Kościół nie dla dzieci?

8 komentarzy

Za czasów kiedy rodzice zwracali się do mnie „Natusia” albo „córcia” a ja właśnie kończyłam swój związek z tetrówkami, zwykłam chodzić z tatą do kościoła. Nie żeby z własnej woli, to były czasy gdy miałam jeszcze niewiele do powiedzenia a jedyny możliwy sprzeciw mogłam wyrazić przez omdlenie. Wtedy wszyscy z pobliskich osiedli chodzili na mszę o 11.30. Kościół mały, duszny i śmierdzący posobotnim kacem pana Zenka spod sklepu. Fioletowe garniturowe spodnie wyprasowane na kant, seledynowe marynarki i wąs wyczesany grzebieniem z tylnej kieszeni.

W każdą niedzielę mama wrzucała kurę do gara a ja w odświętnych laczkach i kiecce, której kołnierzyk wgryzał mi się w szyję, gnałam z tatusiem na mszę dla dzieci. Do tej pory jeśli uda mi się być w kościele przy jakiejś okazji, stróżuję przy drzwiach, umożliwiając sobie szybką ewakuację, jeśli akurat zachce mi się teatralnie zemdleć. Wierzę ale instytucji kościoła nie trawię. Ale nie o trawieniu teraz będzie mowa.

Dlaczego o tym piszę? Ostatnio na Facebooku pojawił się post o wizycie PT z Hanisławą w kościele. I chociaż nie było jego przesłaniem wyciąganie od was opinii na temat prawidłowości ciągania dziecka do kościoła (pardon, ciągania bo dwulatek ma o wiele bardziej interesujące zajęcia niż stanie grzecznie przez godzinę i wpatrywanie się w rajstopy Pani Jasi przed nim.
Pan Tata do kościoła chodzi od zawsze. Swego czasu próbował mnie do tego zwyczaju przekonać ale zrezygnował w momencie, gdy zobaczył, że moje zainteresowanie jest na poziomie szurających tyłkiem po ziemi 3-latków. Wracając do tematu, PT podczas naszych wczasów w górach zabrał Hanię do kościoła. Ja w tym czasie odprawiałam rytualne smarowanie twarzy podkładem i lepienie kanapek na Morskie Oko.
Sytuację jak wiecie znam z opowieści. Moment Przemienienia, cisza i skupienie. Młody ministrant wyklepuje rytm na dzwonkach.

– Bim bam bom?- pyta w końcu zainteresowana Hania.
– Cicho Haniu, trzeba być cicho.- Odpowiada lekko zawstydzony PT.
– Paaanieee Jaaanieeee, paaanieee Jaanieee! Rano stań!

Ja wizyty w kościele z dzieckiem dopuściłam się raz czy dwa, po czym stwierdziłam, że to nie na moje nerwy i kondycję. Pobiegać wolę wieczorem i szpilki to zdecydowanie nie buty do joggingu. W związku z powyższym niedzielny obowiązek zostawiłam Panu Tacie, na rzecz wrzucania kury do gara. Godzina w kościele z reguły kończy się bukietem

Obecność dzieci w kościele nigdy mi nie przeszkadzała. Zawieszałam oko na jakimś przypadkowym berbeciu, orającym paznokciem stuletnie posadzki. Berbeć, paznokieć i posadzka wygrywały całe kazanie. Tak jak nie mam nic przeciwko obcym dzieciom sprawdzającym kondycję rodziców na mszy, tak nie mam najmniejszej ochoty na kościelny plac zabaw. Nie korzystam wtedy ani ja ani Hania.

Wasza zdania natomiast były podzielone. Jednym dzieci w kościele nie przeszkadzają, ani własne, ani obce. Inni nie potrafią się skupić na mszy przez zabawy kilkulatków i ja to całkowicie rozumiem. Chociaż dla mnie jest to pozytywne rozwiązanie bo życie 80cm nad powierzchnią ziemi bywa interesujące, czasami bardziej niż wysoko tonowe jojczenie wełnianych beretów. Inni znowu szukali przesłania w obecności dzieciaków na mszy a jeszcze inni twierdzili, że impreza z wszechobecnym dzieckiem jest nie dla nich. Ktoś rzucił pomysł, że powinny być specjalne msze dla dzieci, ale nie takie z niezrozumiałym językiem i psalmami zarzynanymi przez starsze uczestniczki.

Niestety niewiele jest miejsc przyjaznych dzieciom. Naprawdę przyjaznych.

A ty? Co myślisz na ten temat?

8 Komentarzy/e
  • Świat Tomskiego

    Odpowiedz

    Ja się wypowiedziałam ostatnio i zostałam „zlinczowana”, ale podpisuje się pod tym postem obiema rękami;)

  • Mery

    Odpowiedz

    Obce dzieci uwielbiam. Nasza 2-latka widząc kościół krzyczy ” nie ciem mamo nie tzia tam. Ja nie ciem”
    A dzieci na mszy pokazują inny wymiar spotkania z Bogiem i to jest piękne, niestety nie każdy ksiądz to docenia. U nas nie ma mszy dla dzieci a proboszcz „syczy” jak dzieci nie są greczne i spokojne:)

  • Anik

    Odpowiedz

    Ja jako dziecko trafialam na super ksiezy. Chodzilam na specjalne msze dla dzieci. Bylo na nich wesolo. Duzo smiechu i udzial dzieci w roznych fragmentach mszy.
    Mi osobiscie dzieci w kosciele nie przeszkadzaja chyba ze zaczynaja sie wydzierac w nieboglosy. Wtedy kumaty rodzic piwinien z takim dzieckiem wyjsc. Jak moj synek odkryl jako msly berbec jakie fajne echo niesie sie w kosciele zaczynal wykrzykiwac cale serenady i uciekalismy z nim na zewnatrz. Wkoncu zostawialismy go na godzine u moich rodzicow i chodzilismy sami. Teraz kiedy ma poltora roku chodzi czesto z nami. Pol mszy siedzi w wozku i sie rozglada a reszte sobie drepcze. Ale jest cicho.
    Przypomniala mi sie taka sytuacja o ktorej musze napisac. W kosciele na mszy ksiadz siedzial sobie w konfesjonale. Nikt sie nie spowiadal a ten ksiadz tak sobie siedzial i chyba sie modlil. Chodzila sobie obok mala dziewczynka i przygladala ksiedzu z zaciekawieniem. W koncu kiedy akurat zrobilo sie cicho ona podeszla i wypalila na cale gardlo: co tak cicho siedzisz? Chyba sie zesrales?! Wszyscy dookola parskneli smiechem, ksiadz tez

  • nat

    Odpowiedz

    do 15 roku życia musiałam chodzić co tydzien- jak sie buntowąłam słyszałam „dopóki mieszkasz w naszym domu chodzisz co tydzien do kosciola bo takie panuja u nas zasady”. Nigdy tego nie lubiłam, nudziłam sie, zasypiałam i wracałm naburmuszona i zła. Odkad jestem pełnoletnia omijam koscioły szerokim łukiem i pojawiam sie tam tylko na żluby i pogrzeby i swojego dziecka nie bede zmuszac tym bardziej ze sama nie mam zamiaru nagle udawac osoby praktykujacej.

  • Ania

    Odpowiedz

    No cóż. Mam do instytucji kościelnej takie samo podejście jak Ty. Chodzę do kościoła sporadycznie. Kilka razy byliśmy z naszym synkiem. Jest na etapie spacerówki, więc przez 45 minut robił „Bruuuuum”, skikał radośnie w wózku, gaworzył po swojemu. Nie uciszaliśmy go, bo jest mały i nic złego nie robił. Nie przeszkadzają mi w kościele biegające dzieci, ani te które marudzą, że chcą do domu, ani te które bawią się w najlepsze. W kościele przeszkadza mi coś innego, ale daruję sobie wywody na ten temat.
    Pamiętam jak byliśmy na naukach w naszej parafii przed chrztem naszego Krzysia i ktoś ze spanikowanych rodziców spytał, co ma zrobić jak niemowlę zacznie płakać w trakcie mszy – wiać z kościoła czy zostać. Ksiądz odpowiedział, że nic. Dziecko też czasem płacze, bo jest dzieckiem i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. I tu się z nim zgodzę.
    Ostatnio siedziałam w banku z synkiem, opowiadając mu o zwierzątkach (by mu się nie nudziło), on naśladował ich głosy, a starszy Pan siedzący obok mnie odmawiał różaniec i spoglądał na mnie z wyrzutem, bo widocznie za głośno rozmawiałam z synem. W BANKU! To nie miejsca bywają nieprzyjazne dla dzieci tylko ludzie.
    A to czy zabierać dziecko do kościoła, to pytanie na które każdy rodzic ma swoją odpowiedź. Przekazujemy dzieciom własne wartości i uczymy ich tego, co uznajemy za słuszne. Prawdziwym wyzwaniem będzie ten moment, w którym nasza latorośl będzie chciała decydować za siebie, być może wbrew naszym przekonaniom i religii.

  • Paulina

    Odpowiedz

    uważam że każdy prowadzi lub nie według uznania i wiary…..ale juz jak prowadzi to w sytuacji kiedy dziecko jest za głosne bo coś tam powinno się wyjśc z kościoła

  • Ana

    Odpowiedz

    Takie słyszałam: moment Przemienienia, cisza i skupienie. Młody ministrant wyklepuje rytm na dzwonkach: bimmmm, boommm… a dziecko: Baza wirusów została zaktualizowana ☺

  • Ewelina

    Odpowiedz

    Od kilku lat nie chodzę do kościoła. Motywy nieważne. Za to według teściowej jestem już nie złą, ale bardzo złą matką, bo co z tego, że dziecko ochrzciłam,jak nie praktykujemy wychowania go w wierze? Szczerze, nienawidzę księdzowego pierdolenia (przepraszam) o tym, żeby wyskoczyć z kasy na to, tamto, i jeszcze tamto a przy okazji to ksiądz proboszcz ma dno w baku i łyse opony i parafianie, dawać kasę. Obejdziemy się bez tego. Młody potrafi zrobić znak krzyża, zmówi paciorek. Nawet Biblię dla dzieci poczytamy. Po co mi kościół do tego?

Skomentuj