Czasami mam wrażenie, że na dziecko powinna być licencja.

1 Komentarz

Ten wpis nie będzie długi. Nie będzie w nim sentymentów, opisów schlebiających macierzyństwu.

Będzie za to wkurw, który rośnie za każdym razem, kiedy widzę, że rodzice ŚWIADOMIE robią swoim dzieciom krzywdę, narażają je na niebezpieczeństwo. I chociaż z zasady nie mówię innym, jak powinni wychowywać swoje dzieci, ograniczam swoje wychowanie do własnego podwórka – dzisiaj się odezwę. Z reguły mam w nosie czy rodzice wożą dziecko w samochodzie przodem, tyłem, czy na głowie, lub też noszą w chuście, nosidle, wisiadle czy stringach. Ale są pewne rzeczy, które nigdy jako dorosłemu, świadomemu człowiekowi, zwyczajnie nie przyszłyby mi do głowy. Tym samym dochodzę do wniosku, że na posiadanie dzieci powinna być licencja.

Wczoraj wróciłyśmy z Hanką z nart. Pięć dni w górach, w śniegu po kolana i z czerwonymi od mrozu policzkami, były potrzebne nam obu. Chwile, kiedy mogłam się skupić tylko na jednym dziecku, poświęcić mu sto procent czasu, przytulać, robić kanapki i usypiać bez „Poczekaj, Nadia mnie woła”, są w moim macierzyństwie kotwicą, która stabilizuje relacje zarówno z jednym, jak i z drugim dzieckiem.

Ośnieżone stoki pełne były narciarzy w każdym wieku. Hanka na nartach jeździ od trzech lat, przy czym jeździ nie jest tutaj wcale wyolbrzymieniem. Kiedy wepnie buty w wiązania, narty zdają się być przedłużeniem jej osobowości. Jeździ szybko, pewnie i odważnie. Techniką niemalże dorównuje mi – starej babie, która szusuje od 9 sezonów. Ale nie o zachwyty nad techniką i pewnością mojego dziecka dzisiaj mi chodzi.

Dzisiaj opowiem Wam o tym, że na rodzicielstwo powinna być licencja. Pozwolenie, które każdy rodzic mógłby otrzymać po przejściu kursu zdrowego rozsądku.

Sytuacja pierwsza.

Po czterech godzinach jazdy, Hanka i jej kuzynostwo stwierdziło, że chce dobić się na sankach, na górce obok stoku. Nie mam pojęcia, skąd w dzieciach jest tyle energii. Ja po wielu godzinach z deską przymocowaną do obu nóg, miałam ochotę napisać testament i dosłownie wyrzygać resztki mojego człowieczeństwa.

Dzieciaki wzięły sprzęt i pobiegły na dosyć stromą i wysoką górkę, na której bawiły się inne dzieci. Przy którymś zjeździe Hankę obróciło tyłem i na pełnej petardzie sunęła w dół, bez możliwości zatrzymania się. W pewnym momencie z całym impetem uderzyła plecami w jadącego przed nią na sankach tatę z dzieckiem, którzy w jednej chwili znaleźli się na trasie jazdy Hani. Wierzcie mi, całe życie przeleciało mi przed oczami. Rzuciłam się biegiem pod górkę i ostrożnie podeszłam do leżącej na ziemi córki. Modliłam się w myślach, żeby nie miała złamanego kręgosłupa. Hanka była przytomna i okazało się, że uderzyła w mężczyznę głową. Na szczęście miała kask! Nic poważnego się nie stało.

Sytuacja druga i trzecia.

Po porannym szusowaniu pojechaliśmy na praktycznie pusty stok, żeby dzieciaki pośmigały na sankach. Tym razem to w stojącą na górce Hankę, która to po ostatniej sytuacji była ostrożna i zjeżdżała na samym dole, wjechała kobieta, która nie potrafiła wyhamować na lodzie i wyrzuciło ją z pierwotnej trasy. Szczęśliwie dziecko znowu miało na głowie kask i nic jej się nie stało. Tego samego wieczoru inne dziecko uderzyło w stojącego na stoku kuzyna Hanki.

Nie zliczę ilości poturbowań na stokach w ciągu tych kilku dni. Zjeżdżając ze sporą szybkością, upadek na śnieg jest jak zarycie o beton. Ja prawdopodobnie mam pękniętą kość ogonową, po upadku przy niewielkiej prędkości na pupę. Rok temu natomiast, uderzyłam w stok i porządnie obiłam sobie głowę, pomimo kasku. Możecie mi wierzyć, nasze dzieci jako jedne z niewielu miały je na głowach! Również na nartach! Pomimo iż stałam z dzieciakami i „nadzorowałam” stok, pilnowałam żeby zjeżdżały bezpiecznie, inne dzieciaki miały to totalnie w poważaniu. Podbiegały innym pod sanki, ruszały w momencie kiedy ktoś się pod nimi znajdował. Kilkoro dzieci zostało zniesionych z górki, po tym jak przewróciło się na śniegu, lub ktoś w kogoś wjechał. Żadne z nich nie miało kasku.

Podobna sytuacja była na stokach narciarskich. Pomimo przepisów mówiących, że dziecko do 15 roku życia ma obowiązek mieć kask, niektórzy rodzice zwyczajnie nie stosowali się do tej zasady wierząc, że na oślej łączce lub łagodnym stoku dzieciom nic się nie stanie.

Problem pojawiał się, kiedy w dziecko wjechał stojący po raz pierwszy na nartach dorosły, lub inne dziecko, które nie potrafiło ani zahamować, ani zakręcić. Dwa razy byłam świadkiem, kiedy dziecko było ściągane ze stoku przez ratowników medycznych. W jednym przypadku nie miało kasku. W innym przypadku, widać było że dziecko na nartach stoi pierwszy raz w życiu. Również mama nie miała styczności z nartami, jednak to nie przeszkodziło jej spuszczać z góry dziecko, które po paru metrach wywracało się. Mama (bez nart) podchodziła do chłopca, stawiała go i puszczała znowu. W pewnym momencie, kiedy przejeżdżałam przy nich, rzuciłam luźno: „Wie pani co… Nie chciałabym się wtrącać, ale może bezpieczniej byłoby wypożyczyć dla syna kask? Moja córka miała kilka dni temu dosyć niebezpiecznie wyglądający wypadek”. W odpowiedzi usłyszałam, że syn nie potrzebuje kasku, jako że przyszli tylko na moment. Chwilę później, jak na zawołanie, dziecko przewróciło się, każda z nóg poleciała w inną stronę, a młody z impetem uderzył głową w kant narty. Jak możecie się domyślić, skończyło się znoszeniem chłopaka z oślej łączki.

Po tych sytuacjach obiecałam sobie, że już zawsze, kiedy będę widziała tego typu sytuacje, postaram się zwrócić uwagę w delikatny sposób. Głęboko w poważaniu mam to, czy ktoś się obrazi, zjebie mnie, oleje, czy weźmie sobie radę do serca.

Moje dzieci noszą kaski na nartach, łyżwach, hulajnogach, rowerach czy rolkach. Nie ważne, czy jeżdżą po ogrodzie, na małej osiedlowej górce, czy szusują po wielokilometrowych stokach. Nie ważne czy dopiero zaczynają przygodę ze sportem, czy jeżdżą jak zaawansowani. Dopóki mam na to wpływ, będę dbała o ich bezpieczeństwo. Nie akceptuję żadnych wymówek czy próśb moich dzieci. Nie idę na żadne ustępstwa.

Wy też dbajcie.

1 Komentarzy/e
  • Kasia

    Odpowiedz

    Dzisiaj moja córka miała uraz głowy po kraksie na rowerze. Mimo kasku, jednak gdyby nie on (wgnieciony i pęknięty teraz) byłoby z nią dużo gorzej. Jest środek nocy, ciagle o tym myślę, że miałam ją uchronić. Nie pozwolić zjeżdżać z górki… ?? Dobrze, że miała ten kask. Przykro pomyśleć, że nie na wszystko ma się wpływ ale warto zrobić to co można dla bezpieczeństwa dziecka.

Skomentuj