Kiedyś marzyłam tylko o tym, żeby być dorosłą. Dzisiaj chciałabym wrócić do czasów, kiedy jedynym problemem były za małe o dwa rozmiary lakierki, w których poszłam do przedszkola.

4 komentarze

-Ja to miałam fajne dzieciństwo, nie to co dzieciaki teraz… – Powiedziała do mnie ostatnio koleżanka.

I chociaż nie rozpatruję mojego dzieciństwa w kategorii „lepsze czy gorsze”, niż to dzisiejsze, bo dopiero za dwadzieścia lat nasze dzieci rozliczą nas ewentualnym pozwem sądowym, to było rzeczywiście fajne. Chociażby dlatego, że jedynym zmartwieniem dzieci lat 90-tych była Buka z „Muminków” i to, czy 50 groszy, znalezione w lewej kieszeni maminego płaszcza, wystarczy na oranżadę w proszku.

Uwaga, ten wpis wywoła sentymentalne wspomnienia i może zakręcić łezką w Waszym oku!

Trzepak.

Pamiętam, że trzepak, zlokalizowany na wprost mojej klatki, dokładnie ten przy śmietniku, był centrum dowodzenia osiedlem. Nad blaszanym murkiem, na którym latem parzyło się tyłki, rosły dwie śliwy, będące ważnym elementem w łańcuchu pokarmowym osiedlowych dzieciaków. Na tym trzepaku kręciło się oberki, wisiało do góry nogami, a pozycja małpy była prawie tak naturalna, jak embrionalna. Ten trzepak, pod farbą którego był zupełnie inny kolor, a później jeszcze inny, krążył w naszych żyłach całymi latami i zostawiał metaliczny zapach na małych dłoniach, szorowanych w domu pumeksem.

Gumy kulki.

Wspomnienie mojego dzieciństwa, które na stałe zachowało się w świadomości obywateli lat 80 i 90- tych. A do tego oranżada pita pod warzywniakiem, bo butelka była zwrotna, gumy Turbo i chrupki arachidowe. Wracając do gum, co to smak traciły już po trzech przeżuciach, a zjedzenie całej taśmy groziło wielogodzinnym przywiązaniem do klopa, to pamiętam, że każdy z kolorów miał absolutnie identyczny skład, w sensie że chemii ale i tak pani z warzywniaka, ręcyma umorusanymi w ziemniakach i kapuście kiszonej, odcinała wybrany przez nas kolor.

Pamiętam jeszcze, że głównym pożywieniem wesołej gawiedzi spod klatki, była postępująca cukrzyca. W sensie, kiedy kolana zaczynały się uginać pod wpływem zmęczenia, a przed oczy wstępowały mroczki, bo od śniadania minęło już całe trzydzieści minut, a wiadomo, że kanapka z wyrobem trzcinowym, tudzież buraczanym to był prawdziwy sztos, darło się ryja pod oknem, że: „Mamooo! Rzuć mi kanapkę z masłem i cukrem!”. I nie ważne, że mieszkałam na parterze, a wbiegnięcie na górę zajmowało mi mniej czasu niż zapakowanie owej kanapki w worek po kartoflach, tudzież reklamówkę z rozbieraną panią (pamiętacie???), jak darli wszyscy, to ja też.

Pamiętam sprężynę, która sama schodziła po schodach i plątała się równie często co język wujka Mariana, tego z wąsem. W ogóle imprezy rodzinne zakrawają o dzisiejszą patologię. Wtedy jodyn MOPS nie pukał do drzwi, jak się śpiewało „A kto z nami nie wypije” podczas roczku syna i dawało się na popite ruskiego szampana, obcykowując wydarzenie aparatem marki Zenit, lub w późniejszym czasie Kodakiem, takim na którego trzeba było wydać trzy nerki.

W międzyczasie ktoś zbił rodowe kryształy, ktoś puścił Martyniuka z kasety kupionej u „ruskich” na bazarze, a ktoś pochwalił się walkmanem, ze słuchawkami na blaszanej opasce, na których z kolei dźwięk był tak czysty, jak prana w rękach tetrowa pielucha.

Niewątpliwym znakiem mojej młodości, przeplatanej miłością do Tazosów, wygrzebywanych z każdych chipsów i karteczek z segregatorów, była fascynacja zespołem pięciu kobiet. Boże, jak ja kochałam Spice Girls. Każdy kawałek mojego ciała śpiewał „If you wanna be my lover”, a ja miałam całe pudła najmniejszych nawet wzmianek, o tym kiedy Spicetki mrugały, kiedy puszczały bąki i w jakich odmianach. Byłam totalnym stalkerem i kiedy mama wyrzuciła mi wszystkie rzeczy za karę (później dowiedziałam się, że jednak nie wyrzuciła), to ja się chciałam w wieku 9 lat z domu wyprowadzać, rzucać pod pociąg i myślałam, że moje życie właśnie się skończyło. W pewnym momencie dowiedziałam się, że Spice Girls to już przeżytek i teraz słucha się Britney Spears. Złamało mi to serce, ale jak mus to mus…

Pamiętam komiksy Kaczora Donalda, które z czasem ustąpiły miejsca Bravo i Popcornowi. I że w MTV leciała MUZYKA, a w sobotnie południa, jakieś 10 lat wcześniej, siadaliśmy przed telewizorem całą rodziną i oglądaliśmy „Disco Polo Live„, a później „30 TON„, albo film na kasecie z wypożyczalni. To były czasy pełne lukru w serduszku i problemów na miarę za małych o dwa rozmiary lakierków, w których uparłam się iść do przedszkola.

Z takich milszych jeszcze wspomnień, nieco materialnych, pamiętam jak mnie ściskało w brzuszku na widok każdego Commodore w pokoju kolegów i koleżanek w szkole po to, by doczekać się swojego pierwszego PC, w trzeciej klasie podstawówki. I ja w tej trzeciej klasie podstawówki zupełnie nie miałam świadomości, że ten komputer kosztował półroczną pensję mojego taty. Ale miło się pykało w „Croca„, który był sympatycznym krokodylkiem, rozwalającym przeszkody ogonem. I nic to, że monitor był wielkości małej kawalerki, a myszka miała pod spodem kulkę, którą trzeba było czyścić co kilka dni. Ale zanim nastąpiły czasy Windowsa 95, rodzice uraczyli pod choinkę trochę mnie, trochę siebie – Pegazusem, który był maszynką do gier telewizyjnych. I ja doskonale pamiętam 1000 gier na jednej kasecie.

Pamiętam szklane kulki, którymi grało się na chodniku przed blokiem. Wrotki nakładane na buty, z regulowaną długością i zabawki, zbierane z Kinder Niespodzianki. Pamiętam karty na impulsy, z których dzwoniło się z kolonii do rodziców.

Zawsze marzyłam o „glanach„, których mama nigdy nie chciała mi kupić i Tamagotchi, które cichaczem nosiłam do szkoły, żeby „nie zdechło”.

I pamiętam dzień, w którym mój tato pojechał po Daewoo Matiza, a wrócił 10 -letnią Mazdą, która była tylko 4 lata ode mnie starsza.

Ciekawa jestem, co o swoim dzieciństwie powiedzą nasze dzieci. Że modne były Iphony 12, a filmy oglądało się na Netflixie? Że nosili tornistry, zamiast mieć wszystkie książki w czytnikach elektronicznych, a rodzice śledzili je przez zegarek z GPS? A może to, że spędzali czas nad YouTube i w 2020 roku modni byli Influencerzy?

Co jeszcze pamiętacie z tamtych czasów?


Photo by Jed Villejoon Unsplash

4 Komentarzy/e
  • Marta

    Odpowiedz

    To wszystko co wymieniłaś to powrót do dzieciństwa w stu procentach. Ja jeszcze pamiętam granie w klasy albo skakanie w gumę czy na skakankach w trzy osoby. 😀 Poza dziecięcą beztroską, życie wydawało się jakby łatwiejsze. I bynajmniej nie chodzi o pracę, mało wolnego i wakacje raz na jakiś czas.

  • Agata

    Odpowiedz

    Tak czytam Twój post i myślę sobie „tak, pamiętam jakby to było wczoraj!” a zaraz potem „o kurka, a to było 30 lat temu… 😮 „. Z tych „zabytków” chyba najbardziej mi brakuje zwyczaju wywoływania zdjęć. Teraz niby też można, ale komu się chce, nie ma motywacji, kiedy wszystko jest od razu gotowe na komputerze…

  • Hermiona

    Odpowiedz

    Dzieci XXI wieku nie są gorsze. Dzieciństwo też będą wspominać jako ten lepszy czas, bo miały mniej zmartwień, tak samo jak kiedyś wy, dlatego tak idealizujecie swoje dzieciństwo.

Skomentuj