Kiedy masz ochotę zastrzelić swojego mężczyznę…

17 komentarzy

Wracasz po całym dniu w Mordorze. Lecisz milion kilometrów na godzinę, po drodze zahaczając o stęsknione za rodzicami opiekunki w żłobku. Po powitaniu pt. „nie ciem domu, do dzieci!”, które zakłamuje obraz polskiego żłobka, ruszasz z w stronę swojej oazy, samotni i definicji slow life.

Ktoś kiedyś powiedział mi, że przy domu jest zajebista harówka. Autentycznie od kilku tygodni chodzę spać z kurami a pisząc bloga robię przysiady by nie sponiewierać klawiatury czołem.

Wracasz więc do domu po tygodniu oczekiwania na weekend z wizją pyrkającego na gazie obiadku i totalnie ogarniętych metrów kwadratowych bo przecież przedwczoraj odprawiłaś rytuał przy mopie i szczotce do kibla. Małżon dzień wolny, rano dałaś mu dziesięć przykazań prawie Bożych, czyli ściereczka w dłoń i ma dopolerować to, co wstępnie ogarnięte. Już przy bramie wita cię prawie nagle ciało poślubionego, wystawione na działanie promieni słonecznych. Myślisz sobie zuch chłopak, czasu starczyło i na przyjemności. Po czym twój wkurw rośnie wprost proporcjonalnie do zagłębienia się w domowe rejony. Po rewizji podłogi w salonie dowiadujesz się, że opalenizna samca nie pojawiła się po 15 minutach a pies zachęcony wolną chatą uczynił powinność na samym środku jasnych kafli. Idziesz dalej a mąż badawczym wzrokiem ocenia stan twojego umysłu. Im dalej idziesz tym bardziej żałujesz, że pogardziłaś wcześniejszymi 55 metrami kwadratowymi na rzecz białego domu. 

I wtedy TO się staje. Zbierasz energię z głębi jelit, ostrzysz język, odpalasz naczelną jędzę rodu i… opierdalasz. Że jak on tak mógł, że do niego to jak do słupa, że o kant dupy rozbić całą twoją robotę, że szacunkiem do twojej pracy co najwyżej sobie może wytrzeć tyłek i w ogóle jest fe. Kręcisz piruet na pięcie a ciche dni same się ogłaszają. 

Trwasz w swoim fochu, modląc się w myślach o siłę i cierpliwość by nie rozszarpać partnera. Ciche dni płyną, ty ostentacyjnie polerujesz domową giwerę z miną „no podejdź, podejdź do mnie, daj mi pretekst”.

I to nic, że on rozprawił się z trzema zastępami prania, kładącymi się w dzikim proteście wokół kosza na brudną odzież. To nic, że skosił hektary trawy wokół domu i pół dnia biegał z kałachem na chwasty. To nic, że rozbroił zmywarkę z naczyń, prosząc chyba od dwóch dni o ułaskawienie. To nic, że naprawdę usiadł piętnaście minut temu w fotelu, dając odpocząć rozpalonemu ciału. 

To nic, że jego priorytetem jest dom, gdzie ogród będzie oazą dla was i wszystkich bliskich. To nic, że wasze dziecko biega boso po równej trawie i kąpie się w wyszorowanym basenie. 

Po prostu nie umył tej cholernej podłogi.

Wszystkie domowe zołzy meldują obecność!

17 Komentarzy/e
  • anjanka

    Odpowiedz

    Zgłaszam się 🙂

  • sonia

    Odpowiedz

    Obecna!

  • nat

    Odpowiedz

    Jak ja wracam to nic nie jest zrobione bo ” mały jak tylko wyszłaś zaczał strasznie płakac i wogóle histeria” . Uwielbiam taką wymówke 🙂

  • Agnieszka

    Odpowiedz

    Obecna! Ja od tygodnia siedzę w domu z dorastającą (czyt. Poltoraroczna) córka, która od dłuższego czasu mieli mój mózg buntem tzw. Dwulatka (???), drugie z buntem przedporodowym kopie po zebrach, a narzeczony spokojnie siódmy dzień maluje łóżeczko dziecięce na drugim końcu miasta w garażu u rodziców. ………… pozycz giwere! 🙂

    • matka-nie-idealna

      Ja ci pomaluję. Swoje obrobiłam w dwadzieścia i to tylko dlatego tak długo, bo jechałam po pieseła 😉

  • Monika

    Odpowiedz

    Albo jak zostaje z córką (półtora roku) i ta robi co jej się podoba – rozwala wszystko. Tłumaczenie narzeczonego – no przecież jej pilnuje! Potrzebuje maczugi….

    • matka-nie-idealna

      U nas ja pracuję na etacie a później w domu przy blogu. PT prowadzi firmę, wiec jest w miarę elastyczny czasowo i to on więcej zajmuje się Hanią.

  • edzia

    Odpowiedz

    Oj mi też by się przydała giwera. Weekend mija, a on jedynie śniadanie dla siebie i córki zrobił. To nic że od pn-pt z nią siedzi, ale odkurzyc by mógł!!!!

    • matka-nie-idealna

      Ej, małe sprostowanie! PT robi w domu naprawdę dużo i zostało to napisane pod koniec. Tylko akurat nie to, czego bym ją chciała :p

  • kamil

    Odpowiedz

    What a bitch!

    • matka-nie-idealna

      Who, me?
      Ps. Dzisiaj na See bloggers usłyszałam „a ja myślałam, że ty jesteś groźna”. Pozory, pozory 😉

  • Ania

    Odpowiedz

    Jezu, ja mam tak samo 🙂

  • agawa

    Odpowiedz

    Jestem!

  • Magda / Dwa plus dwa

    Odpowiedz

    100% racji, jak z mojego życia. Mój mąż też walczy z trawą, dachem, ogrodem, jeszcze dziesięcioma innymi okołodomowymi i 'typowo’ męskimi zajęciami, ale dla mnie to mało. Powinien jeszcze przy tym mieć czas dla dzieci, dla mnie, czasem coś ugotować, a już na pewno posprzątać, kwiaty kupić i komplementy prawić, do restauracji zabrać, a dzieci na spacer i lody…Bo się umawialiśmy. I strzelam mu tego focha od czasu do czasu, bo jakiejś pierdoły nie dopatrzył, nie miał czasu czy zapomniał. Chyba taka natura kobiety. A potem się już tak zamotam, że foch jest dla samego focha, bo głupio tak nagle przyznać, że to ja głupio się zachowałam i o pierdołę obrażam. Na szczęście wciąż kocha i wybacza 😉

  • Mamatorka

    Odpowiedz

    oooo znam to! Nie daj Boże jak trafi na mój gorszy dzień. Nie ważne, że zrobi tysiąc innych rzeczy, ja i tak uczepię się tej jednej, o którą prosiłam… takie jest ciężkie życie z żoną choleryczką 😉 dobrze, że Mr Right jest z natury spokojnym człowiekiem, bo w innym przypadku już dawno ktoś by nie żył;)

  • Ancieja

    Odpowiedz

    🙂 No jakbym o sobie czytała.

  • marta

    Odpowiedz

    Oj znam to znam to. U mnie najgorsze jest tempo. Bo jak on kosi tą trawę z namaszczeniem i tak wiecie pomalusiu i jeszcze ma słuchawki w uszach a ja ganiam za małą a duża ciągle coś chce. Oj jak on mnie wkurza

Skomentuj