Jest pewne dziwne marzenie, które siedzi mi w głowie…

1 Komentarz

Kiedyś marzyłam o rzeczach wielkich, doniosłych. Pisanych ambicją i młodym wiekiem. Wierzyłam, że świat czeka na mnie otworem, rozpostartymi ramionami zaprasza do jego podbicia. I ja gnałam w te ramiona, ile sił w nogach. Dmuchałam w żagle mojej ambicji, sama siebie napędzałam paliwem motywacji. Wierzyłam, że nic nie jest w stanie mnie pokonać, stanąć na przeszkodzie. Czasami ktoś podkładał nogę, czy szarpał za koszulkę. Ale ja wtedy wstawałam i pędziłam przed siebie, motywowana smakiem drobnych porażek. I w ten oto sposób, w wieku 25 lat znalazłam się w miejscu, które stało się moją osobistą metą. Smakiem sukcesu, motorem napędzającym każdy aspekt życia. Pod kątem zawodowym, rodzinnym i prywatnym osiągnęłam absolutnie wszystko, co na tamten czas sobie założyłam. Byłam zakochana, szczęśliwa i spełniona.

Ostatnio moje życie zapętliło. Spoczęło na mieliźnie, z której nijak nie mogę się wydostać. Odpycham się rękami i nogami, próbując wypłynąć na powierzchnię, próbując nabrać powietrza. Moje życie stanęło w miejscu, a ja mam wrażenie, że kręcę się w kółko i nie wiem, w którą stronę ruszyć. Zawsze najbardziej w osiąganiu celów napędzało mnie działanie, droga, która do niego prowadziła. Napawałam się momentem walki, mając w podświadomości, że sukces jest tylko kwestią czasu, a przede wszystkim pracy. A kiedy stawałam na mecie, myślałam: „To już? I to wszystko? Co teraz?”.

O czym pani marzy, pani Natalko? – Zapytała mnie ostatnio na sesji terapeutka.
Nie wiem. Osiągnęłam już wszystko, o czym marzyłam. – Wzruszyłam ramionami.
Nie ma pani marzeń? – Od dawna nie czułam potrzeby dążenia do czegokolwiek. Znalazłam się w miejscu, do którego zawsze dążyłam. Przecież mam świetną rodzinę, przyjaciół, najlepszą pod słońcem pracę i wymarzony dom. – Na pewno?
W zasadzie to mam. Ale to jest tak głupie i niedorzeczne, że nie warto o tym wspominać. Już na samą myśl, jest mi wstyd. Ludzie latami marzą o domu z ogrodem, o pracy marzeń i kochającym partnerze…
Nie ma głupich marzeń. Proszę spróbować.
No dobrze… – Nabrałam głęboko powietrza i przez chwilę zatrzymałam je w klatce piersiowej, trochę w nadziei, że z jego wypuszczeniem odejdzie cały pomysł. – Chciałabym to wszystko sprzedać. To wszystko mnie przytłacza i mam wrażenie, że na to nie zasłużyłam. – Uśmiechnęłam się na samą myśl marzenia, które chowałam latami z tyłu głowy. – Chciałabym sprzedać ten duży dom, spakować dobytek do plecaka, zabrać dzieciaki, Grześka i ruszyć w świat. Mieszkać chwilę tu, trochę dłużej tam… Zwiedzić Wietnam, pomedytować na Bali. Zobaczyć Wyspy Zielonego Przylądka, a później przespać się na drzewie w Meksyku. A kiedy już napełnię umysł wolnością, kupić małą chatkę w Grecji lub we Włoszech, najlepiej nad samym morzem. Hodować kozy, drzewka oliwne i może winogrona. Rano karmić kury i boso chodzić po plaży, którą będę widziała z drewnianych okiennic domku. Chciałabym wieszać pranie na sznurku przed domem i codziennie rano kupować świeże mleko od lokalnego rolnika. Chodzić na targ po owoce i warzywa, ale móc je spróbować tuż przed zakupem. Chciałabym uciec gdzieś, gdzie ludzie mają uśmiech na twarzy 365 dni w roku i żyją skromnie. Chciałabym robić swój własny ser i zrywać owoce z drzewa za płotem. A później podlewać grządki z pomidorami, ogrzanymi śródziemnomorskim Słońcem.

A dopóki to marzenie nie wejdzie na poziom chęci jego spełnienia, chciałabym codziennie rano móc wystawiać twarz do Słońca. Chodzić boso po trawie i mleczach, rosnących w ogrodzie. Podlewać kwiaty i cieszyć się tym jak rosną. Spacerować z psem po pobliskim lesie, rzucać patyk najdalej jak potrafię. Chciałabym napawać się zapachem rozgrzanego powietrza, albo tego zaraz po deszczu. Chciałabym rano słyszeć śpiew ptaków za oknem, chociaż niekoniecznie wróbli, które zamieszkały pod naszym dachem. Chciałabym codziennie uśmiechać się i mieć do tego powody. Chciałabym śmiać się w głos i słuchać głośnego śmiechu dzieci. Chciałabym codziennie wieczorem zamykać oczy z myślą: „To był dobry czas”.

Chciałabym siedzieć przy ognisku do późna w nocy, nawet kosztem porannego kaca. Tańczyć do rana, w polarze Grześka i klapkach pod prysznic, przy muzyce puszczanej ze starego radia, gdzieś przy domku nad jeziorem.

Marzę o tym, by móc wieczorami zasypiać przy dzieciach w dresach i z makijażem na twarzy. I chociaż może to się wydać dziwne, to ja wiem, że kiedyś jeszcze mi tego zabraknie. Marzę o tym, żeby codziennie móc całować Grześka w szyję, w drodze z salonu do kuchni. Czuć jego rękę na moim udzie, kiedy rano dzwoni budzik. Czekać za każdym razem kiedy wraca z pracy tylko po to, żeby upewnić się, że jest cały.

Chciałabym móc codziennie dzwonić do rodziców i pytać co u nich słychać. Jeść mamine pierogi, chociaż moje smakują bardzo podobnie. Pić z nimi kawę w dużym białym kubku i zastanawiać się, którą łyżką z ich szuflady zjeść zupę.

Marzę o tym, żeby przez okno domu móc słuchać żab wczesną wiosną i koncertów świerszczy na łące za płotem. Chciałabym skakać z dziećmi na trampolinie i wdychać zapach świeżo koszonej przez Grzegorza trawy. Chciałabym móc pić rano kawę, kiedy pierwsze promienie słońca odbijają się na podłodze w salonie, a wieczorem okryć się kocem, z książką na tarasie.

I chociaż pod powiekami widzę moją małą chatkę gdzieś w Grecji albo na wybrzeżu Hiszpanii, to dzisiaj mam wszystko by oddychać.

1 Komentarzy/e
  • Sylvia Voyages

    Odpowiedz

    Piękny wpis… Każdego dnia życzę Ci spełnienia choćby jednego małego marzenia, które wywoła uśmiech na Twojej twarzy! A Wietnam, Bali, czy co tam jeszcze w końcu pojawią się na horyzoncie i… kto wie?

    Buziaki!

Skomentuj