Korek.

0 Komentarzy

Gdybym miała określić, czego nie lubię w życiu, w pierwszej dziesiątce rzeczy „nieulubionych” byłyby zdecydowanie korki.

Bo korki, mili państwo, to dla mnie taka rysa na tarczy zegarka. Niby można przyzwyczaić się do jej istnienia, ale człowiek wolałby, żeby jej nie było bo z reguły zasłania tą cyferkę, która każdego dnia oznajmia radośnie fajrant. Korki są znośne, wtedy gdy jedzie ze mną w samochodzie obiekt zainteresowań, z którym wystarczy przebywać w tym samym pomieszczeniu zamkniętym i kłapać dziobem, żeby poziom endorfin przysłonił poziom wkurwienia. Niestety, tym razem ze mną jechały dzieci. Cała dwójka.

Było znośnie. Dzięki Bogu, czy jakiejś energii z góry, za urządzenia elektroniczne, mające na celu wyłączenie dzieci ze świata żywych i przeistoczenie ich w skoncentrowane na pieczeniu wirtualnych ciasteczek zombie. Korki na autostradzie mają to do siebie, że chcąc nie chcąc musisz w nich stać, bo jeszcze nikt nie wymyślił objazdów a Krajowa Inspekcja Dróg i Autostrad, czy tam inny byt odpowiedzialny za bramki, gdzie oddajesz połowę wypłaty za jechanie dwoma pasami bez możliwości pierdnięcia, bo jak zarzuci Ci autem to wylądujesz na sąsiedniej jezdni, poruszając się pod prąd.

Taki korek napotkałam i ja, wracając 500 kilometrów do domu, w asyście rzeczonych zombie, które na szczęście karmiły mnie wirtualnymi ciasteczkami, stąd też nie groziła nam śmierć głodowa. Zatrzymałam się mniej więcej na godzinę przed bramkami. Mając na CB informację, że „Pani, jest chujnia, Polaki wracają z wakacji i każdy, żeby oszukać system, wyjechał o 12 a nie rano”, rozłożyłam biwak na masce samochodu, odpaliłam turystyczny prysznic i kuchenkę gazową, mając w zamiarze nakarmić biednych wędrowców, nie wyglądających na zadowolonych z niniejszej sytuacji. Otworzyłam okno, wystawiłam łokieć, skręciłam trochę muzykę, która zazwyczaj ma za zadanie zagłuszyć „Mamo siku!” wołane co piętnaście minut z tylnej kanapy i zajęłam się tym, co lubię najbardziej. Obserwacją ludzi.

Wierzcie mi lub nie, ale stojąc w korku, można stworzyć przekrój społeczeństwa a studenci ostatnich semestrów socjologii i psychologii powinni być wypuszczani w przymusową trasę z postojem w korku. Temat pracy licencjackiej murowany, a i badania na otwartym organizmie można przeprowadzać.

Bo na przykład, okazało się, że szybko muszę zamknąć okno, które było moim ekranem edukacyjnym. Po lewej stronie stał wesoły autobus, złożony z podlotków, którzy usilnie próbowali wyhodować pod nosem wąsa. Podlotki w wieku, którego ja już dawno nie pamiętam, byli fanami muzyki o bardzo skocznym rytmie i słowach, brzmiących mniej więcej: „Ona kręci pupą, nananana, ma sylikony, nananana, jej usta błądzą po mojej szyi, na której wisi złoty łańcuch, nananana”. Zapisałam repertuar, w razie gdybym miała zamiar urządzić jeszcze kiedyś wesele, bo jak wiadomo, po czystej wódce, podpisanej wesołymi wierszykami, taka muzyka wchodzi w ruchy, jak w masełko.

Kiedy udało mi się poruszyć o jakieś pięć centymetrów, w porywach do siedmiu, okazało się, że prawy pas, który to ma za zadanie służyć w razie potrzeby niekontrolowanego zesrania się samochodu, posłużył niecierpliwym kierowcom jako plan kina akcji, albowiem poruszali się nim nie dość, że nielegalnie to jeszcze z prędkością, z którą mogliby spokojnie wznieść się w powietrze, a później miękko opaść do sąsiadującego z pasem rowu. Idąc tropem, że oliwa zawsze sprawiedliwa, a panowie na CB troszkę za bardzo irytowali się poczynaniem ów kierowców, razem z kilkoma innymi podróżującymi, wysunęłam się lekko na pas awaryjny, tak mniej więcej połową auta, blokując możliwość dalszej hulaszczej przejażdżki oszustów.

To pozwoliło mi zaobserwować, że niektórzy jeżdżą samochodami na podwójnym gazie, co skutkowało obywatelskim zatrzymaniem przez kierowców ciężarówek gostków z busa, a panowie z oklejonego firmowo samochodu z pewnością ucieszą się po telefonie pana z Peugeota do ich szefa, jako że postanowili stworzyć wizytówkę wulgarnych buraków, walących pięściami w maski innych samochodów i krzyczących, że: „Zaraz cię wyrucham w mordę, łysa pało” do dziadka ze stuletniego wehikułu czasu.

Kiedy dojechałam do rozgałęzienia pasów, tuż przed bramki, mogłoby się wydawać, że to koniec pracy badawczej, ale nieeee…

Po prawej pojawiła się pani w Mercedesie, kosztującym zapewne tyle co mój dom i gwałtownie próbowała wyjaśnić coś przez telefon, wartości mojego garażu. Duma napełniła moje blade serduszko, gdyż albowiem #girlboss to ten typ człowieka, który podziwiam całą sobą i kibicuję w duchu co do dalszych sukcesów.

Był też pan w Fordzie, zeżartym zębem rdzy, któremu nad uchem jazgotała najprawdopodobniej małżonka. W innym wypadku, zapewne wyrzuciłby kobietę z auta bo trzymała nogi na desce rozdzielczej i łupała słonecznik. Szapoba koleś, kłaniam się do pasa. W moim samochodzie, prócz wirtualnych ciastek nie je się nic, a nogi na desce skutkują wyrzuceniem ze znajomych na Facebooku. #bitch

Byli fani wymiany szyb w samochodzie. Muzyka, której słuchali, wywodzi się z żebra samego szatana, a rozpiętość głosu ryczącego z głośnika ograniczała się do gardłowego warkotu. Panowie energicznie potrząsali głowami, podskakując przy tym, chciałabym rzec „radośnie”. Fajnie się patrzy na ludzi, których łączy taka sama pasja. W tym wszystkim zastanawiam się, jakbym zachowała się jadąc samochodem z fanem jogi, z którą ostatnio zbiłam sobie piąteczkę.

Byli ludzie pokroju Bear Grylls’a, którzy próbowali przeżyć w otoczeniu dzikich zwierząt o słodkich twarzyczkach niemowlaków i kilkulatków, znudzonych siedzeniem w jednym miejscu. Totalnie nie rozumiem, jak można nudzić się w korku. Dla mnie każda pozycja i miejsce jest świetne do oddania się temu, co lubię w życiu najbardziej, czyli spaniu. W mojej głowie zaczął kiełkować pomysł nowego biznesu, kiedy to w korkach będzie się rozdawało dzieciom tablety na monety, które będą zdawane przy przejeździe przez bramki.

Byli i tacy, co spoglądali z uśmiechem i cisnęli pedał gazu, jakby chcieli krzyknąć: „No dalej! Wyścigujemy się pięć centymetrów?”, oraz tacy, z ust których można było wyczytać nieme inwektywy, słane w kierunku Wszechwiedzącego, jakby to miało w magiczny sposób wymazać ludzi przed nimi.

I tym oto sposobem, dojechałam do bramek, po dokładnie godzinie i piętnastu minutach pracy badawczej. Czuję się, jakbym zrobiła magisterkę z socjologii.

0 Komentarzy/e

Skomentuj