Krótki wpis o ościeżnicach.

1 Komentarz

Zdarzyło się tak w czasie ciąży, że w ramach rekreacji uczęszczaliśmy sobie z Panem Tatą do szkoły rodzenia. Równie dobrze mogła to być szkoła pierdzenia, bo w kwestii porodu, wszystkie nauki skończyły się wraz z pierwszym mocniejszym skurczem. Jak wiadomo, gdy się chce to człowiek musi, inaczej się udusi. Mądre głowy tam uczyły rzeczy bardziej przydatnych, czyli jak się odżywiać w ciąży, jak siedzieć, jak leżeć, co zabrać na porodówkę i tych mniej przydatnych, jak kąpać lalkę, jak lalkę, która ma się nijak do noworodka przewijać, jak oddychać, jak nie zaciupciać tatusia gdy dziecko rozrywa dziurę, która długo potem jeszcze nie służyła do tego, co wcześniej. Każda głowa mówiła coś innego, w końcu szkołę rodzenia traktowałam jak konieczne zło, bo do szału doprowadzała mnie sprzeczność informacji. Siadałam sobie więc na różowym worku, odpalałam Angry Birds w oczekiwaniu na coś, co może mi się przyda w przyszłości.

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że mądre głowy, o dziwo jak jeden mąż, poleciły mamom udanie się do poradni rehabilitacyjnej gdy dziecko skończy miesiąc, by skontrolować czy dziecię ma zadatki na piłkarza lub baletnicę. Gdy więc Hanisława 'dobiła’ miesiąca, wykonałam telefon do tejże poradni i dowiedziałam się, że terminy na NFZ owszem są, ale dziecko najprawdopodobniej będzie wtenczas wkładało sobie no nosa plastelinę w przedszkolu. Niestety nie zarejestrowałam się na rehabilitację, gdy tylko dowiedziałam się o ciąży, więc wygrzebałam ze świnki skarbonki parę monet i umówiłam się na wizytę prywatną. Odwiedziła nas bardzo miła pani, tu popukała, tam pozginała i diagnoza: mama naoglądała się w dzieciństwie za dużo „Czarodziejki z Księżyca” i wystąpiła asymetria i lekkie napięcie. Żyłyśmy sobie z Haniutkiem od wizyty do wizyty pani rehabilitantki, robiąc masę (ona) i rzeźbę (obie). Gdy tylko nadchodziła pora odwiedzin, Hanisława z uśmiechem przez całą paszczękę wyczekiwała masowanka i wygibusów. Niech ma, niech korzysta, tyle jej. Kiedyś sama będzie płaciła za masaże.
Asymetria minęła, napięcie minęło, pani zarządziła koniec rehabilitacji i… oczywiście dostałyśmy termin w ramach NFZ. W ramach wycieczki, bo dzień ładny i trochę nudno w domu, poza tym głupio nie skorzystać gdy masaż za darmo, dotachałam dziecię do przychodni w nosidełku. Zziajana, zmachana i upocona dotarłam do gabinetu, gdzie specjalistka na dzień dobry poważyła wszystkie możliwe kompetencje, metody rehabilitacji i ćwiczenia zadane przez poprzednią panią. Między wierszami dowiedziałam się, że wszystkie matki szczepiące dzieci petardą 6w1 powinny zostać ekskomunikowane, po czym spłonąć na stosie za krzywdę jaką wyrządzają swoim pociechom. Kładąc uszy po sobie, niczym piesek zza szyby Poloneza potakiwałam głową, przypominając sobie po kolei wszystkie rundy Angry Birds.

Z gabinetu wyszłam zniesmaczona. Cała służba zdrowia powinna się wysłać na jeden kurs, żeby ich przemaglowali w zakresie przekazywania informacji i tak już zdezorientowanym matkom. A potem się puścić z dymem. Zdecydowanie.

Rehabilitantka zadała nam ćwiczenia dla dziecka starszego o dwa-trzy miesiące, w razie gdyby nam się na przykład w domu miało nudzić.
Do całej 'rehabilitacji’ podchodzę z dużą rezerwą, bo jak wiadomo każde dziecko rozwija się w swoim tempie. Dawniej takich fanaberii jak ćwiczenia dla niemowląt nie było, a ja załadowana do chodzika, którego teraz też się nie poleca, grzmociłam po ościeżnicach w domu. Żyję? Żyję. Lekko skrzywiona, bo rezultaty ościeżnic widać do dziś.

1 Komentarzy/e
  • ~mamaAntosia

    Odpowiedz

    Ja gdy tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży rzuciłam palenie i postanowiłam wysupłać trochę na prywatną położną. Ogólne szkoły rodzenia jakoś mnie zniechęcały… I trafiłam na wspaniałą kobietę, z którą do tej pory kontaktuje się w razie problemu. Otóż dużo jej zawdzięczam mndz, że odwiodła mojego męża od pomysłu mordu na lekarzu ;). Też usłyszałam, że jestem głupia że zaszczepiłam dziecko 6w1 i to od lekarza, który zaraz miał pretensję dlaczego dziecko nie ma smoczka. A na pediatrii niemowlęcej, jako jedyna karmiąc piersią, mieli pretensję, że dziecko nie ma i nie umie pić ze „zwykłej” butelki ( musiałam podać lekarstwo w postaci proszku). Sprzeczność? Promowanie karmienia piersią i kompletny brak pomocy ze strony pielęgniarek i lekarzy..
    Pozdrawiamy Hanię.

Skomentuj