Na językach…

2 komentarze

Witajcie człowieki !

Jako, że mój ssak to totalny piersiowiec, każde moje wyjście z domu bez córci to wielkie wydarzenie. Młoda nie chce pić z butli, więc jest ono poprzedzone mozolnymi przygotowaniami. Kiedy Hanisława jest już zatankowana do pełna, ja w pośpiechu, z zegarkiem w ręku wybiegam z domu. Wyobraźcie sobie szaleńców na mega wyprzedażach. Tak, ja też tak wyglądam. Celebruję każdą minutę „wolności”, w międzyczasie przyglądając się innym małym istotkom w wózkach i chodzących za rączkę z mamusią, tudzież tatusiem, a minęło przecież dopiero 10 minut od wyjścia..
Ten wielki czas nastąpił w piątek. Po 3 tygodniach „opierniczania się” w domu w końcu odwiedziłam siłownię.

Anyway, jak to po siłowni bywa, trzeba uzupełnić poziom energii i węglowodanów. Dziarskim krokiem zmierzałam ku restauracji/barowi z literką „Ż” w nazwie (proszę o kontakt właściciela restauracji, w celu uzgodnienia wynagrodzenia za ewentualną reklamę), rozkminiając, czy aby na pewno wystarczą mi tylko dwie porcje ruskich. Nagle zobaczyłam grupkę gimnazjalistów rzucających się śnieżkami. Myślę sobie: „No dobra. Jestem w dresie, wyglądam jak ich koleżanka, zaraz zarobię kulkę”. Szybko w głowie przeliczyłam różnicę wieku między mną, a dzieciakami, coby móc wykrzyknąć w razie potrzeby „Gówniarzu” i poprzeć to liczbami. Upatrzyłam najmniejszego chłopaczka, by móc zrobić mu nelsona w razie ataku i wziąć jako zakładnika, żądając by mnie dalej puścili „cało”. Wstrzymałam oddech i ruszyłam dziarsko w ich stronę. Wtem słyszę:
– Ej koledzy! Przepuśćcie panią!- Nosz k…rde (wyraz będzie się zmieniał po godzinie 22) ! Poczułam się staro… Już wolałabym zarobić śnieżką, niż usłyszeć „Przepuśćcie PANIĄ”… Nastroszyłam się jak jeż i na wielkim fochu przeszłam koło DZIECI…

To tak tytułem wstępu, musiałam się wyżalić. W rzeczywistości wpis nie o tym.

Idealną matką nie jestem, ale staram się być taką, jaką sama bym chciała mieć. Jakiś czas temu, razem z Hanisławą walczyłyśmy z pleśniawkami. Nie działały żadne aptekowe czary mary, toteż zasięgnęłam porady teściowej. Teściowa mądra głowa poradziła mi wysmarować dziecku paszczę roztworem fioletu gencjanowego. Udałam się po raz kolejny do magika z apteki, prosząc o powyższe. Jegomość odchrząknął, wypchnął klatę do przodu i pyta:
-Wodny czy spirytusowy?- Ja oczy jak pięć złotych, o co chodzi? Myślę sobie, spirytus dobra rzecz, ale dziecię niepełnoletnie jeszcze i za młode na kaca. No to poprosiłam o wodny. Wróciłam na włości, patyczek  w dłoń i heja smarować dziecku buzię. Ale zaraz, zaraz… Dobra mama najpierw spróbuje jak to to smakuje. Kap na palucha i do gęby. Pokrzywiło, pokrzywiło ale dało się przeżyć. Młoda o dziwo przyjęła specyfik lepiej niż ja. Kolejnym krokiem było powycieranie tego, co naśmieciłam wokoło wejścia do jamy gębowej Haniutka. I wtedy szok. Fioletowy kolorek nie chce zejść. Lecę do lustra aż kapcie pogubiłam i patrzę w swoją jamę. Fioletowo aż do przełyku. Żesz kurna, no to się porobiło. Przyglądając się dłuższą chwilę językowi i okolicom, szorując czym popadnie (łącznie z małżowym pumeksem), przypomniałam sobie z dzieciństwa farbujące gumy i lizaki, pomyślałam że za 5 minut zejdzie. Taka figa ( kciuk znajdujący się pomiędzy palcem wskazującym a „życzliwym”- przyp. red.). Po 5, 10 i po 90 minutach paszcza fioletowa nadal była. Najlepsze było na koniec. Przyszedł Pan Tata, spojrzał na fioletowe uśmiechy Młodej i mamy (Hanisława była w o tyle korzystniejszej sytuacji, że nie pofarbowało jej zębów) i rzekł tylko:
-Seksu nie będzie- po czym wyszedł…

PS. Kolor prawie zszedł dnia następnego. Jako, że prawie, małż trwał nadal w swoim postanowieniu…

2 Komentarzy/e
  • babaszka

    Odpowiedz

    Mojego fiolet ust tudzież uzębienia by nie powstrzymał 🙂 Małż małżowi nierówny.

  • Nowa w wielkim mieście

    Odpowiedz

    To chyba muszę sobie to kupić, coby mojego męża do seksu zniechęcić 😉

Skomentuj