Masz obowiązek zapewnić wspaniałe dzieciństwo swojemu dziecku.

1 Komentarz

Decydując się na dziecko, lub kiedy to dziecko zdecyduje za nas, utrudniamy sobie trochę życie, trzeba to przyznać. Utrudnienie to polega na częściowym ubezwłasnowolnieniu, czasami bardziej a czasami mniej akceptowanym przez rodziców. Pewnego dnia okazuje się, że nie możesz już wylecieć z domu na „browara albo trzy w barze za rogiem, za piętnaście minut, obecność obowiązkowa”, po czym nie możesz wrócić bladym świtem podpierając ramieniem ściany na klatce schodowej i zaliczyć zgon we własnym łóżku nie pozbywszy się uprzednio przepoconych szmat. Nie możesz też spacerować w pełnej okazałości i naturalności po mieszkaniu w celu oddania się cielesnym uciechom w porze dowolnej a twój plan dnia chcąc nie chcąc jest mocno podporządkowany pod 86 radosnych centymetrów szurających dupą po podłodze. Poranny kac boli jeszcze bardziej a spontaniczny wypad do kina z małżonem planujesz trzy dni wcześniej.

Hanisława ma w sobie to coś, co sprawia, że uwielbiam z nią spędzać czas. Bez ściemy. Z własnej nieprzymuszonej woli, bez lufy przyłożonej do skroni spędzam miło czas z dzieckiem. Co więcej, gdy jest inaczej, gdy robota zabiera mi kawałek życia i nie mogę być z nią lub obok niej, wyrzuty żrą mi sumienie. Oczywiście zdarza się, że na ciśnieniu lecę z pracy do domu, z miną typu „odejdź bo cię uszkodzę” (w sensie PT nie dziecko, gdzież bym śmiała inaczej) i odradzającą przebywanie na linii strzału podręcznym przedmiotem, zrzucając cały obowiązek opieki na PT. Z reguły jednak, cisnąc pedał gazu mam już w głowie skomponowany plan na dalszą część dnia, w składzie basen, sala zabaw, rower itepe itede, o ile oczywiście młodzież nie ciągnie smarem po podłodze, wtedy zakres czynności z reguły ogranicza się do mało edukacyjnego przerzucania telewizyjnych kanałów.

I tak żyjemy sobie w naszym wesołym stadku, wykorzystując fakt, że jest nas na razie mniej niż więcej i że naszym wspólnym czasem nie musimy dzielić się z osobą czwartą w zespole. Czuję się w obowiązku, niezwykle sympatycznym z resztą, by umilić tej mojej małej pierdole czas maksymalnie tak, by zapamiętała dzieciństwo jak najlepiej i kiedyś powiedziała na głos „a moja stara to całkiem fajna jest”. Nawet jeśli nie zapamięta nie szkodzi, uwieczniam każdą sytuację miliardem zdjęć (jak się dokopię to nawet jestem w stanie udowodnić), także nieszczerości zarzucić mi nie może. Ja tym samym mogę liznąć jeszcze trochę dzieciństwa i cofnąć się w czasie, przy czym bawię się doskonale.

Decyzja o ociosaniu mojego etatu do 3/4, gdzie kończę pracę o czternastej i dwadzieścia minut później wtapiam nos w ubogą czuprynę Hanisławy, była najlepszą jaką w moim przypadku mogłam podjąć. Kasa kasą, kariera karierą i obowiązek utrzymania naszych babskich fanaberii został zrzucony na Pana Tatę ale chwil, które już od półtora roku zapieprzają jak teżewe i zahamują dopiero gdy młodzież zmieni status na dorosłość, nikt mi nie odda. Jeszcze 2,5 roku temu osoba, która poczyniłaby wniosek o totalnej metamorfozie moich priorytetów, moich wartości, które na szczycie stawiają rodzinę a zaraz potem bloga (he, he) zostałaby uznana za niepoczytalną i generalnie, po chamsku wyśmiana. Można? Można. Zwracam honor.

1 Komentarzy/e
  • matka realistka

    Odpowiedz

    Też tak mam (choć czasem nie). Sanki były fajne (szkoda, że mało), a już niedługo wracamy do piaskownicy (już odkurzyłam łopatki). Muszę jeszcze tylko zamówić dętki do roweru i powetować sobie stracony rok bez dwóch kółek.

Skomentuj