Matka introwertyczka.

3 komentarze

Pod jednym z ostatnich filmików, dotyczących mojej niechęci do zdalnego nauczania i kolejnego okresu, kiedy dziecko będzie siedziało w domu, dostałam komentarz następującej treści: „Trudno zająć się swoim własnymi dziećmi przez kilka dni…”. I chociaż sytuacja dotyczyła zamkniętych szkół, to ja odpowiem holistycznie. 

A I OWSZEM.

To znaczy o wiele łatwiej, jeśli ma się ciepłą posadkę we własnej firemce, gdzie głównym miejscem pracy jest własna kanapa, lub już bardziej porywająco – własny gabinet. Pod warunkiem oczywiście, że wówczas nie mam calli, wyjazdów firmowych, konferencji czy turboważnychzleceń, które powinny być zrobione „na wczoraj”. Dużo łatwiej, kiedy nie ma się nad głową szefa, który na dźwięk słów „home office” nie dostaje drgawek górnej powieki. Dużo łatwiej, kiedy nie ma się szefa, który na hasło „L4” dostaje alergicznej wysypki na dupie.

I wreszcie – dla mnie jednak najważniejsze – dużo łatwiej, kiedy nie jest się introwertykiem. Ale takim pokręconym, jak ja.

Kocham moje dzieci. Kocham je miłością nieskończoną. Uwielbiam spędzać z nimi czas, lubię przebywać w ich towarzystwie. Do czasu. 

Tak samo jak z Grześkiem. Z moją mamą. Z moimi przyjaciółmi. Znajomymi z pracy. Uwielbiam ich, kocham całym sercem. Problem w tym, że nie potrafię przebywać w czyimś towarzystwie dłużej niż kilka godzin dziennie. I nie chodzi tu o chęci. Po upływie kilku godzin jestem wypompowana fizycznie i psychicznie. Zmęczona tak, jakby przejechał mnie czołg. Czuję się spełniona, wręcz przepełniona i potrzebuję chwili (czasami dłuższej, czasami krótszej), żeby mój towarzyszometr odrobinę zmalał.

Moja przestrzeń jest dla mnie ważna.

Bardzo cenię sobie swoją przestrzeń. Każdego dnia potrzebuję czasu dla siebie. Nie ważne czy przeznaczę go na pracę, na sprzątanie, gotowanie, czytanie książki, czy samotny spacer. Potrzebuję, żeby w zasięgu mojego rażenia nie było nikogo, kto mógłby się do mnie wówczas odezwać. Gdybyście zobaczyli ekran mojego telefonu, zobaczylibyście kilka/naście nieodebranych połączeń czy wiadomości, tysiące nieodebranych maili. I ponownie – nie wynika to z braku chęci, a raczej z wewnętrznej potrzeby spokoju.

Kiedyś byłam na każde zawołanie. Odbierałam każdy telefon. Oddzwaniałam. Dawałam się wykorzystywać. Potrzebowałam uwagi. Dzisiaj cenię sobie swoje towarzystwo, a „okresowa” samotność jest mi potrzebna do balansu. Na początku swojego macierzyństwa, z wiadomych powodów, byłam „dostępna” 24 godziny na dobę. Potrafiłam odłożyć swoje potrzeby na bok, do momentu aż coś we mnie pękło. Hanka miała wtedy 8 miesięcy i od urodzenia wisiała na mnie w każdej sekundzie dnia. KAŻDEJ. Czułam, że na mojej szyi powoli zaciska się pętla, która mnie poddusza. Nie myślałam wtedy o sobie, własnych potrzebach. W pewnym momencie rozpłakałam się i powiedziałam, że ja dłużej nie dam rady. Że muszę odstawić dziecko od piersi, wyjść z domu na dłużej niż godzinę bo inaczej zwariuję. Wtedy uważałam się za wyrodną matkę. Dzisiaj uważam, że to był akt człowieczeństwa. Bo jesteśmy tylko, albo aż ludźmi. Nie niewolnikami.

Ludzie lubią oceniać.

Ludzie oceniają innych swoją miarą. „Skoro ja nie mam problemu z posiedzeniem z WŁASNYM dzieckiem, ty też nie powinnaś mieć”. Tylko, że każdy z nas jest inny. Każdy z nas ma inne potrzeby, emocje. Każdy ma prawo reagować w sposób odpowiedni dla siebie. Jedni ucieszą się z większej ilości czasu z dziećmi, inni nie. 

Można by powiedzieć „To po co ci były dzieci?”. Tak samo można by zapytać, po co był mi mąż, pies, przyjaciółka, etat. Nie zgadzam się z tym, że rodzicielstwo to podpisanie 24 – godzinnego cyrografu. Ja przede wszystkim jestem sobą – kobietą, człowiekiem. Dopiero później jestem żoną, matką czy przyjaciółką. I chociaż wiele poświęcam dla innych ludzi, wiele robię, wiele spędzam z nimi czasu, nie zgadzam się z tym, że w momencie zostania rodzicem, własne potrzeby, emocje i uczucia należy odsunąć na bok. Warto mieć swoje hobby, marzenia, cele, plany, pracę, znajomych, chwile dla siebie, samotność, uśmiech, płacz, frustrację.

Bo kiedyś dzieci odejdą, a w nas pozostanie pustka.

Photo by Annie Spratt on Unsplash
3 Komentarzy/e
  • Agata

    Odpowiedz

    Rozumięm Cię w 100%. Ja też po dłuższym przebywaniu między ludźmi muszę naładować bateryjki w samotności. Nic tak nie regeneruje jak cisza, dobra książka i kubek ciepłej herbaty. 🙂

  • Asia

    Odpowiedz

    Myślę, że to jest zupełnie normalne, każdy potrzebuje chwili dla siebie, a mama, która spędza mnóstwo czasu ze swoim dzieciaczkiem, już całkiem. Kwestia zadbania o siebie samą musi być priorytetowa, bo samopoczucie mamy przekłada się na dzieciaczka 🙂

  • modelsmile

    Odpowiedz

    czasami samotność jest lecznicza

Skomentuj