Kilimandżaro.

0 Komentarzy
Jakbym miała pozbierać ten rok do kupy, wszystkie 365 kart, wydartych z istnienia, albo miałabym narysować jakiś wykres matematyczny, nakreśliłabym sinusoidę. I ja się na tej sinusoidzie, co sobie większość teraz pewnie googla, jak wygląda, ślizgam z górki i pod górkę. A jakby jeszcze wykres dorysować, to z matematyki pamiętam, że dwie osie powinny na niej widnieć. I nad poziomą, która obrazuje upływający czas, króluje pionowa, z ilością plastrów przyklejanych na kolana i odrywanych z ropiejących ran.

Albo mogłabym, jeśli ktoś woli podróże, przyrównać ten rok do wyprawy na Kilimandżaro. I niech nie zwiedzie Was afrykański klimat czy suche stepy Tanzanii. Słonie wachlujące uszami i wygodny fotel w Jeepie na safari. Kiedy wstajesz z krzesła i ruszasz z marszu pod górę, po dwóch kilometrach kości wychodzą Ci piętami. A ja wstałam i z trzema kanapkami w plecaku i dokonałam niemożliwego, jeszcze chwilę temu.

Szybowałam w górę z prędkością światła. Nabierałam powietrza w obolałe po upadkach płuca, naklejałam plastry na otarte kolana i wspinałam się na szczyt z wysoko podniesioną głową. Obrałam sobie cele, które latami zarastały kurzem bo zawsze czas był nie ten. A później nie tamten. Rozbijałam po drodze bazy, tworzyłam wspomnienia.

Bywały dni, że brakowało mi powietrza, kiedy płuca nie chciały współpracować. Rzadkie powietrze dusiło a w głowie kręciło się od wysiłku.

Ale w tym wszystkim przyświecała mi myśl, marzenie takie, że za chwilę wbiję flagę na szczycie swoich aktualnych możliwości. I parłam do góry, krok za krokiem, z tym moim mandżurem marzeń i planów.

A kiedy już dotrzesz na górę, z płucami wciśniętymi w gardło, piętami przetartymi, bo przecież szłaś boso, nic nie daje Ci satysfakcji większej niż myśl, że chwilę wcześniej najwyżej gdzie byłaś w stanie wejść, to parapet na drugim piętrze mieszkania, a dzisiaj wbiłaś na szczyt swojego małego świata.

Tam z góry rozpościera się niesamowity widok. Liczysz swoje upadki, wysypujesz kamienie z butów. Wspominasz przystanki, chwile zwątpienia. Nabierasz głęboko powietrza i myślisz, że skoro tu jesteś to nic już Cię, kurwa, nie złamie, nic nie pokona. Wiesz, że jeśli czegoś pragniesz, cały wszechświat potajemnie sprzyja Twojemu pragnieniu.

Ten rok sprzyjał każdemu mojemu oddechowi, każdemu uderzeniu serca. A w tym wszystkim byli ludzie, oddani w każdym jego momencie.

Krok po kroku zbudowałam swoje małe imperium. Otrzepałam się z popiołu i wyszłam z piekła. Marzenia, które niegdyś były tylko hasłem rzuconym, że „fajnie byłoby mieć”, stały się namacalną marką.

I kiedy zamykano mi przed nosem drzwi, ja wrzeszczałam głośno „Ja nie dam rady? Ja, kurwa, nie dam rady?”. A później dawałam. Podkręcałam tempo i wygrywałam.

I każde marzenie wydawało się być na wyciągnięcie ręki. A ja po nie tą rękę wyciągałam.

I nikt mi nie powie, że się nie da.
I Wy, nawet jeśli dzisiaj myślicie, że nie dacie rady, za chwilę będziecie na szczycie. Musicie w to uwierzyć.

Dzisiaj piszę nową kartę, z 365 kolejnych. Pod te urodziny. Trzydzieste pierwsze.

A z tej okazji życzę sobie siły. Życzę sobie, by ta góra, pod którą zaczynam wspinaczkę, była łaskawsza niż rok temu. I chociaż wiem, że nie będzie łatwo, dam radę. Wiem, że porażka, która czeka na każde potknięcie była moją motywacją i siłą. Czego życzcie mi i Wy.

Sto lat ja.
31.

0 Komentarzy/e

Skomentuj