Masz wrażenie, że nie ogarniasz macierzyństwa? Nie martw się, nie jesteś sama!

2 komentarze

Nie wiem jak ludzie ogarniają życie. Te stosy naczyń, wegetujące na blacie w kuchni od wczorajszego wieczora. Brudne pranie, które żąda zmiany lokum na M3, bo okazuje się, że przez tydzień składuje się u nas armia amerykańska, z rodziną do trzech pokoleń. Nie wiem, jak ludzie ogarniają dwudaniowe obiady chwilę po pracy, dziecięce zadania domowe i rozrywkę dla całej rodziny. Bo ja kilka minut po dwudziestej, padam uśpiona czołganiem po poligonie rodzicielstwa.

I czasami siadam w kąciku dorosłości myśląc, że ja się do tego nie nadaję. Że chciałabym jeszcze chwilę pobyć tą kilkulatką, której zawsze tak prędko było do samodzielności. Że zadaniowość nie jest moją najlepszą stroną i zdecydowanie bardziej wolę układać klocki lego niż plan dnia. I chociaż udaje mi się złożyć życie do kupy, a zażaleń zwykle nie ma, to ja bym wolała, żeby przez chwilę ktoś za mnie ogarnął życie.

Znowu nie zrobiłam obiadu z wartościami odżywczymi zaspokajającymi potrzeby połowy świata. Pranie odleżało w pralce karę, jutro znowu o nim zapomnę. Znowu nie słuchałam opowieści z przedszkola, bo okazało się, że całkiem spory procent ludzkości ma do mnie arcyważne sprawy, w ich mniemaniu ważniejsze od faktu, że Nadia pokłóciła się z najlepszą koleżanką. Znowu włączyłam dzieciom bajkę, bo klient potrzebował artykuł na przedwczoraj, o czym poinformował mnie chwilę temu.

Znowu usiadłam w łazience na podłodze, próbując znaleźć chwilę dla siebie. Analizując wszystkie moje rodzicielskie porażki, nakrzyczałam na dziecko tylko dlatego, że nalałam mu za dużo soku, który wylało. Znowu poległam na płaszczyźnie żony, zasypiając pod kocem trzy razy jednego wieczoru. Znowu odłożyłam odkurzanie auta na następny dzień, który w rezultacie wypadł za dwa tygodnie. I psa wypuściłam na pięć minut, chociaż obiecywałam godzinny spacer.

Policzyłam „koty” latające na podłodze w łazience. Zaraz włączę Roombę. O ile nie zapomnę, co jest niemalże pewne. Powinnam przeczytać książkę, która piętrzy się na stosie, odkładana na „za chwilę”. Później sprawdzę menu w przedszkolu i wymyślę coś wegetariańskiego, co zastąpi wszystkie niedobory. Zrobię listę zakupów i zapomnę o jajkach. Pranie w pralce nadal się kisi. Stłukę ulubiony kubek i zapomnę oddzwonić do babci. Spóźnię się do przedszkola po dzieci, już trzeci raz w tym tygodniu. Tak – mamy środę. Zgubię gdzieś kwitek z czesnym za przedszkole, zapomnę o stroju galowym na kolejny piątek. Wychowawczyni przypomni mi o czymś czwarty raz, chociaż i tak wie, że zapomnę. Nie zapłacę ZUS-u w terminie, w Skarbówce powinnam mieć już roczny abonament na czynny żal.

Wytrę zasmarkany nos, skoczę szybko z dzieckiem do pediatry. Kupię nową paczkę kredek, bo z piętnastu poprzednich pogubiły się wszystkie kolory. Do kompletu dorzucę gumki do włosów, których wiecznie jest za mało. Znajdę skarpetkę bez pary, krzyknę żeby założyły kapcie. A za pięć minut i tak odpuszczę wiedząc, że to walka z wiatrakami.

Wieczorem ucałuję dwa czoła do snu i ucieknę z pokoi dzieci, pomimo protestów. A za chwilę wrócę targana poczuciem winy, że jutro przecież pójdą na studia, a całowanie czoła będzie siarą. Zrobię im wagary od przedszkola, żeby uciszyć poczucie macierzyńskiej niesytości.

Usiądę na kanapie i pomyślę, że ta dorosłość dorwała mnie trochę za szybko. Że przecież w życiu nie zawsze wszystko się dostaje, a jednak nikt mnie nie ostrzegł, nie zatrzymał w tym biegu.

I przypomnę sobie, że te naleśniki, które miały być dwudaniowym obiadem, smakowały im najbardziej na świecie. Że to zapomniane pranie ustąpiło miejsca wspólnemu tańcowi na środku salonu i wspólnej bajce, pod kocem na kanapie. Że chociaż zasnęłam na kanapie, to on z czułością masował moje stopy i wyszedł po cichu, próbując mnie nie obudzić.

Przytulę Nadię mówiąc, że każdy ma prawo mieć gorszy dzień, ale jutro jest nowy i może pogodzić się z przyjaciółką. Zjemy pączki w samochodzie, czego nie pozwalam im zwykle robić, gdy wyszoruję wnętrze.

Obiad zrobię z resztek w lodówce, a oni będą piać, że to najlepsze co mi do tej pory wyszło. Nie zapłacę ZUS-u, ale w internetowym koszyku mam coś, co wywoła uśmiech na dziecięcych buziach. Spóźnię się do przedszkola, ale pobędę z nimi o dziesięć minut dłużej tego ranka, kiedy wrócą trzy razy, żeby dać mi kolejnego buziaka.

Rozwiążę problemy całego świata, a wieczorem ktoś mi napisze „Dobrze, że jesteś”. Wpadnę do babci na szybką kawę, obiecam, że niedługo znowu się pojawię.

I kiedy masz gorszy dzień pomyśl, że nie jesteś sama. Że ktoś po drugiej stronie Polski, a być może świata, puka do Ciebie przez szybkę. Jeżeli wydaje Ci się, że nie ogarniasz macierzyństwa to wiedz, że w Twojej drużynie grają miliony kobiet na całym świecie. A później zamknij oczy. Jutro będzie nowy dzień.

Photo by Jordan Rowland on Unsplash
2 Komentarzy/e
  • Mica

    Odpowiedz

    Piękne i prawdziwe. Dzisiaj te słowa są dla mnie jak terapia. W każdej gorszej chwili bede czytać ten post. Fajnie że mówisz jak jest i nie udajesz. Super że jesteś 🙂

  • Joanna

    Odpowiedz

    Miód na serce,pare słów i zdań a jakaż prawda.Polubilam i będę zaglądać,żeby znowu przeczytać o codzienności nie-idealnej matki,pouśmiechać się i psychicznie wyluzować.

Skomentuj