Kocham Święta. Post o (nie)jedzeniu.

3 komentarze

Uwielbiam świąteczny nastrój. Zapach choinki pieszczący nozdrza, igły czekające momentu aż nieświadomie przesuniesz bosą stopą w pobliżu zielonego drzewka i sypiące się w takim tempie, że nie wyrabiasz z wymianą worków w odkurzaczu. Uwielbiam światełka zawyżające zużycie energii w prawie każdym polskim domu, dumnie dyndające na każdej miejskiej latarni i mogące skutecznie zastąpić uliczne oświetlenie. Uwielbiam jarmarki świąteczne, drążące dziurę w moim portfelu i grzanym winem rozpalające przełyk. Uwielbiam przygotowania poprzedzające ten najważniejszy dzień, kiedy każda pani domu odgruzowuje zestaw do mycia okien, używany dwa razy do roku a toaletę szoruje dokładniej niż zwykle. Uwielbiam pisanie listów do Świętego Mikołaja tudzież Gwiazdora, które kiedyś wciskane w kratkę wentylacyjną, dziś noszą nazwę Allegro z rachunkiem obciążającym kartę kredytową małżona. Uwielbiam zapach świątecznych potraw, penetrujący dziurki w nosie każdego domownika, po czym kiwający srogo paluszkiem „Zostaw, to na święta!”. Uwielbiam sytość Świąt, kiedy nawet największy reżim dietetyczny ustępuje miejsca pierogom, barszczowi i bezimiennemu karpiowi, do wczoraj będącemu domowym pupilem.

I tu się zatrzymajmy, będzie o żarciu. A ściślej, moim żarciu.

Jednych Bozia obdarzyła gęstym włosem, innych białym zębem marki Hollywood. Mnie obdarzyła trzema żołądkami i zdolnością trawienia wszystkiego z prędkością niezagrażającą przybieraniu na wadze, która stoi jedną cyfrą od 12 lat. Kiedyś miałam z tym problem do tego stopnia, że przy 30-stu kreskach na termometrze, naciągałam rękawy swetra po nadgarstki… czekaj, wróć… Kiedyś inni mieli z tym problem do tego stopnia, że wpędzali mnie w kompleksy, lecząc tym samym swoje cięższe ego.

„Przytyło ci się ostatnio, McDonalds służy.”
„Ale jesteś spasiona.”
„Schabik ci wystaje kochana.”

Po pierwsze, taka krytyka oscyluje na granicy chamstwa i mordobicia i naturalną reakcją na tego typu słowa byłby prawy sierpowy, tudzież bliska prezentacja nadawcy komunikatu śmiertelnego focha i ochrzczenie go mianem chama i prostaka. Po drugie, takie słowa prędzej utknęłyby mi kamieniem w gardle, niż skierowałabym je nawet w kierunku bliskiej osoby.

„Ale ty jesteś chuda!” – No jestem, wiem jak wyglądam. Tobie za to nic nie brakuje, może się podzielisz?
„Ty w ogóle coś jesz?”– Pizzę bym obrobiła, zamawiamy? Och, jesteś na diecie? Wybacz..
„Jezu, ile ty ważysz?”- 52kg, a ty?

Najbardziej odbijające się na mojej dziecięcej a następnie na nastoletniej psychice teksty, trwale wyryły się w mojej głowie i w gorszych momentach życia do dzisiaj szepczą mi do ucha. Żartując, krytykując nie bierzesz pod uwagę tego, jak dana osoba może się czuć. Ty powiesz i zapomnisz. We mnie może tkwić to latami. Różnica pomiędzy kiedyś i dzisiaj polega na tym, że dziś potrafię się bronić. Przed koszmarami, przed ludźmi. Wczorajsza krytyka dzisiaj jest dla mnie komplementem często podszytym zazdrością.
Jestem zdrowa, zwinna, nie straszna mi golona i na imprezie zajmuję mało miejsca przy stole. Kiedy mam ochotę na kalorie, odpalam pudełko czekoladek, torebkę chipsów lub koncertem życzeń przez telefon powiększam swoją pizzę wiedząc, że moje XS jutro wciąż zawiśnie falą na obojczykach. Nie wypacam nadprogramowej fałdki trzy miesiące po porodzie pod okiem czujnego trenera sadysty a w ciąży nadal mieszczę się w XS-y, omijając ciążowe działy łukiem.
Twoja krytyka zamiast do serca trafia gdzieś w okolicy pośladka i tam zostaje. Mówiąc prościej, mam ją centralnie w dupie, żeby zabolało musisz się postarać trochę bardziej. Pamiętaj jednak by ważyć słowa, które dla mnie mieszczące się na granicy wdupiemiejstwa i zazdrości, dla kogoś mogą być kulą armatnią.

Czuję się kobietą, czuję się kobieca, czuję się seksowna. Jestem żoną i mamą. Jestem silna.

603199_4576803617560_717847274_ntatoo

3 Komentarzy/e
  • ~K.

    Odpowiedz

    Ehhh ja ostatnio stwierdziłam, że wyjdę z giwerą na ulicę i będę strzelać do wszystkiego co się rusza jak jeszcze raz usłysze „Musisz więcej jeść!” Tak jakbym sobie wydzielała głodowe racje żywnościowe w imię cholera wie czego. Tymczasem bywa, że jem więcej niż mój Małż, który do grona chuderlawych liliputów się raczej nie zalicza. Generalnie wszyscy mają jakieś ale do mojej wagi, bo wszyscy wiedzą, że ważę za mało i własnie znowu schudłam. Tymczasem wyniki mam w normie, samopoczucie też. Ty też z tego co piszesz czujesz się dobrze w swojej skórze. Tak więc to nie my mamy problem 🙂 Ale prawda to, że takie teksty mogą mocno ranić. Żyjemy w jakimś terrorze wagi idealnej, która po prawdzie nie istnieje, a nawet jesli, to niewiele osób może się nią poszczycić. Pytanie tylko, po co? O ile ktoś nie jest chorobliwie otyły albo nie cierpi na zaburzenia odzywiania to zostawiłabym człowieka i jego kilogramy w spokoju.

  • ~Marta

    Odpowiedz

    I słusznie. Nikt nie ma prawa odbierać nam naszej kobiecości. Niestety, zdrowy kulawego nie zrozumie…

  • ~veronica

    Odpowiedz

    O widzę ze mamy te same spostrzeżenia, ja się kiedyś zastanawiałam dlaczego jest tyle diet „cud” dla osób chcacych sie odchudzić w każdej gazecie na wiosnę jest co najmniej jedna. A jak pytam o to gdzie jest choć jedna jak świadomie i zdrowo przytyć parę kg to słyszę żebym jadła pizze, McDonald’s itp, albo czy tak źle mi z tym moim rozmiarem 34/XS, no czasem chciałabym, a nie mogę. Więc przyzwyczaiłam się i Lubie to co mam. Pozdrowienia dla córci.

Skomentuj