Moje dziecko krzyczy i trzaska drzwiami, a ja mu na to pozwalam.

1 Komentarz

Pierwsze trzaśnięcie drzwiami przez Hankę było dla mnie jak macierzyński nokaut. Przez głowę przeleciała mi setka myśli, od totalnego zaskoczenia, przez poczucie porażki, aż do wściekłości, że żadna sześciolatka nie będzie odwracać się do mnie tyłem kiedy do niej mówię, a tym bardziej trzaskać drzwiami w moim domu. Pamiętam, że wpadłam wtedy do jej pokoju i zaserwowałam porządną dawkę wyładowań atmosferycznych.

Innym razem, byłam w totalnym szoku. Hania trzasnęła mi drzwiami przed nosem, krzycząc żebym dała jej spokój i nie ma ochoty ze mną rozmawiać. Stałam przed tymi drzwiami w totalnym szoku jeszcze kilkadziesiąt sekund, zastanawiając się, kiedy dziecko mi się tak zepsuło i co zrobiłam nie tak. A później mnie olśniło. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Dałam jej spokój, o który „prosiła”. Kilka minut później sama przyszła z pytaniem, czy może się poprzytulać.

Czasami wspominam Wam, że macierzyństwo jest męczące, frustrujące. Że dzieci mnie wkurzają, zdarza się, że drę mordę. Dlaczego więc miałabym odbierać dziecku prawo do jego uczuć, nawet tych negatywnych? Skoro ja czasami trzasnę drzwiami, bo nie mam ochoty z kimś rozmawiać, dlaczego miałabym mieć o to pretensje do własnego dziecka? I o ile trzaskanie drzwiami nie jest najlepszym rozwiązaniem, o czym przekonałam się gdy te od sypialni wyleciały z framugi, to kiedy moje dziecko potrzebuje chwili samotności, po prostu jej ją daję.

Nie jestem fanką uciszania dziecka, czy zwracania mu uwagi za „złe” zachowanie, przy czym złe w mniemaniu wielu ludzi jest po prostu niczym innym, niż zachowaniem kłopotliwym i przeszkadzającym. Są osoby, które nie tolerują jakiejkolwiek niesubordynacji u dziecka. Dziecko nie może zapłakać czy zdenerwować się i wystarczy wzrok mamy lub imię wypowiedziane groźnym tonem, żeby dziecko uciszyć. Nie jestem fanką twierdzenia, że nic się nie stało, kiedy dziecko płacze z powodu upadku, lub odwracania jego uwagi od problemu. Nie jestem fanką bagatelizowania uczuć dziecka i umniejszania ich ważności.

Dlatego pozwalamy jej się złościć. Pozwalamy jej na smutek. Kiedy płacze po zdarciu kolana, przytulamy i mówimy, że przykro nam z powodu tego, co się stało. Pozwalamy jej pobyć samej, kiedy ma na to ochotę i szanujemy fakt, że nie ma chęci na rozmowy czy jakikolwiek kontakt. Zawsze wtedy jedynie podkreślam, że jeśli będzie potrzebowała porozmawiać, przytulić się czy pomilczeć, to ja jestem dla niej. Mamy umowę, że kiedy któreś z nas sprawi jej przykrość, powie coś, co ją zaboli, zdenerwuje czy wywoła jakiekolwiek inne negatywne uczucia, może nam o tym powiedzieć. Staramy się przepraszać za swoje błędy czy zachowanie. I paradoksalnie, to ja częściej przepraszam moje dzieci, niż one mnie. Zdarzało się też, że któraś z dziewczynek rzucała: „Dzisiaj cię nie lubię. Kocham, ale nie lubię”. Bo u nas też zdarzają się dni, że kogoś nie lubimy. Nawet jeśli chodzi o własne dzieci. Nie chcemy budować przy nich wizerunku osób, które mają absolutną władzę nad dziećmi, a te z założenia nie mają głosu, jak przysłowiowe ryby. Nasze dzieci zawsze miały i będą miały głos, nawet jeśli jest on nie po naszej myśli.

Nie chcę, żeby moje córki były bezwzględnie posłuszne. Jasne, czasami z zazdrością patrzę na dzieci, które dosłownie na mrugnięcie okiem rodzica przestają marudzić, robią podwójne salta w powietrzu i są wzorem „grzeczności”. Chciałabym, żeby moje dzieci były dobre, a grzeczność objawiała się dobrym wychowaniem, nie niezawracaniem dupy. Chciałabym, żeby miały własne zdanie i nie bały się go wyrażać. Żeby nie szły ślepo za tłumem, tylko potrafiły porwać ludzi ze sobą. Tak jak Hania, dzięki której już kilka osób zrezygnowało z jedzenia mięsa.

Hanka jest dokładnie taka jak ja. Wrażliwa, empatyczna, przejmująca się absolutnie wszystkim. Bywa bardzo skryta i próbuje sobie poradzić ze wszystkimi problemami sama. Bardzo łatwo ją zranić, dosłownie widać po niej, jak kruszy się w środku, rozpada się na kawałki. Chciałaby uratować cały świat, przychylić nieba każdej napotkanej osobie i każdemu zwierzęciu. Od momentu jej narodzin bardzo zwracamy uwagę na uczucia i emocje, również te negatywne. Dzień po dniu mozolnie budujemy jej poczucie własnej wartości, licząc skrycie na to, że za kilkanaście lat zwróci się jej to w postaci zwykłego samozadowolenia i fundamentów, których nie zburzy pierwszy lepszy podmuch.

I na koniec rozmowa, którą przeprowadziłyśmy chwilę temu.

– Wiesz Haniu – rzuciłam niby od niechcenia wczoraj na spacerze w lesie – czasami może zdarzyć się, że spotkasz na swojej drodze kogoś, kto nie jest dobry. Bo oprócz tych wszystkich ludzi, których kochasz i które chcą dla ciebie jak najlepiej, są też takie, które mogą cię ranić lub krzywdzić. Może to robić zupełnie nieświadomie, a może tak postępować celowo. Czasami ludzie budują swoje poczucie własnej wartości kosztem drugiej osoby.
– Na przykład wtedy, kiedy chwalą się, że są lepsi?
– Na przykład.
– Albo kiedy mówią, że jestem gorsza od nich?
– Dokładnie tak. I wtedy te osoby zabierają jedną cegiełkę z twojego poczucia własnej wartości, z tych fundamentów, które budujemy od najmłodszych lat i dokładają do siebie. Sęk w tym, żeby cała reszta była na tyle solidna, żeby całość się nie zburzyła. Nikt nie ma prawa umniejszać twoim uczuciom, nawet jeśli komuś wydają się być one niewłaściwe, wyolbrzymione czy przesadzone. I ty również powinnaś szanować uczucia innych ludzi. Bez względu na to, czy one ci się podobają, czy nie.


1 Komentarzy/e

Skomentuj