcie będące symbolem dzisiejszego heroizmu są tak absurdalne, że pierwsze co przyszło mi do głowy, że koniec świata jest tuż tuż i walnie w nas z taką siłą, że będziemy zbierać po drodze sztuczne rzęsy i odpryski z hybrydy, to ja ten heroizm przemianowałabym raczej na głupotę. Sami sobie stworzyliśmy świat, w którym akceptacja jest tylko pozorna. W którym piękno ogranicza się do wybielanych uśmiechów i zdjęć wygładzanych w programach graficznych. Świat, w którym sylwetki rzeźbione są wynagrodzeniem trenerów personalnych i w którym pokazanie się saute uznawane jest jako objaw choroby, nadmiernego feminizmu albo zaniedbania. Rozumiecie to? Wyjście bez makijażu z domu uznawane jest jako znak, że kobieta o siebie nie dba. Kobiety okrzykują się płcią piękną, spędzając jednocześnie godziny przed lustrem, żeby być pięknymi. To jest absurd. Wzorujemy się na pięknych osobach z internetu, a ich naturalność traktujemy jak zjawisko, niespotykane w tych czasach.

Na własne życzenie umniejszamy swoje poczucie własnej wartości, warunkujemy je wieloma czynnikami. Kiedy jesteśmy „zrobione”, czujemy się pewne siebie i piękne. Wraz z płatkiem, nasączonym płynem do demakijażu znika nasze poczucie piękna i estetyki, a pewność siebie znika w odpływie umywalki.

Od małego uczymy nasze dzieci, że kobieta powinna być ozdobą. Że powinna mieć starannie zrobiony makijaż i ułożone włosy, najczęściej w odcieniu modnym w tym sezonie. Kiedy na paznokciach pojawia się odrost albo odprysk lakieru (o zgrozo!), instynktownie chowamy dłonie lub uszczerbek. Mamy szafki wypełnione kosmetykami, spędzamy godziny w salonach. Przy obiedzie rzucamy od niechcenia „Jutro zajmij się dziećmi, umówiłam się na 16 do kosmetyczki”. Pokazujemy naszym dzieciom, że naturalność jest dla nas przeszkodą. Że nie czujemy się na tyle piękne, by nie poprawiać swojej urody przy pomocy medycyny estetycznej lub kosmetologii. I naturalną kolejnością rzeczy, nasze córki zaczynają nas naśladować, prosząc w wieku 14 lat o pierwszy tusz do rzęs.

Zastanówmy się więc, w jakim kierunku idzie świat, kogo sobie stawiamy za bohaterów i co czynimy bohaterstwem.


0 Komentarzy/e

Skomentuj